Turbacz Winter Trail – piekielny śnieg, niebiańskie widoki [MNÓSTWO ZDJĘĆ]

 

Turbacz Winter Trail – piekielny śnieg, niebiańskie widoki [MNÓSTWO ZDJĘĆ]


Opublikowane w wt., 11/02/2020 - 12:44

Grzegorz Opiał i Katarzyna Winiarska wygrali dystans główny – półmaraton – Turbacz Winter Trail. W biegu wystartował też Kamil Weinberg i poniżej opisał zmagania ze śniegiem, kolanem i brakiem treningów spowodowanych chorobą.

Jak ja dawno nie byłem w Gorcach. A tu właśnie trafiła się okazja, żeby się przebiec na Turbacz i z powrotem. O ile to można nazwać bieganiem. Od dłuższego czasu człapiemy stromo pod górę jak kaczki w kopnym śniegu. Nogi rozjeżdżają się na wszystkie strony, a tętno szybuje w dziesiąty zakres. Słońce świeci, zza drzew co chwilę prześwituje wspaniały widok na Tatry, a ja już któryś raz wypluwam płuca. Po prostu chce się żyć.

W niedzielę 9 lutego o godz. 10:20 wystartowaliśmy z nowotarskiej Długiej Polany na półmaraton Turbacz Winter Trail. Ośnieżony asfalt, a potem śniegu coraz więcej, łagodny podbieg, ale nic jeszcze nie zapowiadało późniejszych atrakcji. A może po prostu napierało się szybciej, bo siły nie były jeszcze wyczerpane.

Po 3. km, na szczycie pierwszego podbiegu, osiągnęliśmy tysiąc metrów nad poziomem morza. Stamtąd zaczął się dwuipółkilometrowy łagodny zbieg śnieżną drogą. Przez ból w kolanie bałem się szybko zbiegać. Wprawdzie fizjoterapeuta pocieszył mnie, że problem nie leży w kolanie, lecz mocno spiętym mięśniu, jednak możliwość powrotu bólu mnie blokowała.

Nagle skręciliśmy w wąską ścieżkę w prawo w górę. I tu zaczęła się zabawa. Dreptałem w masie kopnego śniegu, a stopy co chwilę spode mnie wyjeżdżała. Byłem gdzieś daleko z tyłu stawki i czułem się słaby jak dziecko. W sumie nic dziwnego po dwóch zatokowych infekcjach w ciągu miesiąca, tej nieszczęsnej kontuzji i zupełnym braku treningu. Zmusiłem się jednak, żeby tu wystartować, by mieć jakiekolwiek przetarcie przed tym, co mnie czeka za miesiąc.

Co jakiś czas wyprzedzali mnie zawodnicy z psami. W klasyfikacji półmaratonu mają osobną kategorię, więc stawili się wyjątkowo licznie. Psiaki w białym puchu miały świetną zabawę, korzystając z napędu na cztery łapy. Ich właściciele też wykazywali się niezłą kondycją.

Wreszcie grzbietowy szlak – najpierw czarny, potem żółty. Trochę ulgi dla nóg, bo ścieżka była lepiej przedeptana. Do tego coraz częściej przebijał się piękny widok na Tatry. Na długich odcinkach dało się biec. O dotarciu w okolice schroniska w ciągu dwóch godzin od startu przestałem jednak nawet marzyć.

Wreszcie zaczęliśmy spotykać biegnących nawrotką od strony schroniska szybszych zawodników. Bufet przed schroniskiem czekał nas dopiero po pokonaniu długiej agrafki. Wymyślił ją z pewnością jakiś sadysta.

Kiedy na przemian biegłem i szedłem tą agrafką, miałem już mroczki przed oczami. Omijając sam szczyt Turbacza, prowadzi ona kilometr na polanę z krzyżem i tyle samo z powrotem podszczytowym płaskowyżem na wysokości ok. 1300 metrów. Wolontariusze kazali zawracać przy chorągiewce. Dlaczego stoi właśnie tu? Może precyzyjnie wyznaczała atest półmaratońskiej trasy?

Załoga punktu pomiaru czasu pocieszyła nas, że tu już mamy za sobą ok. 14 km. Resztką sił wróciłem pod górę do schroniska. Na bufecie byłem w 2h 53 od startu. Nie odmówiłem sobie pomarańczy, czekolady, rodzynków i ciepłej herbaty. Na szczęście stąd będzie już głównie w dół.

O szybkim zbieganiu nie było mowy, bo przy mocniejszym obciążaniu lewej nogi włączał się ból w kolanie. A na płaskich odcinkach znów spowalniający, kopny śnieg. Dopiero na samym dole długiego, łagodnego zbiegu czekał odcinek specjalny – stroma, oblodzona ścianka w lesie.

Minąłem kilkoro zawodników zakładających raczki. Też miałem je w plecaku, ale uznałem, że więcej czasu bym stracił na ich założenie, niż zyskał na nieco szybszy zbieg ścianką. Buty z dobrym bieżnikiem na szczęście trzymały mocno. Mimo ostrożności wymuszonej bólem kolana, sprawnie zbiegłem stromym odcinkiem, wyprzedzając kilka osób.

Na samym dole czekała jeszcze jedna niespodzianka. Trzeba było przejść przez potok po ośnieżonych kamieniach. Ciekawe, ilu zawodników zmoczyło tu buty. Sekunda na zastanowienie i już jestem suchą stopą po drugiej stronie.

Ostatnia przed metą kilkusetmetrowa hopka próbowała mnie dobić. Ledwo człapałem pod górę, a przed przełamaniem pojawiła się tabliczka „1 km do mety”. Naprawdę było jeszcze mniej, bo na początku zbiegu kolejny znacznik podał już tylko 500 metrów. Tu już nie zważając na kolano puściłem nogi w miękkim śniegu wzdłuż narciarskiego stoku. Wyprzedziłem kilka osób i wpadłem na metę w 3:53. Ledwo siedem minut przed limitem, ale z takim osłabieniem i brakiem wytrenowania dobrze, że w ogóle to skończyłem.

Piękna trasa, rzadko spotykana tej zimy dawka prawdziwej zimy, widok na Tatry – czego chcieć więcej. Dla takich atrakcji warto było przeciorać się w tym piekielnym, kopnym śniegu. Wejściówka na termy Gorący Potok w Szaflarach, które zostały partnerem zawodów, do wykorzystania przy następnej wizycie w okolicy.

Najszybsi w półmaratonie byli: Grzegorz Opiał (1:55:02) przed Piotrem Biernawskim (1:55:20) i Dawidem Atanasowem Ancewem (1:55:48). Wśród kobiet najszybsza była Katarzyna Winiarska (2:23:51) przed Anną Skupień (2:29:31) i Agnieszką Krowicką (2:31:18). Wystartowało 305 osób. Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

– Drugie miejsce zająłem zgodnie z planem – stwierdził nowotarski biegacz Piotr Biernawski. – Grzesiek jest klasowym zawodnikiem i byłem pewien, że wygra. Zdziwiłem się, że zabrakło mi do niego tylko 20 sekund. Na zbiegu nabawiłem się kontuzji, wpadłem w głęboki śnieg i naciągnąłem mięsień dwugłowy uda, więc końcówkę musiałem zbiegać już ostrożniej. Gdyby nie to, może byłbym w stanie nawet wygrać. Na kopny śnieg byłem przygotowany, myślałem, że może być jeszcze gorzej.

– Wygrałam z dosyć bezpieczną przewagą nad kolejnymi zawodniczkami, więc jestem bardzo zadowolona z pierwszego startu w roku – cieszyła się Katarzyna Winiarska. – Wcześniej biegłam tutaj cztery lata temu. Wtedy nie było tyle kopnego śniegu, trasa była bardziej ubita i śliska. Teraz jestem mocno przygotowana pod względem siły biegowej i dzięki temu biegło mi się dobrze w tych trudnych warunkach.

W rozegranym po raz pierwszy, towarzyszącym biegu na 10 km miejsca na podium zajęli: Dariusz Marek (54:20), Zbigniew Jaworski (55:25) i Janusz Gawron (58:48) oraz Martyna Adamczyk (1:03:11), Katarzyna Baranowska (1:07:03) i Katarzyna Węgrzyn (1:12:23). Udział wzięły 102 osoby. Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

– W Turbacz Winter Trail wystartowałem pierwszy raz, ale w Nowym Targu bywam i znam te góry – opowiadał Dariusz Marek. – Podłoże było trudne do biegania, było się z kim pościgać, była niezła przygoda i dobra zabawa.

– Biegłam tu już w zeszłym roku, kiedy trasa miała 17 km – wspominała zwyciężczyni „dychy”, Martyna Adamczyk. – Teraz byłam zapisana na półmaraton, ale w ostatniej chwili zmieniłam dystans na krótszy. W tym roku warunki były zdecydowanie trudniejsze, więcej śniegu na podbiegu. Tylko zbieg był łatwiejszy, bo nie było oblodzenia.

Szesnaście ludzko-psich duetów wystartowało w półmaratonie w kategorii „na 6 łap”. Najszybsi byli: Piotr Dronszczyk (2:23:25), Krzysztof Gawin (2:33:21) i Piotr Gębala (2:36:55) oraz Agnieszka Fedorów-Skupień (3:12:19), Karina Stępniak (3:31:15) i Anna Śliwa (3:55:31). Pełne wyniki TUTAJ.

Organizujący od tego roku bieg Paweł Sala z Fundacji Rozwoju Sportu i Promocji Obronności „Murawa” zapowiedział nową letnią imprezę w Gorcach: Turbacz Summer Fest. Odbędzie się w drugiej połowie czerwca (dokładna data wkrótce), a w ich ramach rozegrany zostanie m.in. bieg ultra na dystansie ponad 50 km oraz wyścig rowerowy.

KW

fot. KW, Natalia Podsadowska - Ambasadorka Festiwalu Biegów


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce