Maraton w Berlinie: Wielkie święto biegaczy i mieszkańców
Opublikowane w pt., 04/10/2013 - 09:16
Jak to jest, że Maraton w Warszawie spotyka się ze złośliwymi komentarzami mieszkańców stolicy, podczas gdy w Berlinie jest to święto, prawie piknik? Z zapartym tchem wysłuchałem relacji Grzegorza Zwierzchonia uczestnika 40. Maratonu w Berlinie. Miałem uczucie jakby opowiadał mi o innym, lepszym sporcie. Jak to jest, że 518 km od Warszawy potrafią jakoś bardziej cieszyć się bieganiem? Czy dzieli nas tylko 5 edycji Maratonu czy coś więcej? Zapraszam do relacji Grzegorza Zwierzchonia, który mimo kontuzji ukończył maraton i opowie o kulisach tej imprezy.
Berlin
Nie był to mój pierwszy Maraton w Berlinie. Wiedziałem więc, że mogłem liczyć na doskonałe przygotowanie biegu i całej otoczki. Dodatkowo wsparciem są tutaj tłumy kibiców, czego jeszcze nie ma u nas w kraju. Kibicowanie na takich biegach w Niemczech jest bardzo popularne i zakorzenione. Trzecią rzeczą, która ściągnęła mnie do Berlina, był poziom sportowy. Tu startuje więcej zawodników na podobnym poziomie do mojego, więc możemy sobie pomagać na trasie. Wiadomo, że warunki są różne, czasami wieje, wtedy dobrze jest mieć kogoś obok, kto biegnie na podobny wynik.
Maraton w Berlinie należy do tych biegów z górnej półki, czyli World Marathon Majors, w której znajduje się tylko sześć najbardziej prestiżowych maratonów na świecie [ostatnio dołączyło Tokio - przyp. red]. Jest to elitarna liga. W Polsce jak na razie mamy jeden maraton w Łodzi, który jest certyfikowany przez IAAF jako Bronze. Trzeba sobie powiedzieć szczerze, że wymagania „majorsów” są nad certyfikatami Golden, czyli wyżej niż całe podium IAAF. Dlatego też zdecydowałem się wybrać do stolicy Niemiec. Nie przyjechałem na ostatnią chwilę, tylko spędziłem trochę więcej czasu. Dzięki czemu mogłem spokojnie zwiedzić targi.
Targi
Teren targów obejmuje trzy hangary lotniskowe ze sprzętem sportowym. Jest to ogromny obszar. U nas w tym momencie chyba byłby jeszcze problem ze zorganizowaniem wystawców na taką powierzchnię. Widać, że wszystkie firmy są dobrze przygotowane. Zapraszają swoich ambasadorów, gwiazdy światowego formatu - był m.in. Etiopczyk Haile Gebrselassie. Tam też jest inne podejście przy odbiorze pakietów, bo numery startowe i strefa są drukowane, w momencie gdy przychodzę odebrać pakiet startowy. Trwa to jednak bardzo szybko. Do tego sprawdzenie dokumentu i chipa.
Wracając do targów - trwają one od czwartku do soboty. Najtłoczniej jest ostatniego dnia, bo przylatują ludzie z całego świata. Staje się to pewnego rodzaju utrudnieniem, bo trzeba stanąć w kolejce po pakiet, nie ma też takiego komfortu przy stanowiskach u sprzedawców. Wszystko jednak nadal jest dostępne. Jest to małe święto. Targi odwiedza około miliona osób. Każdy z uczestników maratonu czy też maratonu rolkarzy może dwie osoby wprowadzić za darmo.
Osoby z zewnątrz muszą już zapłacić za wejście. Ceny sprzętu w Niemczech są większe niż w Polsce, owszem były tam promocje, ale nie znaczy to, że było taniej niż u nas. Plusem była dostępność np. butów startowych we wszystkich rozmiarach.
Zawsze jest też cała kolekcja rzeczy poświecona maratonowi w Berlinie, były nawet specjalne buty zrobione na ten 40. jubileuszowy bieg. Podczas targów nie odbywają się żadne panele dyskusyjne, ale na samych stoiskach można zapytać eksperta o radę. Organizatorzy nie stawiają na edukację zawodników, bo wychodzą z założenia że to już nie jest ten moment. Na takie spotkania powinien być czas wcześniej. Wiedza przekazana zawodnikowi dzień przed startem, może tylko namieszać w głowie.
Na targach są też specjalne stanowiska medyczne, gdzie można się zbadać. Działają fizjoterapeuci i pomagają przy regeneracji i urazach. Jest też duża część, gdzie można kupić wszystko - od piwa bezalkoholowego po makarony.
Maraton/Kibice
Maraton w Berlinie wyróżniam też ze względu na dużą liczbę wolontariuszy w różnym wieku, którzy nie tylko pomagają zawodnikom, ale także i stoją pilnują, czy ktoś nie przechodzi przez trasę. Mało tego - oni kibicują nam i organizują doping na trasie. Szczerze powiem, że dokładnie nie liczyłem, ale gdy biegłem, to tak od 5 kilometra do ostatniego minęliśmy z 40 zespołów muzycznych, które grały koncerty przy trasie. Bardzo mnie to zaskoczyło. Berlińczycy są też bardzo dobrze informowani w lokalnych gazetach i radiach o tym, że odbędzie się maraton. Miasto jest przygotowane i mieszkańcy traktują to jako duże wydarzenie. Przychodzą nam kibicować, choć nas nie znają.
Tam nie ma oburzenia, że nie można przejść czy przejechać, bo jest maraton. Tam na czas zawodów zamykane są dwie stacje metra, nie kursują tramwaje. Zawody nie odbywają się bez ingerencji w życie miasta. Jednak w Berlińczykach maraton tak się zakorzenił, że wyciągają stoliki, jakieś siedzenia i siadają przy trasie. Piją kawę, jedzą ciasta, obiady. Traktują to jako czas wolny. Balkony przy trasie są zawsze pełne i udekorowane. Gra z nich muzyka, żeby pomagać biegaczom.
Na całej długości trasy, może są tylko dwa kilometry, gdzie nie ma kibiców, ale to jest początkowy fragment, gdzie ustalamy swoje tempo, i czujemy jeszcze adrenalinę. Na trasie też są masażyści. Przed samym startem oprócz kilku słów od oficjeli główny lekarz zawodów informuje, co zrobić w przypadku złego samopoczucia. Przypomina,że zdrowie jest ważniejsze i że „za rok też jest maraton”. Uważam, że tego przekazu chwilę przed startem brakuje u nas.
Miłe jest także to, że wszyscy są tak samo traktowani. Ja mimo słabego wyniku dostałem duże brawa, wchodząc na metę, a spiker wyczytał moje imię i nazwisko na ostatnich metrach zagrzewając kibiców, żeby „Grzegorz się nie poddawał” w różnych językach: po polsku, po angielsku, po niemiecku, duńsku i jeszcze kilku innych. Co świadczy również o tym, z ilu miejsc przybywają tu biegacze i kibice. Nie są to tylko Niemcy. Na deser rzecz, której mi brakuje w Polsce czyli impreza w klubie po maratonie. Tym razem był to klub Kosmos, odbyła się wtedy prezentacja zwycięzców, filmy z maratonu, cały przebieg trasy i oczywiście normalna zabawa.
Przyszły rok
Nie wiem, czy w przyszłym roku będę biegł maraton, czy zdecyduje się na półmaraton. To jeszcze odległe plany. W tym roku biegło mi się bardzo dobrze, realizowałem swój plan… do pewnego momentu. Niestety podczas biegu nadciągnąłem sobie mięsień dwugłowy. Pewnie na skutek osłabienia organizmu, bo wcześniej byłem przeziębiony. Uraz pozbawił mnie możliwości biegnięcia, ale postanowiłem dojść do mety i szedłem przez ok. 12 kilometrów. Wynikiem 3:54:06 nie ma co się chwalić.
Jeśli ktoś chciałby spróbować pobiec w Berlinie, to polecam, tylko nie jest to bieg na debiut w maratonie. Fajnie jest tam jednak być. Od przyszłego roku bieg w Berlinie będzie trudniejszy, bo będzie losowanie. Warto jednak się zapisać, jeśli kogoś nie wylosują, to może pobiec w Warszawie, a przecież tu też z roku na rok poziom jest coraz wyższy. Konkurencja spowodowana drugim warszawskim maratonem sprawiła, że poziom rośnie.
RZ