X-Alpine, czyli alpejska ultra-przygoda. Czy warto?

 

X-Alpine, czyli alpejska ultra-przygoda. Czy warto?


Opublikowane w pon., 26/01/2015 - 11:09

Swoje doświadczenia z imprezą opisał dla nas doświadczony ultramaratończyk z Lubelszczyzny - Paweł Pakuła. Tegoroczną, 7. edycję imprezy zaplanowano na 11 lipca. Do wyboru dystanse 111 i 61 km. Zapisy trwają.

Decyzja

Maraton tu, półmaraton tam. Czasem szybka dyszka nie za daleko od domu. Nudne to, coraz bardziej rutynowe – pomyślał Antek wypełniając przed komputerem formularz rejestracyjny. Był podekscytowany i pełen nadziei. Zapisywał się właśnie na swój najważniejszy bieg w roku: X-Alpine – górski bieg ultra w Alpach, najdłuższy górski bieg ultra w Szwajcarii, dający 4 punkty do UTMB.

Startuje w nim zwykle około 300 osób, z czego połowa kończy. Trasa o długości 111 km prowadzi górskimi szlakami z miejscowości Verbier na przełęcz św. Bernarda i z powrotem. Suma podejść nie mała: 8400+. Tyle Antek jeszcze nigdy na raz nie skonsumował. Trochę się obawiał, ale był też ciekaw jak będzie. Jechał się sprawdzić, powalczyć, pościgać. Nacieszyć oko bajkowymi, alpejskimi widokami gdzie w wyższych partiach nawet w lipcu biega się po śniegu.

Nie jechał tam pierwszy raz. Startował w tym biegu już dwukrotnie. Pierwszym razem pojechał dzięki wsparciu firmy „Columbia”. Zawody ukończył w nieco ponad 20 godzin, na 42 miejscu. W zeszłym roku uwinął się w 17 godzin i 40 minut, co dało mu dobre, 12 miejsce. Wtedy jednak bieg nazywał się „Trail Verbier – St. Bernard” a trasa była krótsza i łatwiejsza: 110 km i 7000+.

W 2015 roku doszły dwie nowe góry, takie pisane przez duże „G” -Le Catogne (2598 m. n.p.m.) i Orny (2826 m. n.p.m.). Skyrunning bez ściemy. Teraz, przez następne kilka miesięcy pozostało trenować sumiennie tak, by w lipcu zrealizować cel: ukończyć X-Alpine. – Najlepiej w pierwszej dziesiątce – dodawał Antek, ale tylko w myślach, by nie zapeszyć.

Przed startem

Lipiec 2014. Wyszedł właśnie przed dom na lekką przebieżkę. Był już w Szwajcarii. Zatrzymał się w wiosce na wysokości 1200m n.p.m. u miejscowych, życzliwych znajomych poznanych rok wcześniej. Szykował się do biegu, który miał wystartować o 5 rano z oddalonego o kilkanaście kilometrów i położonego 300 metrów wyżej Verbier.

Nastawienie przed bitwą było takie sobie. Forma niby dobra, bo 3 tygodnie wcześniej przybiegł Rzeźnika na 4. miejscu. Plecy, które dokuczały jeszcze tydzień wcześniej w wyniku nierozważnych, chłodzących kąpieli w Zielawie, teraz boleć przestały. Sprzęt był sprawdzony i uszykowany. Wygodne i sprawdzone w Rzeźniku buty Columbia Conspiracy, spodenki trzy czwarte także od Columbii, bluza na długi rękaw RMD, plecak Kalenji, czołówka PETZL’a. Tu żadnych rewolucji czy eksperymentów nie planował. Kijów nie brał, bo ich nie miał i nigdy z nimi nie biegał.

Niepokoiła natomiast pogoda. Jeszcze kilka dni wcześniej padał tu śnieg. Także deszcz. Było pochmurno, mokro i nie zapowiadało się na poprawę pogody. – Tym razem bajkowych, alpejskich widoków, które oglądałem w poprzednich latach nie będzie – skonstatował ze smutkiem Antek.

Wysoko w górach warunki były bardzo trudne. Organizatorzy słali do uczestników niepokojące SMS-y. „Staramy się zrobić, co w naszej mocy by zachować oryginalną trasę, powiadomimy, jeśli start zostanie opóźniony” – brzmiał pierwszy. „Catogne i Col de Breya w tym roku odpada, ale trasa skrócona do 105 km pozostanie nadal bardzo alpejska prowadząc przez Orny (2826 m n.p.m.)” – informował drugi. Antek nie był z tych zmian zadowolony, ale cieszył się, że nie skrócono trasy bardziej. Dobrze pamiętał swój start w UTMB w 2010 roku, gdy z prestiżowego biegu ultra, z powodu złych warunków zrobił się półmaraton.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce