Robert Celiński o MŚ Masters: Łzy na trasie

 

Robert Celiński o MŚ Masters: Łzy na trasie


Opublikowane w śr., 30/10/2013 - 09:43

Zdobywca maratońskiej korony Ziemi zakończył udział w Mistrzostwach Świata Masters w brazylijskim Porto Alegre. Do Polski wróci z jednym złotym medalem. Na więcej nie pozwoliły mu ścięgna. Zresztą od początku zmagał się z przeciwnościami…

Przed wylotem do Brazylii miałem pewne problemy – opowiada w rozmowie z naszym dziennikarzem Robert Celiński. – Od wiosny zmagałem się z urazem ścięgna Achillesa, moi sponsorzy zrezygnowali i jeszcze się przeziębiłem przed samym wyjazdem, a przeziębienie wzmogło się w samolocie.

Mimo to mistrzostwa w Porto Alegre rozpoczęły się dla mnie najlepiej jak mogły - od zdobyciu złota w biegu przełajowym i tym samym powtórzeniu osiągnięcia sprzed dwóch lat z Sacramento. Byłem bardzo szczęśliwy, otrzymałem mnóstwo gratulacji, szczególnie od startujących, którzy winszowali mi pokonania faworyzowanych Argentyńczyków.

Wyścig na 8 kilometrów rozegrałem mądrze taktycznie. Nie szalałem, właściwie rozkładałem siły. Dopiero na ostatnim okrążeniu przycisnąłem i wypracowałem sobie bezpieczną przewagę nad rywalami. Moja przewaga była na tyle duża, że przez ostatnie kilkaset metrów zbytnio się nie wysilałem, a nawet miałem wrażenie, że dzięki niej lekko odpuszczałem.

Podczas biegu odczuwałem ból Achillesa. Po biegu przez około pół godziny musiałem chłodzić ścięgno w zimnej wodzie. Miałem wtedy nadzieję, że robię to jedynie profilaktycznie. Niestety, kolejne godziny sprawiały, że zaczynałem martwić się o stan nogi. Po zakończeniu wizyty w gabinecie kontroli antydopingowej (średnio przyjemne jest oddawanie moczu pod okiem lekarza) już kuśtykałem, a za dwa dni miałem startować na 5000 metrów...

Zabiegi, które zastosował na mnie fizjoterapeuta pomogły mi na tyle, że mogłem normalnie chodzić. Liczyłem, że do startu na „piątkę” wszystko wróci do normy, choć bałem się, że bieganie na twardym tartanie w odróżnieniu od miękkiej trawy może sprawić, że ból wróci. Niestety, potwierdziły się moje obawy.

W dniu drugiego startu przeprowadziłem rozgrzewkę. Rozciągnąłem i dobrze rozgrzałem Achillesa. Truchtałem nawet prawie bez czucia dyskomfortu w rytmach dogrzewających. Początek wyścigu był OK, choć odczuwałem lekką sztywność ścięgna. Rywale biegli w kolcach, ja pobiegłem w butach startowych (mają lepszą amortyzację, uważałem, że dzięki nim wytrzymam ze ścięgnem), mimo to pierwszy kilometr pobiegliśmy poniżej trzech minut. Ja byłem wówczas na trzeciej pozycji i mimo ogromnego upału czułem się dobrze.

Temperatura przekraczała 35 stopni Celsjusza, choć nie powinniśmy biec w takich warunkach. Fatalna organizacja mistrzostw sprawiła, że nasz start opóźnił się o ponad 3 godziny! Wracając do biegu, z każdym krokiem coraz więcej wysiłku kosztowało mnie markowanie kroków tak, żeby uważać na Achillesa i mimo nienaturalnej techniki dotrzymywanie tempa rywalom. Po przebiegnięciu 1400 metrów postanowiłem nie ryzykować i odpuścić ten bieg na rzecz kolejnego - na 10000 metrów...

Po „piątce” miałem dwa dni na regenerację. Szkoda mi było tego biegu, bo miałem szansę na drugi medal w Porto Alegre, myślę, że być może nawet złoty. Byłem niepocieszony, ale uznałem, że przeciążenie Achillesa sprawi, że w kolejnych dwóch biegach w ogóle nie mógłbym wystartować.

Przed biegiem na 10000 metrów również przeprowadziłem dokładną rozgrzewkę, podobną jak przed pierwszym startem na stadionie. Ponownie zdecydowałem się na bieganie w butach startowych. Odczuwałem dyskomfort w ścięgnie i wróciły obawy, czy będę w stanie powalczyć o medal, albo czy w ogóle zdołam dobiec do mety.

Ruszyliśmy spokojnie, pierwszy kilometr pokonaliśmy w czasie 3.07. Byłem w czołówce, ale w kolejnych okrążeniach wróciły dolegliwości z „piątki”.

Jeszcze nie czułem konkretnego bólu, ale sztywność ścięgna. Czułem, że unikam pełnego swobodnego odbicia ze śródstopia. W zasadzie pracowała tylko pięta. Po przebiegnięciu sześciu okrążeń z żalem stwierdziłem, że takie bieganie mija się z celem.

Po zejściu z bieżni uznałem, że nie ma też sensu startować w biegu na 1500 metrów. Czułem ogromny smutek, bo przepadła szansa na kolejny medal. Okłady z lodu pomogły tylko na krótką metę. Kolejnego dnia mogłem tylko kuśtykać, a rozważałem, czy może jednak nie pobiec na półtora kilometra - nie jest to przecież długi dystans.

Potwierdziłem start u organizatorów. Także przeprowadziłem rozgrzewkę, ale od początku czułem, że nie mam luzu w Achillesie, mimo to zwiększałem tempo rozgrzewki. Z podjęciem ostatecznej decyzji czekałem do ostatniego momentu.

Po biegu w decydującym rytmie wiedziałem, że nie ma sensu biec w zawodach i ryzykować zdrowia. Tuż przed samym biegiem zgłosiłem sędziemu, że nie wystartuję, bo mam problemy ze ścięgnem. Zrozumiał to i podziękował mi. Ja też podziękowałem chłopakom i przeprosiłem ich, że nie będę z nimi rywalizował.

Czułem, jak łzy napływają mi do oczu, bo moim celem było zdobycie czterech złotych medali, a wywalczyłem tylko jeden. Teraz jednak cieszę się i z tego jednego złotego krążka. Czasami nie można mieć wszystkiego. Byłem dobrze przygotowany do mistrzostw i po wynikach konkurentów odnoszę wrażenie, że ze zdrowym achillesem byłem bliski spełnienia marzenia.

Liczę, że uda się za dwa lata podczas kolejnych mistrzostw świata w Lyonie. A w przyszłym roku czekają mnie mistrzostwa Europy w tureckim Izmirze. Oby tylko zdrowie dopisało! Dziękuję czytelnikom portalu festiwalbiegow.pl. Do zobaczenia na trasie!

Robert Celiński, opr. ŁZ

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce