Spontaniczny Maraton Koleżeński w Nadleśnictwie Gołębiewo, który zorganizowano po raz kolejny 4 czerwca, to inicjatywa Przemka Torłopa i jego rodziny. Brałem udział w maratonie zeszłego roku i bardzo spodobał mi się klimat imprezy. Dlatego chciałem wystartować tu ponownie.
Relacjonuje Krzysztof Kolatzek, Ambasador Festiwalu Biegów
Przemek to jeden z tych maratończyków, którzy mają na koncie największą liczb ukończonych biegów na królewskim dystansie, a jednocześnie ultramaratończyk i organizator imprez na Pomorzu. Takich jak "Setka Króla Neptuna " czyli 100 km nad morzem w pętlach. Słowem - zna się na rzeczy.
Start w Gołębiewie potraktowałem go jako długie wybieganie w swobodnym tępię. Bez stresu, napinki na wynik. Ruszyliśmy o godz.16 z tak zwanej sopockiej pętli Gołębiewo, która słynie z bardzo stromego, ale krótkiego podbiegu z jednej strony, a z drugiej łagodniejszego, ale za to długiego. Gołębiewska pętla jest ulubionym miejscem treningu rowerzystów czy triatlonistów, bo to droga asfaltowa w lesie.
Większość zawodników dojechała na start autem. Ja musiałem wdrapać się tu rowerem, co było niezłą rozgrzewką. A pewnie i treningiem samym w sobie, bo zapakowałem na jednoślad 3 litry wody i izotoników. Na miejsce dotarłem w chwili, gdy cała grupa ruszała przed siebie. Uruchomiłem endomondo i spóźniony z 10 minut poleciałem za kolegami.
Było gorąco, jak to w Boże Ciało. Ale liczyłem, że dogonię grupę. Gdy zbiegłem w dół trasy, na ok. 5. kilometr, nie zastałem jednak żywej duszy. Czyżby tak szybko pognali? Wracając do góry przypomniałem sobie, że przecież rok temu zmieniliśmy trasę. I to na moją prośbę, bo nie przepadam za małymi pętlami. Wszyscy się wówczas zgodzili. Teraz się spóźniłem i nawet nie zdążyłem porozmawiać...
Zostało mi więc 5 km powrotu na miejsce startu, pod górkę, z sławnym ostrym podbiegiem na deser. Metę obsługiwała rodzina Przemka - był punkt żywieniowy z napojami, gorący doping.
Kilku znajomych zdecydowało się na krótszy odcinek - wybór dystansu był dowolny. Kto ile chce - biegnie - to tradycja tej imprezy. Pętla oficjalna liczyła więcej niż 5 km - większość trasy wiodła z górki ale przechodziła w ostry podbieg. Był też kawałek prostej i płaskiej ścieżki.
Moja trasa choć trudniejsza, bardziej mi się podobała - 5 km z górki, potem około 4 pod górkę z tym samym podbiegiem na końcu. Wszystko wydaje się dobrym treningiem pod festiwalowy Koral Maraton, który na trasie ma długie podbiegi w końcówce i strome zbiegi na finiszu.
W czwartek pobiegłem sam, kilometrów pilnowało tylko edomondo. Chociaż... Za towarzystwo miałem kilku rowerzystów. Pod tych wolniejszych się doczepiałem. A ponieważ wzdłuż trasy są działki, kilkukrotnie świętujący na nich Pomorzanie docenili mój wysiłek. Jeszcze bardziej ucieszyłem się na widok znajomych.
Litrowa butelkę z napojem zostawiłem na dole trasy w krzakach, by po 5. kilometrach móc nawodnić organizm. Mały kryzys miałem na 33. kilometrze, ale przetestowałem nowego żelka i poczułem się mocno doładowany. Przyspieszyłem.
W końcu dostrzegłem na trasie organizatora, który był pierwszy w swojej grupie. W sumie zrobili 8 pętelek, ja 4,5. W sumie wyszło mi 43,3 km - czas 3h45', razem z postojami na picie - ok 5 minut więcej.Wyszło że byłem pierwszy (to ze względu na różnicę długości pokonywanych pętli), choć oczywiście każdy pokonywał trasę swoim tempem i biegał dla przyjemności.
Chwilę po mnie na swoją metę przybiegł Przemek. Potem Janek, Hania i jeszcze jedna pani. To już bodaj 4 edycja tej imprezy, a cieszy się z roku na rok coraz większą popularnością.
Dziękuję za doping znajomych i za pomoc rodzinie Przemka, która cały czas serwowała napoje. Na końcu był też pyszny posiłek regeneracyjny, sernik na zimno z galaretką,za który też dziękuje. W przyszłym roku na pewno też wystartuje. I spróbuje znaleźć chętnych na większą pętle!
Pozdrawiam Krzysztof Kolatzek, Ambasador Festiwalu Biegów