K-B-L czyli Krew, Ból i gLoria Ambasadora

 

K-B-L czyli Krew, Ból i gLoria Ambasadora


Opublikowane w śr., 30/07/2014 - 15:39

Dobiegam do kolejnego p.k. Przełęcz Wilcza – parking (61km). Tam łapię banana, uzupełniam zapas paliwa, czyli coli w bidonie i biegnę dalej.  Znów las. Gdy dobiegam do p.k. Bardo (73km) już jest jasno. Senna atmosfera sobotniego poranka. Jest ok. 10, dla mnie ponad 15 godz. biegu. Bardo oferuje cały zakres wygód, w sumie wszystko oprócz prysznicy ;) Zaczynam czuć trudy biegu i mimo, że do tej pory nie myślałem o nich i co więcej wcale nie czułem się zmęczony, pobyt w tym p.k. jest dłuższy niż chciałem i planowałem. Po odchudzeniu mojego plecaka biegowego, napełnieniu kulbaka izotonikiem i żołądka zupą gulaszowa i załatwieniu innych fizjologicznych potrzeb, ruszam w drogę. Tuż przed spotykam Sławka. Ja biegnę dalej.

Po opuszczeniu Barda, trasa zaczyna piąć się w górę. Tak, to jest jedno z najtrudniejszych i najbardziej strome podejście. Idę w lesie. Towarzyszą mi do samego szczytu stacje drogi krzyżowej. Cóż, każdy ma swoją. Pomimo południa, las tłumi temperaturę. Chwila oddechu i znowu w górę … na Kłodzką Górę. Tu znajduję się kolejny p.k. Przełęcz Kłodzka – parking (85km) znajdujący się na skraju lasu. I to właśnie to jest niespodzianka. Przede mną prosta droga z góry … w pełnym słońcu. Patelnia. Jest ok. 12. Próbuje biec, ale bieg w takiej temperaturze powoduje, że bardzo szybko tracę siły. Przechodzę od marszu. Lepiej. Przynajmniej jestem w stanie kontrolować i utrzymać siły na dłuższy czas.

W końcu wchodzę w las. Ale jest to las inny od tych które były do tej pory. Jest młody, rzadki i w ogóle nie daje cienia. Do tego insekty, które nie pozwalają się zatrzymać. Po jakimś czasie dogania mnie Sławek. Razem ustalamy, że od tej pory już tylko idziemy, nawet na zbiegach. Jest ciężko, słonko przygrzewa, ale toczymy się systematycznie naprzód. Rozmawiamy zabijając w ten sposób czas i myśli niepożądane. Czas teraz wydaje się biec wolniej niż wcześniej. Każdy krok przypomina nam ile mamy już za sobą kilometrów. Najbardziej odczuwają to stopy. W pewnym momencie dobiegają nas zawodnicy z innymi kolorami numerów startowych. Tak, to uczestnicy Złotego Maratonu.

Dochodzimy do p.k. Orłowiec – kościół (98km). Tutaj wyprzedza nas wielu zawodników maratonu. Uzupełniamy płyny i ruszamy. Kiedy mijamy tabliczkę napisem ‘32km’ zdajemy sobie sprawę z tego że właśnie pokonaliśmy 100km. To dodaje nam sił. Ostatnie 11km. Najtrudniejsze, chyba najwolniejsze i najbardziej wyczerpujące. Czas się dłuży. Dobiegamy do zakrętu drogi na której ktoś myje samochód. Widząc nas rzuca – Jeszcze 5km. Po pół godzinie kolejna napotkana osoba mówi – Tylko 5k. Czy te kilometry się nie skończą? Na drzewach widzimy oznaczenia ‘do mety’ ale wkrótce znikają i znów droga się dłuży. W końcu Sławek słyszy hałas i zapowiedzi spikera na mecie w Lądku (ja słyszałem je – lub wydawało mi się że je słyszę – co najmniej kilka kilometrów wcześniej). Przechodzimy do biegu.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce