Falenica ciągle czeka na zimę. My też

 

Falenica ciągle czeka na zimę. My też


Opublikowane w sob., 24/01/2015 - 16:37

Już po raz trzeci Falenica gościła zawodników startujących w cyklu XII Zimowych Biegów Górskich. Choć było chłodniej niż ostatnio, ciągle miłośnicy ścigania się w mrozie i śniegu nie doświadczyli prawdziwie zimowej aury. Było trochę błota, zbitego piachu, trasę przecinały kałuże. O białym puchu na falenickiej wydmie na razie można pomarzyć.

Relacja Maćka Gelberga

To jednak nie zniechęciło kilkuset zawodników do tego, by zamiast wylegiwać się w sobotni poranek w łóżku przyjechać na zawody. Co prawda było ich trochę mniej niż ostatnio, kiedy według organizatorów zameldowało się ok 800 startujących. Nie zmienia to faktu, że Falenica obok Biegu Chomiczówki jest o tej porze roku największą imprezą biegową w Warszawie.

Część osób przyjechała tu, bo traktuje ściganie się po wydmie jako świetny trening przed zawodami wiosennymi. Inni zameldowali się w biurze zawodów pamiętając, że tylko biegając regularnie w całym cyklu zawodów można zdobyć medal. Jeszcze inni czuli się odpowiedzialni za wynik zespołu. W Falenicy oprócz klasyfikacji indywidualnej prowadzona jest bowiem punktacja drużynowa.

Żoli Runners – tak się nazywa team, który reprezentuję. Dwa tygodnie temu zajęliśmy dziewiąte miejsce. Teraz liczyliśmy na coś więcej. Moja forma była jednak wielką niewiadomą. Wielkimi krokami zbliża się jedna z najważniejszych dla mnie imprez sezonu – maraton w Jerozolimie i staram się trenować 4-5 razy w tygodniu. Nawał obowiązków powoduje, że nie zawsze to wychodzi. Dodatkowo postanowiłem, że warto wzmocnić się ćwiczeniami ogólnorozwojowymi i zapisałem się na zajęcia crossfitowe. Skutki tych zajęć zacząłem bardzo szybko i dotkliwie odczuwać.

Kiedy obudziłem się rano podobnie jak wczoraj i przedwczoraj wszystko mnie bolało. Wiedziałem, że o dobry wynik nie będzie łatwo. Karol, kolega z drużyny chciał powalczyć wspólnie o czas poniżej 45 minut. Nie miałem nic przeciwko, tylko nie wiedziałem jak zareaguje na to moje ciało.

Start i Karol wystrzelił jak z procy. Na początku starałem się dotrzymać mu kroku, ale wiedziałem, że nie ma to sensu. Był dzisiaj dla mnie za szybki. Mimo to starał się o dobre tempo. 14:40 na pierwszym kółku. Tak szybko w tej edycji Falenicy jeszcze nie biegałem. Okazało się, że na ten etap moich przygotowań było to za szybko.

W Falenicy trzeba biec z głową. Najlepiej każde kółka z podobnym lub narastającym tempem. Ja słabłem. Nie pomagało liczenie podbiegów i zbiegów, podczepianie się pod jakiegoś zawodnika. Dzisiaj nogi po prostu mnie nie niosły. Czasami tak bywa i nic na to nie poradzisz.

Co prawda na mecie miałem czas niewiele gorszy od tego sprzed dwóch tygodni, ale byłem zawiedziony. Wydawało mi się, że ostanie treningi pokazały, że jestem mocniejszy. Falenica dała mi lekcję pokory. Za to Karol miał chwilę triumfu. Zrobił świetną życiówkę – 43:40. Brawo! Może więc Żoli Runnersi awansują?

MGEL

fot. Archiwum

 

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce