Gdzie Szatan mówi dobranoc, czyli relacja z napierania [ZDJĘCIA]

 

Gdzie Szatan mówi dobranoc, czyli relacja z napierania [ZDJĘCIA]


Opublikowane w wt., 07/10/2014 - 10:55

Wypłaszczenie, ścieżka, droga, asfalt, wieś. Na ostatnim bufecie w Ostrem, Robert  jest chwilę przed nami. Załoga nas pyta, jak się czujemy i czy chcemy dalej napierać. Też pytanie... Lecimy z Sylwią na takiej adrenalinie, że tylko łykamy garść bakalii, popijamy i ruszamy dalej. Tym bardziej, że tuż za nami nadbiega znany z poprzedniej części trasy kolega Tomek i przekazuje strzępy informacji, że Sylwia jest pierwszą dziewczyną na trasie 90km, ale pozostałe dwie dziewczyny depczą jej po piętach.

Ostatnia góra. Sylwii włącza się ambicja. Ja nie mogę być gorszy, chociaż na poprzednim podejściu momentami umierałem. Wydaje mi się, że pod górę już nie można szybciej, ale widzimy goniące nas dwa światełka. Po chwili dogania nas Tomek. Wyskakuje naprzód, a my siedzimy mu na ogonie. Druga lampka zostaje gdzieś z tyłu. Sam nie mogę uwierzyć, że mam jeszcze taką rezerwę mocy. Chyba już tylko w głowie, bo same nogi nie byłyby w stanie tak napierać. Cyborgi jesteście, macie płuca z tytanu wołam do moich towarzyszy, kiedy teren pozwala na chwilę oddechu. Na niebie świecą gwiazdy i księżyc prawie w pełni. Jakże pięknie jest się sponiewierać w tak cudownych okolicznościach przyrody.

W przeciwieństwie do zeszłego roku, trasa BUT90 tym razem omija sam szczyt Skrzycznego skręcając w prawo przez Halę Jaśkową. Tomek ucieka naprzód. Czeka nas kolejny odcinek z atestem Polskiego Związku Sadomasochizmu zapowiadany przez Michała na wczorajszej odprawie. Odblaskowe taśmy wyprowadzają nas w dół prosto...  środkiem potoku. Już nam wszystko jedno, przynajmniej buty się trochę obmyją z błota.

Dzwoni mój telefon. To Stef. Zszedł z trasy nad Węgierską Górką przez narastający ból w biodrze, z którym walczył od Salmopola, nie chciał się do reszty skasować. Mówię mu, że to rozsądna decyzja. Czeka już na nas w bazie w Szczyrku. Dowiadujemy się od niego, że pozostałe dwie dziewczyny też się wycofały, więc Sylwia została jedyną kobietą na trasie. Dawaj, dawaj, „sipko sipko” dopinguje mnie. Domyślam się, że próbuje wymówić "szybko". Be careful on the way down from Fyfyfne słyszę na koniec. Wie, co mówi, bo dokładnie tę drogę ze Skrzycznego pokonywał w dół zimą na tegorocznej Zamieci.

Kawałek stokówką, znowu we mgle. Skręt w prawo i następna ściana błota równie przyjemna, jak ta na zbiegu do Ostrego. Pokonujemy ją w skupieniu godnym powagi sytuacji, ale w wyśmienitych humorach. Poniżej następna stokówka z kałużami przez całą szerokość. Po niemożliwie długim płaskim odcinku wreszcie zaczynamy tracić wysokość. Nie na długo, bo znowu hopka do góry. To już tyle trwa, że zaczynamy tracić poczucie rzeczywistości.

Słychać coraz bliższy szum potoku. Drogą, którą zbiegamy, też płynie coś w rodzaju błotnistego potoczku. Wreszcie w dole we mgle majaczą światła cywilizacji. Nawierzchnia robi się płytowa, zbiegamy między pierwsze domy. Za mostkiem skręcamy w nadrzeczną aleję, którą 18 godzin i 23 minuty temu zaczynaliśmy dzisiejszy bieg. Łapiemy się za ręce, przyśpieszamy, cieszymy się chwilą, wpadamy na podwórze amfiteatru.

Nie ma zmęczenia. Jest tylko radość, przyjaciele, wspaniali organizatorzy i wolontariusze, medale, piwo i balanga. Każdy z moich ultrabiegów był na swój sposób wyjątkowy, ale chyba dawno nie przeżyłem tylu pozytywnych emocji w ciągu jednego dnia. Sylwia, dzięki za prawie 40 kilosów wspólnego napierania. Stef, za całokształt. Beata, za zerwanie się nad ranem, żeby nam kibicować w Dębowcu, Monika i Clint, za przyjechanie do mnie i Stefa na metę. Przyjaciele biegowi i nie tylko, za wsparcie telefoniczne i smsowe po drodze. Michał, Ania, Arek i ekipo, za doskonałą organizację i zaangażowanie. Kochane czerwone krasnoludki z Pokojowego Patrolu, za wielkie serce. Wszyscy towarzysze z trasy, dzięki za wspólną walkę!

* * * * *

Druga w nocy. Ognisko dogasa. Kura, Rider, Szaszor, Kuba, Szatan i inni patrolowcy razem z organizatorem Michałem jeszcze czekają na ostatniego zawodnika, który już dawno po limicie, gdzieś tam napiera do mety. Czas się trochę wyspać, przed południem pewnie będę prowadził do Łodzi.

Dobranoc, misiaczki! rzucam na odchodne.

Dobranoc powiedział Szatan.

(Zakończenie zainspirowane opowiadaniem A. Sapkowskiego "Kraniec świata")

Kamil Weinberg

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce