Zarówno Eliud Kipchoge jak i jego team nie mają wątpliwości: gdyby nie problem z obuwiem biegacza, podczas tegorocznego Maratonu Berlińskiego padłby rekord świata. Po raz kolejny okazuje się, że w dzisiejszym sporcie granica dzieląca sukces od porażki często może być cienka jak… wkładka do buta.
Przypomnijmy, genialny Kenijczyk przyjechał do stolicy Niemiec nie tylko z zamiarem wygrania zawodów, ale i pobicia rekordu świata swego rodaka Dennisa Kimetto. Kipchoge był w świetniej formie, warunki na trasie sprzyjały, wydawało się więc, że jest duża szansa powalczyć o wynik lepszy niż 2:02:57. Niestety, choć Kenijczyk wygrał, uzyskując najlepszy w tym roku rezultat 2:04.01 to do rekordu trochę mu zabrakło. Na przeszkodzie stanął pech, a tak naprawdę sprzęt.
Und wie: mit Schmerzen, weil die Sohlen aus dem Schuh rutschten #Berlinmarathon https://t.co/tvmduh2YHj pic.twitter.com/mNehRQSIkf
— rbb-info (@rbbonline) wrzesień 27, 2015
Już na pierwszym kilometrze z butów Kenijczyka zaczęły wysuwać się wkładki. Było jasne, że to musi mieć wpływ na komfort i tempo biegu. Co ciekawe sam Kipchoge bardzo pozytywnie wypowiadał się o butach, w których startował. Są to Nike Streak 6, zupełnie nowy produkt, który jeszcze nie trafił na półki sklepowe. Kenijczyk uczestniczył w jego powstaniu współpracując z zespołem badawczym nike. – Buty są naprawdę fantastyczne. To najlepszy Nike, jakie kiedykolwiek miałem – przekonywał biegacz. Jego zdaniem problemu z wkładkami nie byłoby gdyby zostały one przyklejone. – Poza tym do ników nie ma żadnych zastrzeżeń.
Przy okazji tej całej afery w Berlinie wielu biegaczy zaczęło zadawać pytania, po co nam są te wkładki, jak one działają, jaki mają wpływ na nasze starty?
To, że każdy szanujący się biegacz dobierając w sklepie obuwie, w których będzie trenować powinien kierować się nie kolorem, czy fasonem, a biomechaniką ruchu czy sposobem przetaczania stóp wiemy nie od wczoraj. Słyszeliśmy o pronacji i supinacji, o lądowaniu z pięty, czy ze śródstopia. Wiemy, że buty mają spełnić określoną funkcję. Zapewnić odpowiednią trakcję, przyczepność do podłoża, a przy okazji nie obcierać. Często jednak zapominamy o tym co po drodze. O miejscu, w którym stopa ma kontakt z butem.
I to dochodzimy do sedna sprawy, czyli do kwestii wkładek. Kiedy otwieramy pudełko z nowiutkimi adidasami, asicsami czy brooksami razem z nimi dostajemy kawałek niepozornej, miękkiej pianki o grubości 2-3 mm. Na ogół wygląda ona bardzo podobnie. Jej głównym zadaniem jest odciążenie stopy oraz właściwości korekcyjne.
Pojawia się jednak pytanie, czy jest to możliwe w produkcie seryjnym, skoro każda biegacz ma inne stopy, ba u jednej osoby lewa stopa zawsze różni się od prawej?
Wielu specjalistów radzi, więc zainwestować we wkładki, które dostosują się do naszych potrzeb. Taka wkładka będzie uwzględniała szerokość naszej stopy, trzymała piętę i odpowiednio wypełni przestrzeń przy łuku. Dzięki temu zmniejszy się ryzyko kontuzji rozcięgna podeszwowego i zapobiegnie potencjalnym obtarciom.
To wszystko da poczucie integracji z butem, poprawi wsparcie dla stopy, stabilizację pięty. W ślad za tym zmniejszy się potencjalny dyskomfort w stawie skokowym i kolanowym. Skutkiem tego może być też mniejszy ból w okolicach bioder, pleców, a nawet karku. Nie mówiąc już o maksymalizacji potencjału buta.
Czy właśnie takich wkładek zabrakło Eliud Kipchogowi, by poprawić rekord świata w Berlinie?
MGEL