Amator w Biegu Rzeźnika. Ambasadorka radzi

 

Amator w Biegu Rzeźnika. Ambasadorka radzi


Opublikowane w śr., 28/05/2014 - 10:25

Rzeźnik last minute

Bardzo kusił mnie start w tym biegu. Termin zbliżał się i nic nie wskazywało na to, że wezmę w nim udział. Nie miałam bowiem ani opłaconego startowego (zapisy na bieg skończyły się w oka mgnieniu kilka miesięcy temu), ani partnera – a wszak Rzeźnika biega się parami.

Sytuacja zmieniła się diametralnie niecały tydzień przed startem. Na poświęconemu Biegowi Rzeźnika forum pojawiały się ogłoszenia osób, których partner z różnych względów zrezygnował ze startu. Odezwałam się do jednej z „niesparowanych” osób i w ten sposób, kilka dni przed biegiem, udało mi się znaleźć kompana! Oczywiście, byłam świadoma, że to ryzykowne posunięcie, nie miałam zbyt wielu danych dotyczących rezultatów mojego towarzysza, mówiąc szczerze – poznałam jego imię i miejsce zamieszkania. Ustaliliśmy, że chcemy zmieścić się po prostu w limicie 16 godzin i spotkamy się w Cisnej, w przeddzień biegu.

Mimo że wszystko załatwiane było na ostatnią chwilę, organizator nie robił najmniejszych problemów związanych z przepisaniem pakietu i zmianą nazwiska. Nazwaliśmy nasz zespół, jakby to inaczej, „Na ostatnią chwilę”. Wszystko stawało się coraz bardziej realne, pozostawało więc jeść góry makaronu i śledzić prognozy pogody. Nie było natomiast zmieniać czego w planie treningowym – dużo rzeczy można zrobić na ostatnią chwilę, ale na pewno nie zalicza się do nich przygotowanie do biegu ultra w górach. Postanowiłam postawić na wypoczynek i gromadzić siły na ostatni dzień maja.

Jako niedoświadczona jeszcze wtedy biegaczka w biegach ultra postanowiłam podejść do kwestii pakowania „metodą oblężniczą”. Dodatkowo, prognozy wskazywały na duże prawdopodobieństwo opadów. Wśród rzeczy do zabrania piętrzyły się sterty odzieży biegowej – oprócz ubrań na start na wszelki wypadek wzięłam też rzeczy na przepaki, kurtkę na chłód, skarpetki wysmarowane już kremem na odparzenia, buty na zmianę. Dorzuciłam też 2 pary kijków (pierwszą parę postanowiłam zostawić w Cisnej, drugą w Smereku) oraz 3 termosy – gorąca, słodka herbata miała pokrzepić mnie na przepakach i na mecie.

Do tej imponującej sterty rzeczy doszedł też ciepły śpiwór, plecaczek biegowy, bardzo smakowite batony energetyczne własnej produkcji, żele i masa innych gratów. Jeszcze w domu rozdzieliłam rzeczy na przepaki, żeby nie poplątać ekwipunku w przypływie przedstartowych emocji. Śmiałam się z siebie w duchu, że już wtaszczenie ciężkiego plecaka do Bacówki pod Honem, która położona jest 15min czerwonym szlakiem od Cisnej da mi do wiwatu.

W Cisnej na każdym kroku czuć było biegową atmosferę. Nic dziwnego – na każdego mieszkańca Cisnej przypadało prawie dwóch uczestników Biegu Rzeźnika. Koledzy biegacze podrzucili mnie do bacówki. Tam nocleg znalazł również mój partner, wcześniej byłam bardzo ciekawa gdzie go spotkam. Pani ze schroniska poinformowała mnie, że był tu wcześniej pewien chłopak dopytujący się o mnie, więc zakwaterowała go w moim pokoju. Pomyślałam sobie niezły numer, przynajmniej nie będziemy musieli się szukać! Poznałam Arka, mojego kompana, okazał się bardzo sympatyczną osobą. Rejestracja w biurze zawodów poszła sprawnie, wieczorem oddaliśmy rzeczy na przepaki, uczestniczyliśmy w odprawie technicznej, a w międzyczasie staraliśmy się drzemać i zbierać siły.

O godz. 1:15 zadzwonił budzik. Wyskoczyłam ze śpiwora i pierwszą rzeczą, która przykuła moją uwagę był dźwięk kropli deszczu uderzających o blaszany dach. Niestety, dźwięk bardzo intensywny… „Nic to”, pomyślałam sobie, to właśnie wskazywały prognozy pogody. Szybkie mycie, kaszka, bułka, na ciuchy biegowe zarzuciłam foliową pelerynę, mój kompan chwycił w dłoń parasol i schodzimy do Cisnej. W centrum kłębią się biegacze, na głównym placu stoją już autobusy, którymi ruszymy do Komańczy. Staram się zachować spokój i nie ekscytować się nadmiernie, choć nie jest to łatwe. W myślach powtarzam sobie topografię trasy, kolejność szczytów i godziny zamknięcia przepaków. Póki co koncentruję się na pierwszym 16,7-kilometrowym etapie Komańcza (460m n.p.m.) Przełęcz Żebrak (816 m n.p.m.). Nie brzmi to tak groźnie jak 78 km i ponad trzy tysiące metrów przewyższenia!

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce