Polak ukończył Baikal Ice Maraton. Pobiegł dla chorego chłopca [ZDJĘCIA]

  • Festiwal biegowy

Baikal Ice Maraton to jedna z najbardziej ekstremalnych imprez na świecie. Bieganie po lodzie przy -30 stopniach Celsjusza wymaga dużo charakteru. Tegoroczną edycję ukończył Polak, Robert Sadowski (na zdjęciu), który pobiegł dla Przemka, 12-letniego chłopca urodzonego z przepukliną oponowo-rdzeniową. - Pokazałem mu, że jeżeli człowiek pragnie to marzenia się spełniają - opowiada w rozmowie z naszym portalem.

Skąd wziął się u pana pomysł na takie ekstremalne bieganie? Jako przedsiębiorcy z silnych wrażeń nie wystarczy panu walka z urzędem skarbowym i ZUS'em?

Robert Sadowski: Zgadzam się w pełni, że przedsiębiorca prowadząc swój biznes w życiu codziennym ma wystarczająco dużo mocnych wrażeń dostarczanych z różnych stron. Nie mam jednoznacznej odpowiedzi w jakich okolicznościach narodził się u mnie pomysł na ekstremalne bieganie. Kiedy zaczynam się nad tym zastanawiać przypominam sobie moją przygodę z piłką nożną, w którą grałem przez 12 lat, potem pierwszy półmaraton w Warszawie w 2004 roku i szereg innych wydarzeń sportowych, zresztą nie tylko w moim życiu.

Wydaje mi się, że klucz leży w moim charakterze. Lubię wyzwania i sam moment kiedy pozostaję sam na sam ze swoimi słabościami, barierami, które muszę pokonać. Po każdym takim biegu jestem silniejszy i bogatszy w różne doświadczenia. Niewątpliwie wspaniale jest też poznawanie nowych miejsc i osób, fantastycznych ludzi z pasją, którzy najczęściej pozbawieni są wszystkich uprzedzeń, są otwarci i służący pomocą. W biznesie często nie ma na to miejsca. Liczy się wynik, terminowość, tabelki. To są dwa inne światy. Jest tak jak kiedyś powiedział mój kolega: „W bieganiu jak w życiu - raz masz pod górkę, a raz trochę lżej, bo z niej zbiegasz“. Dzięki takim wyzwaniom znajduję równowagę.

Z ogromną satysfakcją i w wyniku wewnętrznej potrzeby staram się wspierać innych, także poprzez bieganie, bo nie ma nic lepszego niż uśmiech lub iskierka w oku dająca nadzieję. Jeżeli mogę zrobić to dla kogoś naprawdę potrzebującego, a szansa powodzenia jest nawet niewielka to działam. Jestem wstanie wtedy zaangażować wszystkich i wszystko dla osiągnięcia celu. Mam też ogromne przekonanie, że dobro wraca do człowieka ze zdwojoną siłą.

Chciałbym wszystkim zainteresowanym bieganiem powiedzieć, że wszystko jest możliwe skoro  naprawdę zwykły człowiek taki jak ja, żaden wyczynowiec czy rekordzista tylko amator jest wstanie zdobyć się na coś takiego i ukończyć jedną czy drugą najcięższą na świecie imprezę biegową.

Interesują pana również biegi uliczne albo terenowe typu Falenica, czy są za mało wymagające?

Obecnie bieganie jest bardzo popularne i bardzo się z tego cieszę, jest szereg fantastycznych imprez. Jest nas, ludzi biegających, ogromna grupa. Nie ma gorszych, mniejszych imprez biegowych - każda z nich ma swój klimat i stopień trudności. Jeżeli tylko czas mi na to pozwala to staram się brać w nich udział i cieszyć się tym.

Od dawna pan biega? To tylko sport? Czy też nogi są w pańskim przypadku środkiem transportu, na przykład na spotkania biznesowe?

Swój pierwszy poważniejszy bieg, Półmaraton Warszawski, skończyłem w 2004 roku. Potem była przerwa, urodziło mi się dwóch wspaniałych synów, skupiłem się też na budowaniu firmy. Uczestniczyłem sporadycznie w maratonach. Mogę powiedzieć, że moje bieganie nabrało intensywności mniej więcej 3 lata temu.

Jak często pan trenuje? Ma pan jakieś ulubione trasy w Warszawie i okolicach?

Staram się trenować minimum 3-4 razy w tygodniu, w zależności od natężenia obowiązków, pracy. Czas jest największym problemem. Mogę biegać, albo bardzo rano albo bardzo późno. Przed wstaniem dzieci albo kiedy już śpią.

Bieganie to dla pana sposób na odreagowanie stresów czy cel sam w sobie, podążanie za ideą?

Biegam, bo lubię. Biegam, bo mam ogromną satysfakcję, jak dzięki temu mogę komuś pomóc. Wreszcie biegam, bo spotykam się z fajnymi ludźmi i odwiedzam ciekawe miejsca. Realizuję swoje marzenia, ale staram się przy tym nie zapominać o innych.

Jak długo trwały przygotowania i jak się pan przygotowywał do Baikal Ice Maraton? Tegoroczna zima w Warszawie była wyjątkowo łagodna...

Do maratonu po Bajkale przygotowywałem się mniej więcej pół roku. To najfajniejszy moment, kiedy trzeba oprócz ustaleń treningowych, diety, zaplanować cały wyjazd, poszukać odpowiedniego sprzętu, skontaktować się z osobami, które miały okazję go ukończyć. Opowiedzieć o całym wydarzeniu i zainteresować ludzi chcących pomóc Przemkowi, chłopcu, któremu także ja pomagam i dla którego pobiegłem. Najwięcej czasu poświęciłem nagłośnieniu całej akcji i wyszukaniu ludzi dobrej woli. Okazuje się, że wystarczy rozejrzeć się dookoła i zapytać. Pan jest przecież jedną z takich osób, które pozwalają wypowiedzieć się o całej akcji pomocy Przemkowi.

Jak długo trwała aklimatyzacja przed startem? Sportowcy zwykle przyjmują zasadę - jeden dzień dodatkowego pobytu na każdą godzinę w różnicy czasu albo przyjazd i od razu start. Jaką strategię pan przyjął?

Trudno mówić o jakiejkolwiek strategii. Moja podróż na Syberię rozpoczęła się w Berlinie, lotem do Moskwy i następnie z Moskwy do Irkucka. W Irkucku na lotnisku czekali na nas organizatorzy. Przejechaliśmy około 80 km do miejscowości Listwianka położonej nad Bajkałem, Była kolacja, odprawa i na drugi dzień start. Przy czym przed startem  przewieziono nas na drugą stronę Bajkału, skąd startowaliśmy, biegnąc po tafli jeziora do Listwianki.

Trasa biegu nigdy się nie powtarza, ze względu na zmieniające się warunki pogodowe i stan pokrywy lodu. Dlatego co roku jest inna wytyczona trasa. W tym roku właściwie do samego końca organizatorzy zwlekali z decyzją jak ona będzie przebiegała. Mogę powiedzieć, że mój start nastąpił niemal z miejsca. (na zdjęciu noc na Bajkale)

Wiedział pan czego można spodziewać się po trasie? Był poinformowany o nawierzchni, warunkach czy pojechał spontanicznie licząc, że wszystkie przeciwności uda się pokonać dzięki sile ducha?

Przed przyjazdem rozmawiałem z Hanią Sypniewską, która ukończyła ten bieg wcześniej i miałem mgliste wyobrażenie. Na wspomnianej odprawie przygotowywano nas, mówiąc że na Bajkale wieje około 20 zdefiniowanych wiatrów. Wieje z każdej strony i to potęguje uczucie zimna. Uzyskaliśmy również informację jak mniej więcej wygląda jezioro na poszczególnych kilometrach. Czyli w pierwszej części duży śnieg i porywisty wiatr wiejący w twarz z małą widocznością, potem zmiana wiatru, miejsca z widoczną taflą lodu, trochę słońca i na koniec przejrzysty lód, który może spowodować upadek. W kilku miejscach na trasie były ustawione deski, które łączyły pęknięcia w lodzie, ze względu na bezpieczeństwo. Trzeba było grzecznie przez nie przemaszerować.

Sprzęt sprostał wyzwaniu? Jakie zabrał pan buty - zwykłe startowe czy może trekingowe?

Generalnie sprzęt zdał egzamin. Muszę przyznać, że z całymi zakupami czekałem do przecen i wtedy zaopatrzyłem się we wszystko. Pogoda w Polsce i tak nie sprzyjała, żeby sprzęt wypróbować wcześniej. Kluczowe były buty, biegłem w butach do snowcrossu salomona, z kolcami. Musiałem tylko wcześniej wszyć sobie szerszy suwak u zaprzyjaźnionego szewca na Targówku, bo nie mieściła mi się noga z grubszymi skarpetami.

Trafiło się coś nieprzewidywalnego ze sprzętem co miało wpływ na bieg?

Nie pomogły okulary, teraz zdecydowanie kupiłbym gogle. Strasznie wiało i prawie nic nie widziałem, więc wolałem je zdjąć. Kupiłem za słabe, najtańsze. W butach, które tak sobie dzielnie przygotowałem u szewca, też powinienem więcej pobiegać w Polsce. Trochę nadmroziłem sobie paluchy i odcisnąłem tak, że do tej pory są sine i bez paznokci. Niestety w Polsce pogoda przed wyjazdem była bardzo łagodna i nawet mój wyjazd w góry nie wiele przypominał warunków takich, które spotkałem podczas biegu po Bajkale.

Jakieś przygody na trasie? Niedźwiedzie?

Cała trasa robi ogromne wrażenie. Zdjęcia, które przywiozłem do Polski i te od organizatorów, nie oddają klimatu całego. Pamiętam zmrożoną, niezwykle przejrzystą taflę jeziora i huk niczym eksplozja jak pękał pode mną na szczęście na niewiele bo kilka centymetrów. Mimo, że organizatorzy uprzedzali, żeby się nie denerwować, że to naturalne, to jednak i tak miałem odruch żeby kucnąć.

Nie zapomnę też do końca życia widoku wystających z jeziora spiętrzonych kawałów lodu, które w słońcu wyglądały jak zamrożone zielone morskie fale. Jeszcze zachodzące słońce i brzeg z wyłaniającymi się górami. Gdybym nie był tak zmęczony i zmarznięty to stanąłbym tam i robił tylko zdjęcia. Większych przygód nie było.

Jak przebiegała rywalizacja na trasie? Łokcie szły w ruch czy zawodnicy sobie pomagali? Dużo osób dobiegło do mety?

W sumie startowało około 200 osób. Zwykle bieg ten kończy 80-90 procent zawodników. To ludzie dobrze biegający i świetnie przygotowani. Widziałem ludzi fantastycznie poruszających się po śniegu i lodzie. Byli to jak się później okazało ludzie z czołówki biegów ekstremalnych. Wygrał Rosjanin, ale za nim był człowiek z Nowej Zelandii startujący cyklicznie w zawodach Iron Man. Startowali też Hiszpanie, Portugalczycy, Niemcy, Chińczycy, biegacze z USA, Francji czy Japonii. Atmosfera była przyjacielska i nawet taki amator jak ja czuł wsparcie i odrobinę uznania za podjętą akcję charytatywną.

Organizatorzy stanęli na wysokości zadania czy były jakieś braki, niedociągnięcia?

W kwestii organizacji muszę przyznać, że nie było jakiś wpadek. Byliśmy stale pod czyjąś opieką podczas całego pobytu. Mam wrażenie, że byłem pilnowany na każdym kroku zarówno przez organizatorów jak i inne osoby. Może to przez moją kurtkę z godłem i polską flagą? W drodze powrotnej na lotnisku w Irkucku przeczekałem na lot 17 godzin, a kiedy szedłem do łazienki jakimś dziwnym trafem szedł za mną ten sam policjant, za potrzebą. No, ale takie uroki.

Potem dowiedziałem się z gazety Bajkalskie Nowosti, że zabili Niemcowa, więc tak w podświadomości byłem czujny. Nawet jak znalazłem podczas lotu z Irkucka do Moskwy telefon komórkowy na pokładzie samolotu, to wolałem poprosić pasażera obok, żeby go oddał stewardowi, niż ja miałem się tłumaczyć co robi w moich rękach. Ale to raczej tylko takie ciekawostki, bo generalnie trafiłem na fantastyczne towarzystwo z całego świata.

Co najbardziej przeszkadzało na trasie? Temperatura, śnieg, lód, wiatr?

Mnie osobiście najbardziej przeszkadzał wiatr i śnieg. Pierwsze 15 kilometrów dało mi nieźle w kość. Największy kryzys przyszedł w około 32. kilometra, kiedy już zacząłem przemarzać. Kiedy dobiegłem do 39. kilometra i wydawało się, że już koniec, jeszcze tylko chwila  to zaczął się krystaliczny lód  z małymi wysepkami śniegu. Właściwie musiałem przystawać, żeby się nie wywrócić, parę razy mnie zachwiało i myślałem, że wyląduję na lodzie.

Jakie to jest uczucie biec przy -20 stopniach Celsjusza i w ostrym wietrze? Wkrada się strach? Adrenalina buzuje? Włącza się instynkt samozachowawczy? Co się myśli po trzech godzinach takiego wysiłku? Już tylko „byle do mety“ czy może „o jakie ładne widoki“?

Widoki bez wątpienia dodają uroku, ale kiedy jest się wyczerpanym to myśli się o celu. O tym, że nie wiele brakuje, żeby go osiągnąć. Wizualizowałem sobie metę i Przemka dla którego biegłem i który trzymał za mnie kciuki. Byłem skoncentrowany na tym i nie dopuszczałem myśli, że się wycofam czy nie dobiegnę. Mogłem przecież zrezygnować w połowie dystansu, zabierano poduszkowcami osoby, które kończyły półmaraton. Pomyślałem sobie jednak: wszystko, albo nic.

Właśnie, Przemka. Przejdźmy do pańskiego pięknego celu. W Baikal Ice Maraton miał pan dodatkową motywację. Nie biegał tylko by się sprawdzić, ale również dla 12-letniego Przemka, chłopca urodzonego z przepukliną oponowo–rdzeniową.

Powiem więcej - to był główna motywacja. Biegłem dla niego. Wszystko co się działo wokół tego biegu jest nieważne. Przemek Wojda to chłopiec, który bez wątpienia na to zasługuje. Znam jego i rodziców od dawna. To nasz przyszły reprezentant Polski w szermierce. Już to z nim ustaliłem. Musi trenować, pracować nad sobą i realizować marzenia. Ja tylko pokazałem mu, że jeżeli człowiek pragnie to marzenia się spełniają. Niech mój medal z tej imprezy mu o tym przypomina.

Przemek to wesoły, roześmiany chłopiec, poruszający się na wózku inwalidzkim. Od 3 lat uczęszcza na AWF, gdzie pod okiem olimpijczyków trenuje szermierkę. Dwukrotnie został medalistą mistrzostw Polski młodzików. Trenerzy upatrują w nim przyszłego reprezentanta Polski. W każdy weekend, czy to upał czy mróz - szkoli się pod okiem trenera. Jego rodzice starają się, żeby jego życie było identyczne jak dzieci zdrowych: chodzą z nim do kina, parku, wyjeżdżają z nim w góry, nad morze. Dzięki temu Przemek nie wie co to niepełnosprawność.

Ja wiem jednak, że w życiu codziennym poświęcają mu zarówno mnóstwo czasu, jak i pieniędzy. Uczęszczają do różnych specjalistów, chodzą na częste rehabilitację (ćwiczenia takie to koszt 80-150 zł), kupują różne przyrządy ortopedyczne (łuski, sznurówki i inne których nie pamiętam nazw), a ceny ich są od kilkuset do kilku tysięcy złotych. Ostatnio uzbierali i zakupili mu nowy wózek, za który wiem, że zapłacili ponad 6 000 zł. Nigdy nie poruszają tego tematu i nigdy nie prosili o pomoc, co ich krępuje. Ja ze swojej strony widzę ile kosztuje poświęceń realizowanie jego pasji do sportu, którym żyje. Chciałbym, żeby mógł on dalej trenować i rozwijał swoje aspiracje sportowe. Myślę, że to będzie naprawdę przyszły reprezentant Polski. Może kiedyś razem wspólnie z nim pobiegnę?

Świadomość, że jest pan nadzieją dla cierpiącego dziecka pomagała w trudnych momentach?

Kilka razy przywoływałem Przemka i rzeczywiście dawało mi to siłę na trasie.

Pojawiały się momenty zwątpienia? Świadomość biegnięcia z biało-czerwoną flagą oraz dla Przemka wystarczyły by wytrwać na trasie?

Miałem kryzys, ale nawet przez chwilę nie zwątpiłem. Pamiętałem o Przemku, mecie i to że przyjechałem tu z flagą Polski i godłem na piersiach.

Jak Przemek przyjął pański start?

Myślę, że się cieszył, ale też był stremowany całą akcją, że tyle się o nim mówi. Starałem się zrobić to jak najbardziej subtelnie, dlatego prowadziłem wszystko sam, moderując specjalnie poświęconą temu stronę i wszelkie inne informacje. Musiałem uważać, żeby wszystko było wiarygodne, nie przekoloryzowane. Tak, żeby nie sprawić Przemkowi ani rodzicom przykrości. Czasami można nie przemyślanymi działaniami osiągnąć efekt inny od oczekiwanego.

Jak przebiegła regeneracja po takim wysiłku? Rozpisał pan plan aktywnej regeneracji czy też po prostu przeleżał kilka dni w łóżku?

Regeneracja zaczęła się już podczas siedemnastogodzinnego pobytu na lotnisku w Irkucku, kiedy w oczekiwaniu na lot do Moskwy siedziałem w poczekalni. Kiedy zeszła adrenalina zaczęło mi strasznie dokuczać lewe kolano, właściwie nie mogłem chodzić. Ciężko było zejść na dół do toalety. Lotnisko w Irkucku jest nie wielkie, bez jakiejś rozbudowanej infrastruktury. Przed poczekalnią był sklep z pamiątkami, gdzie znalazłem w sprzedaży syberyjską maść na stłuczenia. Zaryzykowałem i rzeczywiście trochę pomogło. Tak z bolącym kolanem i przemarzniętymi odciśniętymi paluchami u nóg wróciłem do domu. Właściwie na tą chwilę jest już w porządku, jedynie odczuwam jeszcze dyskomfort odciśniętych palców u nóg.

Nie było kłopotów z załatwieniem wizy? Rosjanie dość podejrzliwie patrzą na przyjeżdżających obcokrajowców i tamtejsze służby - jak już sam Pan się przekonał - nie przepadają za Polakami. Nie traktowano pana jako szpiega tudzież sabotażysty, przysłanego przez amerykańskich imperialistów?

Z wizą nie było większych problemów. Organizatorzy przesyłają tzw. voucher, który umożliwia staranie się o nią. Niestety wysyłali go dwa razy, bo pomylili numer w paszporcie. W efekcie jednak miałem ją na 4 dni przed wyjazdem.

W kwestii relacji i odbioru Polaka w Rosji z godłem i flagą na kurtce nie miałem jakiś przykrych sytuacji. Byłbym nieuczciwy, gdybym tak powiedział. Oczywiście zwracało to uwagę otoczenia i przyglądano się na lotnisku, podczas transferu autobusem do samolotu czy w samym samolocie. Mogłem tylko zgadywać po spojrzeniach jakie mają odczucia.

Miałem też okazję rozmawiać z pasażerem siedzącym obok w trakcie lotu z Irkucka do Moskwy, który z żoną leciał odpocząć. Był pod wrażeniem całego biegu, pokazywałem mu w telefonie zdjęcia, klepał mnie po ramieniu gratulując. Jeszcze przed wyjściem z lotniska podszedł do mnie i życzył wszystkiego najlepszego. To wszystko działo się gdy inni się uważnie przyglądali. Nie prowokowałem i nie pozwoliłem się sprowokować. Jak wszędzie na świecie mamy do czynienia z różnymi ludźmi. Zachowywałem się tak, jakbym był gdziekolwiek indziej i wracał z zawodów sportowych.

Baikal Ice Maraton nie jest pańskim jedynym tak ostrym startem. W 2014 roku pobiegł pan również w Maratonie Piasków. Który mocniej dał w kość?

To dwa biegi różniące się diametralnie. Na pustyni miałem do pokonania blisko 240 km w upale sięgającym 47 stopni Celsjusza tu miałem mróz blisko -30. Jednak chyba po Saharze regeneracja trwała zdecydowanie dłużej. Jeszcze przez następny miesiąc po biegu myślami błądziłem po pustyni...

Przebiegnięcie tych dwóch maratonów nie wyczerpie pańskiej potrzeby startu w ekstremalnych zawodach? Są przecież maraton wokół masywu Mont Blanc, na Antarktydzie albo Tenzing Hillary Everest Marathon na zboczu Mount Everest. Ma pan coś takiego w planach?

Jest na świecie dużo ciekawych biegów, co jakiś czas pojawiają się nowe. Jest w czym wybierać. Nie myślałem o tym jeszcze. Muszę odpocząć, mam dużo zajęć w swojej firmie. Moi synowie i żona widzą na razie tatę w domu. Znając jednak siebie, nie potrwa to długo.

Rozmawiał DZ

fot. Archiwum Roberta Sadowskiego, część zdjęć wykonał fotograf wynajęty przez organizatorów Baikal Ice Maraton, Masaki Nakamura.


Od redakcji:

Przemkowi może pomóc każdy z nas. Wystarczy przeznaczyć 1 procent swojego podatku.

1. Wpisujemy w rozliczeniu KRS 0000037904

2. W polu "informacje uzupełniające": 4661 Wojda Przemysław

lub wpłacić darowiznę na konto Fundacja Dzieciom "Zdążyć z Pomocą" Bank BPH S.A 61 1060 0076 0000 3310 0018 2660, tytułem: 4661 Wojda Przemysław - darowizna na pomoc i ochronę zdrowia.

Zachęcamy!