Prawie 400 km biegiem po Trójkącie Sudeckim! Dariusz Skrobała: "Niesamowite emocje! Mogę być z siebie dumny!"
Opublikowane w wt., 23/04/2019 - 11:35
Dopisała na szczęście pogoda, to był dla uczestników Biegu Kreta 378 km ogromny plus. – Mieliśmy dużo szczęścia przede wszystkim dlatego, że nie padało. Oczywiście, w nocy było jeszcze dość chłodno, a na Śnieżce i Śnieżniku zalegał śnieg, mokry i zapadający się pod nogami, co utrudniało poruszanie się. Do tego na Śnieżce, jak to zwykle bywa, wiał bardzo silny wiatr. Ale tego można było się spodziewać, więc uważam, że aura nam sprzyjała – ocenia.
Ponad 4 doby na trasie, więc, jak przed chwilą Dariusz przyznał, ogromnym wyzwaniem był sen, a raczej jego chroniczny brak. Walczysz z czasem, więc na spanie zwyczajnie go nie ma. – Spałem bardzo mało, bo brakowało czasu, goniły limity. Wystartowaliśmy w środę o 16, a pierwszy raz zdrzemnąłem się przez 50 minut, może godzinę, na Przełęczy Okraj po zejściu ze Śnieżki. Organizator zapewnił nam łóżko w schronisku. To było w czwartek wczesnym popołudniem, gdzieś około 110 kilometra trasy.
– Drugi raz, też jakąś godzinę, spałem w schronisku pod Śnieżnikiem, w piątek wieczorem. To już było po 230 kilometrach. O 22:30 ruszyłem już ze schroniska na szczyt. Potem już do końca biegu robiłem tylko krótkie, 10-15-minutowe drzemki w samochodzie przy punktach żywieniowych. Dłużej (30-40 minut) pospałem jedynie pod koniec biegu, w niedzielę rano, w samochodzie obsługi na Przełęczy Walimskiej w Górach Sowich. 100-godzinny limit, mimo moich wcześniejszych wyobrażeń, okazał się dość wyśrubowany. Czasu na spanie za dużo więc nie było i z tym zdecydowanie miałem spory problem.
Ale ten brak snu Dariusz Skrobała zniósł dosyć dobrze. Halucynacji nie przeżywał. – Zwidów nie miałem, nic takiego mnie nie spotkało, organizm zareagował nie najgorzej, chociaż drugiej nocy czułem, że jego tolerancja jest nieco mniejsza. Ale szybko się zaadoptował.
Jedyny finiszer Biegu Kreta 378 km jest pod wrażeniem zaangażowania i wsparcia organizatorów dla uczestników biegu. – Była ponadprzeciętna! Przed biegiem mieliśmy obiecaną tylko pomoc na punktach, mobilnych w pierwszej części, po której przebiegała tylko nasza, ta najdłuższa trasa i stałych w części wspólnej z pozostałymi dystansami. Chłopcy jednak zaangażowali się bardzo mocno, choć nasza szóstka mocno się rozciągnęła, cały czas mogliśmy na nich liczyć, starali się pomóc jak mogli. Jeden biegł ze mną spory kawałek od Barda do Przełęczy Woliborskiej, potem zgłaszali się do organizatorów ludzie, którzy na zmianę saportowali mnie już do końca i to było ogromne wsparcie, zwłaszcza ostatniej nocy. To było ważne dla mego bezpieczeństwa, bo noc była chłodna i przy braku snu bardzo się cieszyłem, że ktoś ze mną jest – opowiada.
Ludzie na trasie, zwłaszcza trasie tak długiej, zawsze stanowią duże wsparcie dla biegacza. – Turyści, których spotykałem, czasem nie wiedzieli, co biegnę – przyznaje Dariusz Skrobala. – Ale ku mojemu zaskoczeniu impreza „żyła” w internecie, była mocno komentowana i nie brakło takich, którzy doskonale orientowali się w czym rzecz. Wszyscy bardzo kibicowali, życzyli powodzenia, niektórzy biegli trochę ze mną. To było ogromne wsparcie!
Kontakt między samymi współzawodnikami był natomiast, siłą rzeczy, bardzo ograniczony. – Na trasę 378 km wystartowało nas tylko sześciu. Przez początkowe sto kilometrów, do Przełęczy Okraj, różnice między nami były minimalne, biegliśmy dość zwarta grupą i widywaliśmy się wszyscy – relacjonuje Skrobała. – Potem widywałem się z Tomkiem Baszakiem, był raz przede mną, raz za mną. Ale gdzieś w połowie trasy, w nocy z czwartku na piątek, Tomasz wycofał się z powodu kontuzji i potem byłem już sam. Informacje o tym, co dzieje się w naszej rywalizacji, miałem już tylko od organizatora. Wiedziałem, że prowadzę, że od połowy biegu jestem praktycznie jedynym, który ma szanse ukończyć bieg w limicie.
– Cały czas musiałem liczyć minuty i godziny, bardzo się starałem, żeby mieścić się w poszczególnych limitach i móc korzystać z punktów wystawionych przez organizatora – opowiada Darek. – Ale zdecydowanie najtrudniejsza dla mnie była ostatnia noc, kiedy już byłem mocno wyczerpany. Wtedy bardzo pomogli organizatorzy: wstawili do samochodu na punkcie kontrolnym, „podgrzali”, nakarmili i to mnie postawiło na nogi. Przyznam, że wtedy, w Górach Sowich, miałem duży kryzys, zwyczajnie „skończył mi się prąd” i bez nich chyba nie byłbym w stanie ruszyć w dalszą trasę. Wychłodzenie, niewyspanie, brak czasu na odpoczynek i jakąkolwiek regenerację sprawiły, że przyszedł moment dużego zwątpienia w powodzenie przedsięwzięcia. Ale bardzo chciałem, bo do tej pory ja i wszyscy wokół włożyliśmy tak dużą pracę, że żal było się poddać, szkoda było to wszystko zmarnować.
Wreszcie… meta w Sobótce, w Winnicy Celtica. Przeszła wyobrażenia Dariusza Skrobały. – Kompletnie nie spodziewałem się oprawy przygotowanej na mecie! Chociaż było już po zasadniczej imprezie, a zawodnicy krótszych dystansów, ich kibice i osoby towarzyszące się rozjechali, Klub Biegacza Sobótka, organizator imprezy, stawił się wielką grupą i zadbał o to, żebym poczuł się wspaniale. Dołączali do mnie już od Ślęży, biegli ze mną przez ostatnie kilometry trasy do Sobótki. Frajdę na koniec miałem ogromną!