Ambasadorskie cierpienia w Dębnie. Ale z happyendem

 

Ambasadorskie cierpienia w Dębnie. Ale z happyendem


Opublikowane w pt., 11/04/2014 - 11:21

Rokrocznie to małe, senne miasteczko na zachodniej granicy Rzeczpospolitej, na dwa dni zamienia się w stolicę polskiego maratonu. Każdy szanujący się maratończyk powinien chociaż raz wystartować w Dębnie, żeby uszanować tę tradycję. 41-letnią już tradycję – dodajmy. Ja również. Na imprezę wybraliśmy się w tym roku w czwórkę. Paula jako kierowca w towarzystwie Radka i ja z Andrzejem, jako pasażerowie.

O swoim weekendzie w Dębnie pisze Jan Nartowski, warszawski Ambasador Festiwalu Biegowego 

Możliwość dojazdu autostradą znacznie podnosi atrakcyjność Dębna. A to od razu przełożyło się na rekordową frekwencję. Zapisanych było około 2 500 zawodników, pomyśleć tylko, że w 1966 roku wystartowało ich raptem 24. Ostatecznie tegoroczny maraton ukończyło 2073 osób. W tym i ja.

Tymczasem my jedziemy. Pomimo że licznik nie schodzi poniżej 130 km/h, jazda jest dość monotonna i długa. Na dodatek gdzieś przeoczyliśmy ostatni zjazd na Słubice i ze zdziwieniem patrzymy na graniczną Odrę, którą właśnie przekraczamy. Na szczęście ciągle jesteśmy w domu, czyli w Unii Europejskiej. Zjeżdżamy z autostrady do Frankfurtu nad Odrą i spokojnie, kierowani polskimi napisami wracamy do Słubic starym przejściem granicznym. Pozostaje jeszcze około 50 km przez Kostrzyń do Dębna.

Ostatecznie na miejsce docieramy około 15-tej, po niecałych 6 godzinach jazdy. Od razu udajemy się do biura zawodów w nowej hali przy gimnazjum publicznym i odbieramy pakiety startowe. Przy okazji spotykamy trochę znajomych - Izę z Pawłem, Bogdana, Agnieszkę, Janusza no i całe mnóstwo znajomych twarzy.

Udajemy się na kwaterę – tym razem nie śpimy na sali gimnastycznej tylko wybraliśmy komfortowe spanie w 8 osobowej sali na Plebani, ale za to w prawdziwym łóżku z pościelą. Rano pobudka i śniadanie. Ponieważ start wyznaczono nietypowo na godz. 11, mamy mnóstwo czasu na pogaduszki o bieganiu. Zdążyliśmy jeszcze lekko przebiec się przed wyjściem na start.

Pogoda z rana nieciekawa, jest dosyć zimno i zapowiadają opady od południa, ale przed samym startem niebo się przejaśnia i robi się naprawdę ciepło. Na ulicy rozgrzewają się Kenijczycy, Andrzej z humorem stwierdza: „czarno widzę ten finisz”. No cóż, natury nie oszukasz.

Tłum na starcie gęstnieje, jest nas 2 500 to rekord frekwencji, co skwapliwie podkreślają organizatorzy. O 11:00 następuje start. Biegniemy po nowej trasie, wyznaczonej w 2011 roku. To na początek dwa małe, 4-kiloemtrowe rundy po mieście, po czym wybiegamy na dwa duże 17-kilometrowe okrążenia na trasie Dębno – Dargomyśl – Cychry – Dębno, czyli wracamy na dawną trasę maratonu.

Andrzej ma nowy plan do wypróbowania na początek, tj. do półmetka, pobiec bardzo spokojnie – 5:45-6:00/km z tętnem 125-130bpm, a później przyspieszyć do 140-145bpm. Ja też chętnie go wypróbuję. Radek ma za to ambitny plan złamać  3:10. Paula spokojnie planuje przebiec półmaraton.

Początkowo biegniemy w zwartej grupie, krótka pętla  ma wiele zakrętów i fragment po kostce, po której biegnie się bardzo nieprzyjemnie. Większość zawodników przenosi się na chodnik.

Od razu wpadamy na punkty odżywiania i odświeżania. To efekt krótkich kółek. W tłoku robi się lekki bałagan, bo część biegaczy skręca, żeby się napić wody. Trochę wcześnie, ale widocznie potrzebują. Biegniemy wolno, zgodnie z planem, ale czuję, że to dla mnie za wolno, trochę się irytuję. Na trasie w mieście kibice pięknie kibicują.

Po 8 km wybiegamy z miasta na dłuższą pętlę, czas się napić wody ale okazuje się, że wolontariuszom skończyły się kubeczki. Tak powtarza się na kilku kolejnych punktach, które rozstawione są co około 2 – 2,5 km. Dochodzi do nerwowej wymiany zdań.

Punkty odżywiania są dobrze zaopatrzone - jest woda, izotonik i herbata, którą ja preferuję, poza tym są pokrojone pomarańcze, banany, herbatniki i kostki cukru. Początkowo była też podobno czekolada, ale dla nas maruderów już nie starczyło. Stoliki są rozstawione na dość długim odcinku, więc gdy stawka się nieco rozciągnęła nie ma kłopotu z dostępem do nich. Jedyny problem to brak kubeczków na wodę, Co sprytniejsi wolontariusze nalewają ją z butelek wprost na głowy biegnących lub na złożone dłonie.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce