W niedzielę, podczas Rock'n'Roll Montreal Marathon umarł biegacz. 24-latek brał udział w półmaratonie. Przewrócił się 2 km przed metą. Jego zgon został potwierdzony w poniedziałek rano w oficjalnym komunikacie. Wkrótce po tym, gdy biegacz trafił do szpitala, kibice i uczestnicy imprezy zaczęli zastanawiać się, czy można było uniknąć tragedii.
Zdaniem naocznych świadków, cytowanych przez CTV News, pomoc nie nadeszła na czas. Według kobiety udzielającej pierwszej pomocy, karetka przyjechała po 20 minutach. Organizatorzy twierdzą, że pomoc dotarła po 7 minutach.
Kwestią sporną pozostaje też fakt, czy medycy zrobili wszystko by uratować biegacza. Świadkowie zgodnie potwierdzają, że wprawdzie obsługa medyczna pojawiła się przy nieprzytomnym biegaczu przed karetką, ale nie miała do dyspozycji defibrylatora. Odpowiedź organizatorów na ten zarzut potwierdza jedynie, że na trasie było dostępnych i gotowych do pracy 50 defibrylatorów. Nic jednak nie mówi o użyciu jednego z nich, w tym konkretnym przypadku.
Na tym nie koniec zarzutów. Wypadki, także te śmiertelne, zdarzają się na biegach, chociaż statystycznie to zaledwie promil. W biegach imprezy wzięło udział 18 000 ludzi. To pokazuje proporcje. Uczestnicy maratonu w Montrealu tego faktu nie podważają. Zastanawiają się jednak, czy policja zachowała się prawidłowo pozostając obojętną wobec zdarzenia. Nie brakuje też spekulacji, że trasa nie była odpowiednio zabezpieczona, czego dowodzi opóźnienie biegu o godzinę.
W oświadczeniu organizatora czytamy, że opóźnienie zostało spowodowane brakiem wystarczającej liczby wolontariuszy i w żaden sposób nie może być powiązane ze śmiercią biegacza. Z takim podejściem nie zgadzają się m.in. dziennikarze La Press. Chociaż związek między tymi zdarzeniami nie jest bezpośredni, godzina oczekiwania na pewno nie wpłynęła korzystnie na 24-latka.
Teraz na pytanie czy organizatorzy stanęli - lub nie - na wysokości zadania, odpowie koroner, który właśnie rozpoczął śledztwo.
IB
źródła: CBC, CTV News, La Press
fot. Organizator