"Należała się". Dwója Ambasadorki w Zakopanym

  • Biegająca Polska i Świat

Swój start w Zakopiańskim Weekendzie Biegowym z Sokołem podsumowuje Aneta Sakowska, Ambasadorka Festiwalu Biegów.

5 czerwca - Bieg Sokoła

Dystans ok. 16 km. Ścieżki pod i nad Reglami, Dolina Białego, Strążyska, czyli witamy idących na Giewont i Sarnią Skałę.

Start w Kuźnicach. Kiedy ruszamy, Ci na Rzeźniku są już od 6 godzin na trasie. My jesteśmy tu, ale sporo naszych znajomych jest tam. Kibicujemy im w myślach. Bieg odbywa się leśnymi odcinkami.

Przed startem rezygnuję z pasa z bidonem (był w pakiecie startowym), ale 2 minuty później już tego żałuję. Pogoda wyciska wodę z organizmu, cieknie ze mnie jak z gąbki. Umawiamy się z Agatą, że biegniemy na luzie, żeby się nie skatować i mieć siły na crème de la crème - Bieg Marduły. Czyli Mistrzostwa Polski w Biegach Wysokogórskich.

Trasa mija jakoś szybko. Po 2 godzinach i 37 minutach meldujemy się na mecie. Cieszę się, że znowu jestem w Tatrach. Prawdziwa, niczym niezmącona radość z truchtania. Miły dzień.

6 czerwca - Bieg Marduły.

Dystans ok. 32 km. Pierwsza połowa trasy praktycznie cały czas pod górę…

Pobudka o godz. 5:00. Kręci w brzuchu z nerwów. Normalne. Dwa tygodnie wcześniej przekonałam się, że trasa zrobi ze mnie miazgę. Nie wiem, co ja sobie myślałam, jakim cudem mam dobiec do Kasprowego w limicie. A może... może się uda. Nie będę się pastwić nad sobą. Nie będę usprawiedliwiać. Za grzech zaniechania trzeba odpokutować.

A więc pokuta. Czas - start. Godzina 7:00. Około 2 km z Krupówek do Ronda Kuźnickiego i w lewo na Nosal. Pierwsza wspinaczka. Klapię gdzieś z tyłu. I dobrze. Nie ma kolejki na zejściu z Nosala.

Potem zbieg do Kuźnic i podejście przez Dolinę Jaworzynki do Murowańca. Na podejściu sapię i pufam, ale się nie zatrzymuję. Temperatura rośnie z każdą minutą. Bufetu przy Schronisku nawet za bardzo nie pamiętam. Wiedziałam, że czas ucieka i czeka mnie podejście na Karb.

Zgodnie z przewidywaniami na przełęcz pod Kościelcem docieram półżywa. Przy zbiegu do Doliny Gąsienicowej plączą mi się nogi. Jakoś mi niewesoło. Ze względu na złe warunki pod Świnicą (zalegający śnieg), biegniemy trasą alternatywną. A to oznacza zbieg do dna doliny, a potem kolejną wspinaczkę - na Liliowe.

Przy rozwidleniem szlaków na Liliowe i Kasprowy Wierch wolontariusz mówi mi, że mam 45 minut na dotarcie do Kasprowego… Jakoś mało – myślę sobie. Wiem, że nie dam rady, z drugiej strony staram się nie poddawać. Na zmianę zwalniam i przyspieszam. Taniec pingwina na szkle.

Na grani wszystko staje się jasne – jasne, jak dające czadu słońce. Wiem, że nie mam już szans na zmieszczenie się w limicie. Klapię do Kasprowego. Na punkcie odżywczym piję pół butli coca-coli (wyśmienity pomysł) i lecę się odhaczyć. Po upewnieniu się, że naprawdę nie grozi mi ukończenie biegu, schodzę ponownie się „nakokakolować” i cóż - w miłym towarzystwie zjeżdżam kolejką do Kuźnic. Dla mnie jest już po wyścigu. Z czasem, ze sobą, pogodą, z trasą…

Warunki były okrutne. Czyste niebo, praktycznie zero wiatru, temperatura tropikalna. Woda nie „zagrzewała” w człowieku miejsca nawet na chwilę.

Jeszcze dzień wcześniej myślałam, że może zdarzy się cud i jakoś to ukończę. Ale w dniu zawodów wiedziałam, że jest to niemożliwe. Nie przygotowałam się, nie odrobiłam pracy domowej. Ta dwója mi się należała. O ile dobrze policzyłam, tego dnia „niedostateczny” otrzymało aż 36 osób.

Bieg w limicie 6 godzin ukończyło 279 NIESAMOWITYCH zawodników. Wygrał Marcin Świerc z czasem, którego nie obejmuję umysłem. Nawet nie chcę sobie przypominać, gdzie byłam, kiedy On wpadał na metę…

7 czerwca - Bieg Zamoyskiego

Dystans 10 km. Asfalt z Palenicy do Morskiego Oka. Po drodze nawrotka.

Pogoda nadal „dopisuje”. Dla uczestników Grand Prix Sokoła ten bieg to takie dożynki. Szczególnie dla tych, którzy poprzedniego dnia dali z siebie wszystko na Biegu Marduły. Niemniej na starcie tego nie widać.

Jedyny pozytyw z nieukończonego dzień wcześniej biegu jest taki, że nie „załatwiłam” nóg. Ale generalnie jestem zmęczona. Kilkanaście minut po starcie czuję, że już się „kończę”. Kilka razy przechodzę do marszu. Agata jest moim zającem. Nie ciśnie, ale też pilnuje, żebym za bardzo się nie „rozlazła”. Nawet się chyba nie dziwię, że po wczorajszym niesamowitym Biegu Marduły ma dziś siłę biec (cóż, gdybym miała się zacząć dziwić, zaczęłabym jakieś kilka miesięcy wcześniej…teraz za późno).

Biegniemy / idziemy w oszałamiającym czasie – 1h16’. Docieramy do mety pod Schroniskiem. Piękny medal. Smaczne drożdżówki. Nawodnienie. I czas do domu. Wracam do Palenicy przez Świstową Czubę i Dolinę Roztoki. Idealna pogoda na podziwianie piękna Tatr.

Grand Prix Sokoła to bardzo wymagająca impreza biegowa. W przyszłym roku mam zamiar po raz kolejny tu wystartować. tym razem jednak postaram się lepiej przygotować. Obym zapamiętała ten łomot do przyszłego roku.

Z biegowymi pozdrowieniami

Aneta Sakowska, Ambasadorka Festiwalu Biegów

fot. Andrzej Tomczyk