Pełen wrażeń Półmaraton w Tel Avivie. Tutaj można biec i biec, i biec... [ZDJĘCIA]

 

Pełen wrażeń Półmaraton w Tel Avivie. Tutaj można biec i biec, i biec... [ZDJĘCIA]


Opublikowane w śr., 19/03/2014 - 11:01

1 marca, SOBOTA, DZIEŃ CZWARTY

Odpoczywamy, no w końcu wczoraj trochę się zmęczyliśmy. Leżeć, to jednak nie leżymy. Wyruszamy na spacer wzdłuż morza i nabijamy kolejne kilometry. Dzisiaj sobota, w Izraelu dzień wolny od pracy. Wszędzie mnóstwo spacerowiczów, rowerzystów i oczywiście... biegaczy. Na nadmorskim bulwarze pomiędzy Tel Avivem a Jaffą co chwilę ich spotykamy. Tu naprawdę biegają prawie wszyscy! Ale jak nie biegać w tak pięknych okolicznościach? Prosta, płaska, kilkukilometrowa trasa z widokiem na Morze Śródziemne!

Wracamy do hotelu. Punkt 14:00 wyruszamy bowiem na kolejną zaplanowaną wycieczkę. Tym razem do Jaffy. No tam to dopiero było pięknie! Dziękujemy pięknie pani przewodnik i postanawiamy, że znowu wracamy na piechotę do hotelu. Miasto jest tak przyjazne i bezpieczne, że włącza nam się nasze warszawskie "szwendanie". W ogóle nie czujemy się jak byśmy byli tu pierwszy raz w życiu. Robi się już szaro, zapada zmrok, a my wciągnięci w klimat miasta krążymy po telawiwskich uliczkach... A mieliśmy iść prosto :) Przed zupełnym zagubieniem się w wielkim mieście uratował nas... brak świateł. Tam, gdzie nie ma świateł i jest mega ciemno jest... morze! Jesteśmy uratowani. Bulwarem wracamy więc do naszego hotelu, aby za chwilę znowu z niego wyjść. Tym razem na kolację do jednej z najbardziej popularnych teleawiwskich restauracji – Kimel Restaurant. Jak do niej kiedykolwiek traficie, spróbujcie koniecznie sałatki ze świeżych buraków z liśćmi mięty w obłędnym sosie, którego receptury bezskutecznie poszukujemy...

Jest już przed północą. Wyruszamy w kolejną „podróż” do hotelu. Po drodze wizyta w jeszcze czynnym izraelskim „spożywczaku”. I już mamy kilka opakowań tahimi, pasty sezamowej do humusu i dwa wielkie słoje daktylowego miodu.

2 marca, NIEDZIELA, DZIEŃ PIĄTY I OSTATNI

Co zrobić z tak pięknie rozpoczętym ostatnim dniem naszej biegowej podróży? Wyglądamy przez okno, a tam jakoś dziwnie mgliście. Niby mgła, a jednak nie mgła... W hotelu jednak siedzieć nie zamierzamy i idziemy na spacer do starego portu w Tel Avivie. Dzisiaj już spokojnie, bez tłumów. Wszyscy w pracy, a my na spacerze. Mgła, która nie była mgłą okazała się burzą pustynną.

Po raz kolejny odwiedzamy park Hayrakon, kluczymy małymi uliczkami i po dwóch godzinach spaceru docieramy do hotelu. Chwila odpoczynku, obowiązkowy humus, którym się zajadamy podczas całej naszej wizyty i ruszamy dalej... Postanawiamy zobaczyć klimatyczny Carmel Bazar (Shuk HaKarmel), a potem raz jeszcze odwiedzić Jaffę.

Kilkukilometrowy spacer wzdłuż morza i jesteśmy. I znowu kluczymy małymi uliczkami, zaglądamy do otwartych jeszcze sklepików ze starociami. Robi się ciemno... Nigdzie się jednak nie spieszymy. W poniedziałek, bladym świtem, o 6:10 wracamy do Polski. Już o 2:40 wyruszamy na lotnisko. Spać więc na pewno się nie położymy... Nabijamy więc kolejne kilometry i nadmorskim bulwarem wracamy do hotelu.

Do Polski wracamy pełni wrażeń, zachwyceni miejscem, z obietnicą, że jeszcze tam kiedyś wrócimy.

Monika Bartnik i Andrzej Gałązka, Ambasadorzy Festiwalu Biegowego

www.runandtravel.pl

www.bieg-a-my.blogspot.com

 

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce