„Komercja ubrana w formę misji”, „złe”, „śmieszne”, „wymuszone”. Organizatorzy biegów oceniają propozycje PZLA

 

„Komercja ubrana w formę misji”, „złe”, „śmieszne”, „wymuszone”. Organizatorzy biegów oceniają propozycje PZLA


Opublikowane w sob., 29/11/2014 - 09:57

Mariusz Giżyński  Praska Dycha, maratończyk:

– Jeszcze nie wiadomo jak działać ma ta karta, jaka będzie oferta ubezpieczenia i jak wyglądać będą badania. Póki co nie ma konkretów. Na razie Karta Biegacza Amatora mnie też nie dotyczy, bo mam licencję klubową. Jednak tak naprawdę z jej posiadania płyną żadne korzyści. Za wszystkie badania muszę płacić samemu. Dochodzi też do jakiejś współpracy z klinikami w ramach barteru. Nie jest więc tak różowo.

Nikt też nie wie co PZLA ma na myśli wprowadzając certyfikaty. Zastanawiam się np.: kto będzie certyfikował biegi Konstytucji 3 Maja czy biegi z okazji Dnia Niepodległości i wysyłał tam delegatów, gdy tych imprez w każdym wypadku w całym kraju jest ponad setka. Tu trzeba wielkich sił i nie wiem czy w całym związku jest tylu sędziów.

Moim zdaniem centrala powinna zajmować się sportem, a nie rekreacją. Jest naprawdę co robić, bo sport zawodowy jest w odwrocie, w przeciwieństwie do rekreacji. Są to jednak dwie różne rzeczy, które owszem, łączą się często, co widać np.: w maratonach, gdzie z przodu biegną wyczynowcy, a 99 procent uczestników to amatorzy. Może i PZLA ma prawo decydować o pewnych kwestiach, bo w końcu maraton to lekkoatletyka, jednak powinno być to prowadzone w porozumieniu z organizatorami.

Są osoby, które od lat inwestują w swoje imprezy i rozwijają je często do tego dokładając lub wychodząc na zero. Każdemu zależy, by poziom polskich biegów był jak najwyższy, żeby było bezpiecznie. My w zeszłym roku ubezpieczyliśmy imprezę na dużą kwotę od NNW, bo OC jest zawsze. Coraz częściej gwarantuje się ubezpieczenie od następstw nieszczęśliwych wypadków. Wcześniej organizatorzy nie mieli na to pieniędzy, bo to są koszty i było to przerzucane na uczestników. Teraz, żeby zachęcić jeszcze większą liczbę biegaczy, wykupuje się ubezpieczenia – z własnej, nieprzymuszonej inicjatywy.

Praca niektórych osób, które zajmowały się biegami przez 10 czy 15 lat, dopiero teraz owocuje. Frekwencja na biegach jest spora, imprezy są atrakcyjne. PZLA powinno od początku pomagać, a nie teraz się zjawiać. To naprawdę wygląda źle. Jest wrażenie, że ktoś wchodzi w czyjeś drzwi bez pukania.

Kilkanaście lat temu w związku byli inni ludzie. Doszło do zmiany pokoleniowej na większości stanowisk. Jednak ktoś, kto wyszedł z tym pomysłem wykazał się nieznajomością środowiska biegaczy. A myślę, że mamy dużo większe problemy w środowisku biegowym i w sporcie. Zawodnicy nie mają za co się szkolić, brakuje młodych zawodników, klubów i trenerów – tym trzeba się zająć.

Mariusz Kurzajczyk  Supermatarton Calisia, Bieg Ptolemeusza:

– Od początku nie było jasnej informacji o pomyśle PZLA. Ktoś coś powiedział i w efekcie wybuchła panika. Ja się do tej paniki nie przyłączam, chociaż oczywiście uważam, że Polski Związek Lekkiej Atletyki nie ma nic do osób biegających amatorsko. Polski Związek Narciarski nie interesuje się tysiącami ludźmi jeżdżącymi na nartach, a Polski Związek Kolarski setkami tysięcy ludzi, którzy na co dzień jeżdżą na rowerach. Podejrzewam, że jedynym argumentem za było to, żeby ktoś na tym zarobił. Różne licencje i ograniczenia powodują wszak konieczność zapłaty.

Uważam że PZLA powinno zająć się swoimi biegami, bo te wymagania, które zostały postawione przed organizatorami imprez są śmieszne. My takie rzeczy robimy u siebie od pierwszej imprezy. To jest standard, a wręcz minimum. I teraz za ich spełnienie mają być przyznawane gwiazdki. To mnie jednak nie dziwi, bo zawsze na zawodach organizowanych przez PZLA panuje bałagan, o wszystko trzeba prosić. Tymczasem standard imprez ulicznych biegów jest naprawdę wysoki, o czym w związku nikt nie ma pojęcia. Ktoś chce nam wystawiać gwiazdki jak restauracjom Michelin. Ale te wymagania tyczą się chyba bardziej baru mlecznego, niż restauracji. Podanie czasu czy podanie wyników to jest rzecz przezabawna.

Ze związkiem utrzymywałem kontakty, gdyż organizowałem Mistrzostwa Polski na 100 km. Za samo wpisanie do internetowego kalendarza imprez musiałem zapłacić tysiąc złotych, a to trwa 5 sekund. Już nie organizuję zawodów tej rangi, bo mnie na to nie stać. Nasze zawody zawsze organizowane były profesjonalnie, otrzymaliśmy nawet certyfikat IAU, czyli Międzynarodowego Stowarzyszenia Biegów Długich, za który nie zapłaciliśmy nawet złotówki. Tak wygląda dobra wola PZLA...

Myślę, że ta mentalność dotyczy chyba wszystkich związków sportowych w Polsce. Zajmują się przede wszystkim szukaniem pieniędzy i to wszędzie, gdzie tylko można. Ponieważ lekka atletyka jest biedna, a są setki tysięcy biegaczy, których stać na buty za kilkaset złotych, to w Warszawie chyba stwierdzono, że te pieniądze można tu znaleźć... ale nie znajdą.

Być może PZLA zachęciły atesty trasy, za które płacimy. Jednak jeśli okaże się, że te pieniądze mają być większe, co może się stać, to uważam że większość imprez nie będzie atestowana. Wiele tras zresztą wciąż nie ma atestu. Gdy zaczynał się boom na bieganie, wielu organizatorów chciało się sprawdzać. Była potrzeba atestu. Teraz, gdy tak duża liczba osób szuka innych wyzwań, jest im obojętne, czy trasa będzie mieć 10 czy 10,2 km. Oni lubią pobiegać w terenie, a nie tylko na ulicy.

Tagi:

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce