Minął już dobry tydzień. Więc lektura na wieczór jak się patrzy.
Między pracą a treningami znalazłam czas na relację z Transgrancanaria 2019 r.
Impreza okazała się bezlitosna dla niejednego biegacza. Ekstremalne warunki pogodowe, jakie panowały tego roku na Wyspach Kanaryjskich, były nie do zniesienia. Upał i słońce, które świeciło w Ciebie, na odsłoniętej w 80 procentach trasie, zabijały. Ale... To był mój cel roku - Transgrancanaria 68 km.
Chciałam rozliczyć się z tym dystansem. Założeniem było pokonać wąwóz wyschniętej rzeki - który w ubiegłym roku zrył mi głowę - jeszcze za dnia. Ale niestety w życiu nie jesteś w stanie przewidzieć wszystkiego. Grypa, która dopadła mnie i córcię tydzień przed imprezą rozłożyła mnie na łopatki. Wysoka temperatura i silny ból głowy, który towarzyszył mi nawet w dniu wylotu na wyspę ,mokry kaszel... ech szkoda słów.
Do tego strach przed lotem. Tak, tak, serio. Wcale ale to wcale nie cieszy mnie to. Zdecydowanie wolę jechać przez 90 km z moją przyjaciółką z prędkością 50 km/h. Zawody stanęły pod wielkim znakiem zapytania? Jechać? Nie jechać? Biec? Nie biec?
Walka umysłu. Generalnie nie cierpię tego momentu. Miałam podobnie na ZUKu 2018, do momentu odbioru pakietów. I tak było i tu.
Dziękuję bardzo mojej rodzince biegowej, jak również Adze ,Kubie jak i Dawidowi za rady. Przyda się czasem takie wkładanie do łba ...
Decyzja zapadła. Rozum wygrał. Przepisuje się na dystans 30 km.
Wiem, że gdybym wystartowała na założonym dystansie, na pewno bym nie ukończyła zawodów. Nie miałabym na tyle sił. Do dzisiaj jest niesmak, ale... nie ma to tamto - jestem dumna z 15. miejsca wśród Polek! Z tego, że ukończyłam. Jadąc na start głowa nadal bolała.. Ale szybciutko minęło. Jak stwierdziła córcia: ,,Mamuś bo poczułaś góry, Ty tak masz..."
Jestem dumna:
- z tego, że biegałam z moimi wariatami - i tak naprawdę gdy czułam spadek mocy , spojrzałam na Piotra , Martę i w Nogi.
- z tego, że nie było żadnej przygody na trasie, oprócz oczywiście tego, że śpiewałam ,,I love you Baby", ,,Kanary są cudne".
- z tego, że przebiegłam wąwóz wyschniętej rzeki za dnia - dało się! Mimo totalnej niemocy, jakoś poszło...
- z tego, że kolejny raz wygrał rozsądek.
- z tego, że mogłam pobiec dumnie w koszulce Drużyny Szpiku i reprezentować Miedziowe Towarzystwo Sportowe KGHM.
Tamtejszy festiwal polecam absolutnie całym serduchem. Dystans, który przebiegłam, ukazał mi piękno tej wyspy, magię krajobrazów i bardzo wredne technicznie zbiegi. Tak więc, jeśli jesteś d*** w tym temacie, to trzeba trenować... Porównując skalę wyzwania, myślę sobie, że ten dystans, te 30 km, daje w kość bardziej niż 34 km w Krynicy.
Bez dwóch zdań, Transgrancanaria to wspaniała impreza i okazja do przeżycia ogromnej przygody w warunkach mocno kontrastujących z panującymi w Polsce. Co mnie absolutnie urzekło - poza samą trasą - to atmosfera w biurze zawodów i muzyka na punktach. Od razu chciało się nogami przebierać! Do tego bardzo przyjaźni ludzie. Same punkty żywieniowe to wielki wypas - głodny na metę nie wbiegniesz.
Chętnie tam wrócę, żeby znów stanąć na linii startu. Ale tym razem 128 km - chcę przeżyć ten moment, jak moi przyjaciele, gdy otoczeni dźwiękami wykonywanej na żywo przez męski chór pieśni w akompaniamencie oceanicznych fal, wyruszali w nieznane nocą dzikie termy i przemierzyć pełny dystans. A bieg zwieńczyć radością na mecie... i zimnym piwem.
Jeśli ktokolwiek ma jakiekolwiek pytania co do innych szczegółów: technicznych, organizacyjnych - pytajcie! Ultra Mamuśka Biega odpowie!
Gratulacje również dla wszystkich Polaków, którzy wystartowali na różnych dystansach. Brawoooooo dla Magdy (Łączak - red.), która po raz drugi z rzędu wygrała bieg kobiet! I również gratulacje dla moich ukochanych przyjaciół. Udało Nam się pięknie pobiec Brawa ogromne! Wszyscy jesteśmy zwycięzcami!
Natalia Gabryś, Ambasadorka Festiwalu Biegów