Pełen wrażeń Półmaraton w Tel Avivie. Tutaj można biec i biec, i biec... [ZDJĘCIA]

 

Pełen wrażeń Półmaraton w Tel Avivie. Tutaj można biec i biec, i biec... [ZDJĘCIA]


Opublikowane w śr., 19/03/2014 - 11:01

Tel Aviv w biegu 

Jest pięknie. Słońce już ładnie grzeje, a przed nami biegowa wycieczka po Tel Avivie. Wystartowaliśmy z Rokach Boulevard. Już na pierwszych kilometrach solidny podbieg na wiadukcie nad Ayalon Highway. Dobrze, że to początek trasy, więc bez problemu dajemy radę. Na razie nie pamiętamy, że na 20 kilometrze – już prawie przy samej mecie – będziemy musieli zaliczyć ten sam podbieg. Ale kto by się na razie tym przejmował. Przed wiaduktem pierwszy zespół muzyczny zagrzewający nas do „biegowej walki”.

Po lewej stronie mamy widok na Hayarkon Park, po prawej na telavivskie apartamentowce. Jeszcze chwila i już jesteśmy na Ha Yarkon Street, głównej ulicy biegnącej wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego. Mijamy nasz hotel i dużą grupę wolontariuszy, którzy już od piątej rano ustawiali stoły z wodą. Na trasie coraz więcej kibiców, a po prawej stronie przepiękny widok na Morze Śródziemne. 

Można biec i biec... Na jakimś 5-6 kilometrze mijamy Marathon Mana, który biegnie już od ponad dwóch godzin i jak się potem okaże będzie biegł przez jeszcze ponad cztery... No nie wygląda za dobrze... Wymieniamy pozdrowienia i biegniemy dalej. Ha Yarkon Street zmienia się w Retsif Herbert Samuel Street, główny nadmorski bulwar z hotelami, restauracjami, knajpkami.

Mały zakręt i już jesteśmy na Allenby Street, głównej ulicy Tel Avivu. Wbiegamy w prawdziwe miasto. Piękna klimatyczna niska zabudowa, wąski ulice, a na nich coraz tłoczniej. No jest nas naprawdę dużo :) 11 tysięcy półmaratończyków, 2 500 maratończyków, którzy biegną już w przeciwnym kierunku... Jesteśmy na Rothschild Boulevard, jednej z najdroższych ulic Tel Avivu i jednej z największych atrakcji turystycznych miasta. Dobiegamy do Placu Kikar Habima, kulturalnego centrum Tel Avivu. Przed nami Teatr Habima, a na zakręcie kolejny zespół muzyczny. I wracamy drugą stroną Rothschild Boulevard. Piękny widok. Cała Rothschild Boulevard w obu kierunkach zapełniona biegaczami.

Jest moc! Wszyscy kibicują. Jest już bardzo gorąco. Z punktu nawadniającego bierzemy kolejną butelkę wody i lecimy dalej. Na trasie wolontariusze podają również izotniki. Bierzemy kubeczki, ale chwila zastanowienia i izotniki lądują w koszu... Przed chwilą zjedliśmy żel, a mądre głowy mówią i piszą, że najgorsze, co można zrobić to popić żel izotnikiem. Żołądek może nie wytrzymać takich atrakcji. Wolimy więc nie ryzykować. Dobiegamy do Allenby Street, potem Ha Yarkon Street, i znowu skręcamy w głąb miasta. I kolejny zakręt i kolejne piękne widoki. Jesteśmy na Dizengoff Street. Zaczynamy mocno czuć nogi. No ale trudno ich nie czuć, jak właśnie pokonujemy 15 kilometr trasy. Jeszcze tylko 6 km i meta!!! Sderot Ben Gurion, Ibn Gabirol Street...

Kolejne nawadnianie. Tym razem od zewnątrz:) Na 17 kilometrze wolontariusze zapewniają mały prysznic. I znowu jesteśmy przed naszym podbiegiem :) Na trasie tłok. Dołączyło 18 000 biegnących na 10 km!!!

Trudno wyprzedzać, ale organizacja perfekcyjna. Na każdym skrzyżowaniu wolontariusze z megafonami informują dodatkowo o trasie. Przed nami ostatnia prosta! Jest tuż przed 10:00. Wpadamy na metę i pomimo tego, że rekord życiowy nie pobity, to udaje nam się złamać 2 godziny. Odbieramy medale o połowę mniejsze niż te, które dostaną maratończycy. Idea słuszna. Jakby nie było, pokonaliśmy dystans o połowę krótszy. 

W miasteczku biegowym tłum. Jakby nie było to największa impreza biegowa w Izraelu. 40 tysięcy biegaczy!!! Pomijając tych, którzy jeszcze biegną królewski dystans, cała reszta już świętuje swoje biegowe zwycięstwa. Odbieramy rzeczy z depozytu i docieramy do namiotu. Pora poświętować :) Oliwki, zimne piwo i rozsiadamy się wygodnie na kanapach.

Świętujemy i kibicujemy na ostatnich metrach wbiegającym na metę maratończykom. Pora chyba wracać do hotelu. Zamiast wersji „podwózka” wybieramy wersję „kilku kilometrowy spacer”. No jeszcze nam mało. Trasą, którą biegliśmy, wracamy do hotelu. No teraz to już naprawdę smaży, ale nie czujemy zmęczenia. W hotelu krótka drzemka, bo czeka nas wyprawa w miasto... Tym razem klimat Rothschild Boulevard chłonęliśmy wieczorową porą.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce