"Debiut jak marzenie!". Anna Gosk, nowa nadzieja maratonu: "Wielka zasługa trenera Giżyńskiego"

 

"Debiut jak marzenie!". Anna Gosk, nowa nadzieja maratonu: "Wielka zasługa trenera Giżyńskiego"


Opublikowane w pon., 04/11/2019 - 21:30

„Chciałabym może tej jesieni… jeśli byłoby wszystko dobrze z treningiem i ze zdrowiem. (…) Nie przerażają mnie (…) 42 kilometry. Bardzo chciałabym się zmierzyć z tym dystansem”. Tak o swoim biegowym marzeniu mówiła nam niespełna pół roku temu Anna Gosk, po tym jak zdobyła 3 medale MP: w przełajach, w hali (3000 m) i na stadionie (10000 m), a także pobiła rekordy życiowe na 5000 i 10000 m oraz w ulicznych 10 km i półmaratonie.

„Przyspieszam na krótkich dystansach, żeby dobrze pobiec maraton”. Szeregowy Anna Gosk marzy o debiucie na królewskim dystansie

Na „pierwszy raz” na królewskim dystansie 29-letnia białostocczanka wybrała maraton we Frankfurcie. To był strzał w dziesiątkę! Zawodniczka Podlasia Białystok zajęła w Niemczech 16 miejsce z wynikiem 2:34:57. Była uszczęśliwiona!

– Debiut jak marzenie! Każdy wynik poniżej 2:35 w debiucie brałam w ciemno, więc jestem bardzo zadowolona!

Aniu, opowiedz jak się spełnia takie marzenie.

W przygotowaniach do maratonu zmieniłam swój trening. Wcześniej, gdy ścigałam się na krótszych dystansach: zamiast krótkich, bardzo szybkich odcinków, zaczęłam biegać dużo odcinków na małej przerwie, ale nie „na maksa”. 

Ten przeskok się w moim przypadku sprawdził, ale mam świadomość, że dopiero liznęłam treningu maratońskiego i mam w nim jeszcze spore rezerwy. Chcę z nich czerpać przed kolejnymi maratonami, ten pierwszy, we Frankfurcie, miał być przede wszystkim nauką i zapoznaniem z nowym dystansem, bardzo różnym od 10 km czy nawet półmaratonu.

Taka nauka nierzadko boli. Ty też cierpiałaś w swej pierwszej maratońskiej próbie?

No, właśnie nie! Nic nie bolało! We Frankfurcie biegło mi się naprawdę super! Wszystko zgrało się idealnie: trening, forma, samopoczucie i pogoda. To był idealny dzień i idealny bieg!

Frankfurt: udane debiuty Gosk i Kulki. Zapachniało rekordem świata kobiet!

Rzadko się tak zdarza, gdy zawodnik nie ma doświadczenia i nie wie, czego się spodziewać, a zwłaszcza jak zareagować w trudnej sytuacji na trasie.

Wiem o tym. Dlatego tak bardzo się cieszę. Wszystko złożyło się w idealną całość.

Pod koniec maja rozmawialiśmy w Suchowoli po wygranym Crossie Trzeźwości. Nie wiedziałaś jeszcze, kiedy staniesz na starcie pierwszego maratonu. Szybko podjęłaś decyzję, że ten dzień nastąpi już teraz?

Latem miałam roztrenowanie i właśnie wtedy poważnie pomyślałam, że warto by pobiec już tej jesieni. Nauczyć się maratonu, zebrać cenne doświadczenie i zobaczyć z czym to się je, a na wiosnę przyszłego roku powalczyć o naprawdę dobry wynik.

Twój rezultat to drugi polski debiut maratoński w tym roku, o zaledwie 6 sekund słabszy od 2:34:51 Aleksandry Brzezińskiej w Dębnie i jednocześnie szósty czas tego sezonu. Statystyka też pozwala się cieszyć.

Do tej pory trzymają mnie same pozytywne emocje, a takich euforii i szczęścia, które czułam wbiegając na maratońską metę we Frankfurcie, nie czułam nigdy wcześniej. Żadna impreza, nawet mistrzowska, z medalami, nie wzbudziła we mnie tylu emocji!

Potrafisz je opisać?

Kurczę, to była taka wewnętrzna radość! Nie wiem jak to inaczej opowiedzieć... Na mecie jakbym w ogóle nie czuła zmęczenia, nie położyłam się na ziemi, tylko przebrałam w suche rzeczy i celebrowałam wynik. Wszyscy mówili, że wyglądałam jakbym zrobiła luźny trening.

Od początku biegu spodziewałaś się tak szczęśliwego końca?

Bardzo długo nie wiedziałam, jaki wynik osiągnę. Biegłam z pokorą, miałam bardzo duży respekt dla królewskiego dystansu. Mówiłam sobie w duchu: „spokojnie, nie szalej”. Pierwszą połówkę pobiegłam luźno i bardzo dobrze, że tak zrobiłam, bo potem mijałam zawodniczki, które zaczęły mocno i zapłaciły za to, nie wytrzymały tempa. Widziałam po nich, że przeżyły tę „ścianę”, a przecież miały „życiówki” poniżej 2:30. To mi dodawało sił, działało pozytywie na psychikę, czułam się świetnie.

Mówisz, że pierwszą połowę pobiegłaś luźno i niezbyt szybko, tymczasem... miałyście biec od startu z Dominiką Stelmach, lecz bardzo szybko rozjechałyście się: Ty ruszyłaś do przodu, a koleżanka została. Ruszyłaś szybciej, niż się umówiłyście? Czy to Przemysław Giżyński, wasz pacemaker, podyktował szybsze tempo, Ty dotrzymałaś mu kroku, a Dominika została przy swoim?

Nie mam pojęcia. Na początku maratonu mój zegarek zwariował, gps rozjechał się z oznaczeniami kilometrów na trasie, zmierzył na mecie dystans 43,100 km, co jest przecież niemożliwe. Nie patrzyłam więc na wskazania zegarka,tylko zaufałam pacemakerowi i jego się trzymałam. A biegło mi się naprawdę tak luźno, że Przemek wręcz musiał mnie hamować! Nawet przez chwilę nie było zbyt szybko.

A jak Ci się biegło z „zającem”? Lubisz taką pomoc w walce z czasem?

Pierwszy raz w życiu biegłam z pacemakerem. Kazał trzymać tempo, które dyktował, chować się za nim... Nie znałam tego, do tej pory bardziej ryzykowałam, biegałam trochę na żywioł, sama albo to rywalki chowały się za moimi plecami (śmiech). Tym razem mogłam skupić się na samym biegu, a o czasie i tempie myślał za mnie kto inny.

To było super! Przemek mówił: „Aniu, spokojnie. Jest dobrze, chowaj się, nie trać energii”. Bieg z pacemakerem to ogromne ułatwienie, zwłaszcza gdy wieje. „Zając” świetnie wyczuwa wtedy tempo, a ja mogę skoncentrować się na biegu i odżywianiu na punktach.

Skoro mówimy o Przemysławie Giżyńskim, poświęćmy nieco czasu jego młodszemu bratu. Okazuje się, że nasz czołowy maratończyk, wicemistrz Polski Mariusz Giżyński jest Twoim trenerem! To trochę zaskakująca wiadomość. Mariusz od początku roku prowadzi Dominikę Stelmach, choć wzbrania się, by go nazywać „trenerem” na poziomie wyczynowym. Woli mówić, że doradza, podpowiada, jest co najwyżej konsultantem. Tymczasem Ty po biegu we Frankfurcie dziękowałaś swojemu „trenerowi Mariuszowi Giżyńskiemu”.

Współpracę rozpoczęliśmy w sierpniu, po zakończeniu roztrenowania. To bardzo świeża decyzja. Mariusz Giżyński zawsze był dla mnie autorytetem. Po pierwsze jest świetnym maratończykiem, wciąż czynnie biega na najwyższym poziomie, ma wielkie doświadczenie i chcę czerpać z jego wiedzy. A po drugie jest niezwykle spokojny i cierpliwy oraz ma indywidualne podejście do każdego zawodnika, co bardzo mi się podoba.

Skoro współpracujecie tak krótko, niespełna 3 miesiące, czy można mówić o jakichś zasługach Giżyńskiego w Twoim świetnym debiucie maratońskim?

Po roztrenowaniu zaczęłam pracę od zera. Odpoczęłam i ruszyłam z treningiem od początku. Wkład Mariusza w mój wynik w maratonie jest więc naprawdę duży. Zaplanował trening, ja mu zaufałam i wykonałam zalecenia, uwierzyłam, że przyniesie efekty i teraz wierzę jeszcze bardziej.

A czy Mariusz może nazywać się „trenerem”? Oczywiście! Jest człowiekiem bardzo skromnym, ale żeby ułożyć trening tak, jak robi to Mariusz, na podstawie samopoczucia zawodnika, a nie według schematu z kartki, trzeba mieć ogromną wiedzę i wyczucie. On nie trzyma się twardo założeń, ale wypytuje, rozmawia i dopiero na tej podstawie podejmuje decyzje o jednostce treningowej.

Macie okazję biegać razem? Mariusz obserwuje Twoje treningi z bliska, na żywo?

Niestety, nie. Współpracujemy od sierpnia, Mariusz był w tym czasie już bardzo zajęty swoimi przygotowaniami do Igrzysk Wojskowych w Chinach, dużo wyjeżdżał za granicę na obozy. Cały czas jednak byliśmy na łączach telefonicznych i internetowych, ciągle wszystko konsultowaliśmy. W Polsce zresztą też mieszkamy gdzie indziej: Mariusz w Warszawie, ja w Białymstoku. Ale mimo to jestem bardzo zadowolona, że trafiłam pod jego skrzydła i wdzięczna, że chciał się mną zająć.

Rozumiem, że zamierzasz kontynuować współpracę z „Trenerem Mariuszem Giżyńskim”?

Oczywiście! Jak nabardziej tak!

A do czego ta współpraca ma doprowadzić?

Do poprawy mojego wyniku w maratonie, oczywiście!

Mało konkretnie... Jaki cel stawiasz sobie na królewskim dystansie?

Pewnie nie będę oryginalna, ale bardzo chciałabym pojechać kiedyś na igrzyska olimpijskie. Nie mówię, że już, za rok, do Tokio, choc byłoby to wspaniałe. Ale jestem jeszcze młoda, mam czas i spokojnie mogę myśleć o igrzyskach w Paryżu w 2024 roku. Teraz nauka i zbieranie doświadczenia, a wyniki przyjdą.

Na wiosnę będzie kolejny maraton?

Tak, ale nie potrafię powiedzieć gdzie. Nie podjęliśmy jeszcze decyzji. Nie wiem też, na jaki wynik pobiegnę. Na pewno będę chciała coś urwać z wyniku w debiucie. Trudno mi szacować, zakładać cokolwiek konkretnego. Jestem jeszcze „zielona” w maratonie (śmiech).

A co na ten temat mówi Mariusz Giżyński?

Że mam duże rezerwy treningowe i stać mnie na dobry maraton. A ja mu wierzę i nastawiam się na dużo ciężkiej pracy.

Skończyłaś już sezon 2019, czy na deser po pysznym daniu głównym we Frankfurcie pobiegniesz jeszcze coś krótkiego?

Prawdopodobnie wystartuję w którymś z biegów niepodlegości: w Białymstoku, Poznaniu lub Warszawie. Jeszcze zastanawiamy się nad miejscem.

No to życzę Ci zakończenia roku rekordem życiowym, poleć tę „dychę” poniżej 32:56!

Dziękuję bardzo!

Rozmawiał Piotr Falkowski

Fot. Ralf Reinecke


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce