„Szklanka do połowy pełna”. Rzeźnik Ultra do 104. kilometra

 

„Szklanka do połowy pełna”. Rzeźnik Ultra do 104. kilometra


Opublikowane w śr., 03/06/2015 - 19:44

Na długiej grani połoniny ponownie mijam zawodnika, który wyruszył z Berehów tuż przede mną i wyprzedził mnie, kiedy byłem w Chatce. Grzbiet ciągnie się niemiłosiernie, zupełnie jak pamiętam z Rzeźnika, tylko w drugą stronę. Szczęśliwie omijamy tym razem szczyt Smereka - trasa spada czarnym szlakiem na północny zachód.

Najpierw długo po poziomicy, potem łagodnym przyjemnym zbiegiem przez las. Można mocniej przycisnąć. Wiadomo że nogi bolą, ale para wciąż jest. Przeganiam jednego napieracza, dochodzę drugiego - Łukasza - i namawiam na przyspieszenie. Na leśnej drodze widzimy wracającego do nas biegacza. Daniel od dawna nie widział żadnej taśmy ani znaczka szlaku i obawia się, że zboczył z trasy. Jesteśmy już po limicie, pewnie nawet tym przedłużonym, ale głupio byłoby się zgubić tuż przed końcem...

Chyba mam z naszej trójki najwięcej sił, więc wracam ze 300 metrów, aż znajduję taśmę i czarny znak. Po drodze były jakieś skrzyżowania, doznakowanie taśmą by się przydało mimo prowadzenia trasy prosto. Kilka minut w plecy, ale to już bez znaczenia. Wracam do chłopaków, biegnąc dalej bawimy się w indiańskich tropicieli, szukając śladów butów w błocie. W końcu daleko przed nami następna taśma upewnia nas co do przebiegu trasy. Szlak kręci i nie chce się skończyć. Przy bacówce w Jaworzcu okazuje się, że zostało jeszcze około kilometra szutrem.

Wreszcie nasza meta, przekraczamy ją razem. Pokonany dystans 104 km, miejsce 109-111 na 248 startujących, czas 20 godzin i 43 minuty. Ręce w górę, gratulacje od załogi, gorąca pomidorówka w nieograniczonych ilościach. Klasyfikowani są wszyscy wypuszczeni z Berehów - po nas przychodzi jeszcze dwóch, których minąłem na ostatnim etapie, a po nich jeszcze jeden kończący nieoficjalnie poza klasyfikacją.

Czuję się dobrze - gdyby nie limit, mógłbym spokojnie dalej napierać. Przy ograniczeniu powiedzmy do 30 godzin na pewno bym skończył pełny dystans. Odcinki płaskie i lekko pod górę do końca byłem w stanie biec, a zbiegi pokonywałem jak młoda kozica. Limity były ustawione pod elitę, ale warunki dla wszystkich takie same - wiedziałem w co wchodzę, więc o to z mojej strony zero żalu do organizatorów.

Nasuwają się porównania z pamiętnym październikowym ŁUT150. Tam według nowszych pomiarów 150 km i 5900 m podejść. Na Rzeźniku Ultra ostatecznie wyszło 141 km, a przewyższenie z mojego wyliczenia ok. 6600 m (pierwotna wersja trasy miałaby ok. 7000). Tutaj trudniejszy profil, na Łemkowynie zdecydowanie gorsze warunki błotne. Jakimś porównaniem trudności tras mogą być czasy zwycięzców: na ŁUT-cie Oskar Zimny 20h02, na RzU Grzegorz Uramek 20h01, a więc idealny remis. Łemkowynę ukończyło 78 zawodników na 150, pełny dystans Rzeźnika Ultra zaledwie 16 na 248, plus jeden po upływie regulaminowego czasu - ale o takiej różnicy zdecydowało ustawienie limitów: ŁUT150 - 35 h, RzU - 24 h.

Łemkowynę skończyłem skrajnie wyczerpany po 34,5 godzinach, nie wiedząc jak się nazywam. Na metę w Cisnej dotarłbym pewnie poniżej 30 godzin w znacznie lepszym stanie. Tam na punkcie 102 km zameldowałem się z tego co pamiętam po około 22 godzinach dużo bardziej wykończony, niż teraz na mecie 104 km. Tak więc jako najtrudniejszy bieg w życiu zdecydowanie wskazałbym ŁUT150 z jego wysysającym wszystkie siły błotem. Rzeźnik Ultra na pewno jednak, zgodnie z zamierzeniem organizatorów, został „najtrudniejszym 24-godzinnym biegiem w Polsce”.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce