Ambasador na Rajdzie Śnieżne Konwalie: "To miało być tylko długie wybieganie"

 

Ambasador na Rajdzie Śnieżne Konwalie: "To miało być tylko długie wybieganie"


Opublikowane w pt., 07/02/2014 - 09:23

Kilka minut przed godziną 19.00 podbijamy ostatni punkt. Prawie 10 godzin w trasie, a jeszcze 5 godzin temu widzieliśmy realną nadzieję zmieszczenia się w 8 godzinach. Za punkt honoru stawiam sobie, że na zegarku nie wskoczy mi z przodu 10. Tylko o to mogę jeszcze dzisiaj powalczyć. Półtora godziny temu ledwo kontaktowałem i miałem już w dupie, czy podbijemy te ostatnie punkty. Teraz mając 62 kilometry w nogach, pędzę tempem 4:30. Ból? Nie czuję żadnego bólu. Czuję się tak samo jak dzisiaj o 9.00. Jak do tego doszło?

Śnieżne Konwalie miały być pierwszym solidnym przetarciem w tym sezonie. Zakładaliśmy z Bartkiem – jak się okazało niesłusznie – że nie nabijemy pewnie więcej niż 60 kilometrów. Ot takie solidne długie wybieganie. Poza tym miało być wiele znajomych twarzy.

Miał być Borman, którego jednak ostatecznie zatrzymała praca. Miał być Marcin – jednak tym razem tylko na trasie TP25. Miał być też Krasus, który już od czwartku mącił wodę strasząc na FB swoimi wynikami badań wydolnościowych, które wykazały, że ma moc lokomotywy Pendolino. Nie mogło być więc rywalizacji między nami – mogłem jedynie liczyć na chwilowy uraz jego błędnika, który wyprowadziłby go gdzieś za niemiecką granicę. Chwilę przed startem udało się też w końcu osobiście poznać z Grzegorzem z najlepszego sklepu biegowego ever.

Około 20 minut przed startem rozdano mapy. 3 arkusze A4, z których na pierwszy rzut oka niewiele ogarniałem (MAPY). Po szybkiej analizie wszystko jednak zaczęło się jakoś klarować. Wspólnie z Bartkiem zdecydowaliśmy, że 4 punkty z pierwszej mapy w skali 1:10 000 zostawiamy sobie na powrót. Chcieliśmy zgarnąć wszystkie wysunięte najbardziej na północ aby potem udać się prosto na PK2. Nasza taktyka zakładała bowiem żeby najdłuższe przeloty pomiędzy punktami zrobić będąc jeszcze na dużej świeżości. I tak też zrobiliśmy.

Po starcie dosyć szybko zebraliśmy, co mieliśmy zebrać z najłatwiejszej mapy tej imprezy i ruszyliśmy w stronę punktu na brzegu stawu. Tutaj pierwszy dylemat tego dnia:

- Idziemy lodem czy naokoło?
- Po****** cię? Naokoło!

Kolejny punkt zaliczamy mistrzowsko, wbijając się w las w perfekcyjnym momencie i wychodząc wprost na lampion. Jednak już PK4 to pierwsza poważniejsza wtopa tego dnia. Szukamy strumienia, jednak strumyków jest w pobliżu dużo. Dużo za dużo! Dzisiaj kiedy patrzę na mapę to widzę tam napis Źródlana Dolina i rzeczywiście taka nazwa ma sens.

Podejmuję decyzję, żeby wyjść na drogę na północy i namierzyć się stamtąd jeszcze raz. Pomysł przynosi zamierzony efekt, a w międzyczasie spotykamy też dwóch chłopaków, czyli „Naszych Dzisiejszych Rywali”, z którymi to mieliśmy się tasować na trasie aż do samego końca. W drodze do kolejnego punktu znowu dajemy dupy, bo nie zauważamy skrętu w las i musimy nadrabiać asfaltem. Kiedy dochodzimy do punktu „Nasi Dzisiejsi Rywale” właśnie z niego wracają. Wyprzedzamy ich jednak przy PK6, który nie sprawia żadnych trudności.

Od tego momentu zaczyna się podróż w dół mapy, podczas której zaczynamy zbliżać się w stronę mety zamiast się od niej oddalać. Siódmy punkt zaliczamy bez problemu, choć NDR osiągają go chwilę szybciej i na punkcie odżywczym również są odrobinę wcześniej. Zagadujemy tam do nich i wynika z tego, że z pierwszej mapy mają jeden punkt więcej. Szybko ogarniają się i opuszczają punkt. Na odchodne rzucam im pół żartem pół serio, że czekamy na nich na mecie

Po chwili wychodzimy również i my, aby po kilku minutach dogonić maszerujących chłopaków wyraźnie przeżywających chwilę słabości. Przed 9 punktem dochodzą nas jednak i zaliczamy go wspólnie. Chwilę potem mijamy się z Krasusem. Przyznam szczerze, że trochę się zdziwiłem, bo myślałem, że w tym czasie będzie już gdzieś bliżej mety. Z rozmowy wynika jednak, że do zaliczenia ma już niewiele punktów. Ruszamy ostro znowu wyprzedzając NDR, zaliczamy dwa kolejne podbicia i zaczynają się dziać ze mną dziwne rzeczy – kryzys nad kryzysy. Zupełnie nie panuję na mapą i polegam jedynie na nawigacji Bartka. Jemu też nie idzie – wkraczamy bowiem w rejony gdzie mapa ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Jak byk stoi na niej, że PK12 powinien znajdować się na górce w otwartym terenie.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce