K-B-L czyli Krew, Ból i gLoria Ambasadora

 

K-B-L czyli Krew, Ból i gLoria Ambasadora


Opublikowane w śr., 30/07/2014 - 15:39

Tylko tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono. Dlatego nie zawsze zdajemy sobie do końca sprawy z decyzji jakie podejmujemy. Gdybyśmy wiedzieli wszystko to co się zdarzy, to pewnie w wielu przedsięwzięciach nie wzięlibyśmy udziału. Ale ponieważ nie jesteśmy — w zdecydowanej większości — jasnowidzami i taka wiedza nie jest nam dana ex ante, to podejmujemy rękawice. Całe szczęście.

110. kilometrowy ultramaraton K-B-L (Kudowa Zdrój - Bardo - Lądek Zdrój) organizowany w ramach 2. Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich w Lądku Zdroju miał być dla mnie imprezą szczególną z kilku przynajmniej względów: 1) miał być to najdłuższy bieg ultra z mojej karierze (do tej pory tylko 53km Chudy Wawrzyniec 2013 i 70km Ultramaraton Podkarpacki 2014) co oznaczało że moja wiedza o sobie i swoich możliwościach zostanie gruntownie zweryfikowana; 2) w przeciwieństwie do większości ultramaratonów startujących we wczesnych godzinach porannych lub świcie, bieg zaczynał się w piątek 18.07 o godz. 20.00 co oznaczało że czeka mnie cała noc spędzona w biegu, nie licząc tego co nastąpi później ;) 3) długość i profil trasy (całkowite wzniesienie/spadek terenu: 3667/3600m) i czas biegu (limit: 26h) gwarantowały zmienność warunków panujących na trasie do których trzeba się dostosować … jeżeli chcemy przeżyć.

 


Udając się z innymi podkarpackimi ultrasami na starcie biegu w Kudowej wszystkie te myśli kłębią się w głowie. Tam daje się wyczuć atmosfera nerwowego wyczekiwania. Niby wszyscy uśmiechnięci ale jacyś mało rozmowni. Na miejscu spotykamy Wojtka, który dzień wcześniej wystartował w Biegu 7 Szczytów … ale go nie ukończył. Niedowierzanie. Wtedy to w czasie krótkiej rozmowy przed naszym startem Wojtek daje nam krótką, ale jak się później okaże, bezcenna wskazówkę: w czasie biegu w słońcu i upale, trzeba zwolnić, inaczej się odwodnicie (dzięki, Wojtas J ). Jeszcze wspólne zdjęcie. Uroczyste odliczanie. Ruszamy.

Wkrótce wybiegamy z miasta i kierujemy się w górę. Jakieś chaszcze. Za nisko podniesiona noga sprawia, że potykam się na wystającym konarze i zaliczam glebę. Przy okazji rozcinam skórę pod kolanem. Pierwsza krew. Nieźle jak na początek, myślę. Biegniemy w grupie gęsiego. Na razie. W miarę upływu czasu stawka się rozciąga. Biegniemy przez las. Robi się coraz ciemniej. Czas zapalić czołówkę. Od razu czuję się pewnie – przynajmniej widzę gdzie stawiać kroki. Jest też coraz chłodniej, ale wciąż przyjemnie. Dobiegam do 1. punktu kontrolnego na Pasterce (15km). Kęs banana, kubek coli i ruszam dalej.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce