"Zabiła nas wysokość!' "Na zbiegu byłem nieprzytomny". Polscy biegacze i ich wrażenia z DoloMyths Skyrace (GTWS)

 

"Zabiła nas wysokość!' "Na zbiegu byłem nieprzytomny". Polscy biegacze i ich wrażenia z DoloMyths Skyrace (GTWS)


Opublikowane w wt., 23/07/2019 - 15:55

Za nami trzecia odsłona Golden Trail World Series, znakomicie obsadzonego cyklu biegów górskich, którego liderem jest na półmetku Bartłomiej Przedwojewski! W niedzielę Bartek po kapitalnym pościgu za rywalami na ponad 10-kilometrowym zbiegu ze szczytu Piz Boè (3152 m n.p.m.) do miasteczka Canazei (1450 m), zajął piąte miejsce w DoloMyths Run Skyrace i umocnił się na pierwszym miejscu w klasyfikacji generalnej.

Bartłomiej Przedwojewski wciąż liderem Golden Trail Series. Polak piąty w sky w Dolomitach

W DoloMyths Run Skyrace uczestniczyli także inni polscy biegacze, m. in. (po raz drugi w cyklu) Krzysztof Bodurka oraz debiutujące w GTWS Mirosława „Miśka” Witowska i Paulina Tracz.

Po zawodach nasi biegacze opowiedzieli nam o swoich wrażeniach, tak sportowych z rywalizacji w nietypowym dla nich biegu, jak i... estetycznych z przepięknych Dolomitów.

BARTŁOMIEJ PRZEDWOJEWSKI

– Na mecie byłem bardzo zaskoczony, bo nie miałem pojęcia, że zająłem tak wysokie miejsce! Myślałem, że jestem ósmy – powiedział nam krótko po zakończeniu rywalizacji piąty zawodnik DoloMyths Run Skyrace, należącego do Golden Trail World Series.

Po trzech zawodach (Zegama-Aizkorri, Marathon du Mont-Blanc i biegu we włoskim Canazei) Polak jest wciąż liderem prestiżowego cyklu i niemal pewny udziału w jego finale w Nepalu. Może już spokojnie czekać na wieńczący serię październikowy maraton pod Annapurną.

– Tak wychodzi z pobieżnych wyliczeń, ale w sporcie zdarzają się różne nieprzewidziane sytuacje, do ostatniego biegu nie masz stuprocentowej pewności. Nie zmieniam więc planów i wystartuję w dwóch kolejnych biegach serii: Sierre-Zinal 11 sierpnia w Szwajcarii oraz Ring Of Steall Skyrace 21 września w Szkocji. Będzie okazja do kolejnej mocnej konfrontacji z najlepszymi, a także poprawienia konta punktowego w cyklu. Walczę o miejsce w TOP3 na koniec sezonu Golden Trail World Series – mówi 27-letni biegacz.

Wracając do szoku na mecie... Jak to możliwe, że nasz biegacz nie wiedział, że na zbiegu wyprzedził kilku rywali i awansował z ósmego na półmetku na piąte miejsce?

– To był dla mnie najtrudniejszy z trzech biegów tegorocznego cyklu – przyznał, wyraźnie bardzo zmęczonym głosem Bartłomiej Przedwojewski. – Od Forcella Pordoi na mniej więcej 7 kilometrze podbiegu aż do samej mety byłem kompletnie nieprzytomny ze zmęczenia. Tak mnie sponiewierało, że nie kontrolowałem tego, kto jest za mną, a kto przede mną tylko po prostu biegłem. Mijałem rywali, potem oni mnie, znowu ja ich i tak kilka razy. Na mecie byłem przekonany, że jestem ósmy. A tu taka niespodzianka: piąte miejsce! – opowiada barwnie o swoich przeżyciach z biegu.

Po raz pierwszy w tegorocznym GTWS Bartek ukończył zawody poza podium, a mimo to był z siebie bardzo zadowolony.

– Dałem z siebie wszystko, a zawsze kiedy daję z siebie 100 procent, jestem zadowolony – powiedział i słabym głosem dodał: – Mam w tej chwili strasznego „zgona”.

Mimo to (dziękujemy!) Bartek zgodził się kontynuować rozmowę. Oto co jeszcze umęczony bardzo trudnym biegiem nasz bohater opowiedział o niedzielnym starcie w Dolomitach:

– Mówiłem ci przed startem, że jeśli zdołam utrzymać rywali na podbiegu, to w drugiej części trasy powinienem zyskiwać, bo lepiej od nich zbiegam. Udało mi się zrealizować ten plan. Trochę odskoczył nam Davide Magnini, ale za nim „lecieliśmy” w bardzo małych odstępach czasowych. Na przełęczy Passo Pordoi byłem trzeci, a potem do szczytu Piz Boè biegliśmy sznurkiem z Rémim Bonnetem, Stianem Angermundem-Vikiem, Jacobem Adkinem i jeszcze jednym zawodnikiem, którego nie znam (zapewne Marokańczykiem Elhousine Elazzaouim - red.).

Planowałem, że jak ten stan utrzyma się do szczytu, to na zbiegu puszczę nogi i polecę do mety. Ale końcówka ostrego podbiegu tak mi się dała we znaki, że na górze byłem nieprzytomny z wyczerpania! Myślę, że bardzo mnie sponiewierała niecodzienna dla mnie wysokość (Piz Boè to 3152 m n.p.m. - red.). Starałem się więc potem jak najszybciej zbiegać nie zwracając uwagi na to, który jestem, kogo wyprzedzam albo kto wyprzedza mnie. Byle do mety!

PF: – Widziałem po Twojej minie w przekazie wideo ze szczytu, że bardzo Cię bolało...

– Taaak... I najgorsze, że dalej boli (uśmiech).

PF: – A duża prędkość na bardzo trudnym technicznie zbiegu, gdy jesteś zmęczony do nieprzytomności, nie jest niebezpieczna?

– No jest, jest... Chyba każdy zawodnik miał moment jakiegoś potknięcia, poślizgnięcia, niejeden się przewrócił. Takie było ryzyko tego zbiegu. Mnie też gdzieś noga obsunęła się na kamieniach, ale nic się nie stało, otrzepałem się tylko i biegłem dalej. Zbiegałem ile dałem radę. Wyprzedziłem, jak się okazało, 3 rywali. Próbowałem jeszcze złapać Jana Margarita Solé, który zajął czwarte miejsce (choć ja nie znałem naszych pozycji). Widziałem go przed sobą masakrycznie długo, dał mi ogromną motywację, żeby jeszcze walczyć i przez prawie 4 kilometry powolutku się do niego zbliżałem. Ale nie dałem rady. Hiszpan był mocniejszy (na mecie wyprzedził Polaka o 11 sekund – red.).

Davide Magnini jest niesamowicie mocny, straszny z niego „koń” (uśmiech). 3 tygodnie temu był najlepszy w Maratonie Mont-Blanc, tu w Dolomitach najpierw wygrał piątkowy wertikal, a w niedzielę nie dał nam szans w sky. Młoda krew się pojawiła i trzepie nam na razie tyłki (uśmiech).

PF: – Ale liderem jest ciągle niejaki Przedwojewski...

– No... tak jest, rzeczywiście... (uśmiech)

KRZYSZTOF BODURKA


Wciąż nie mogę uwierzyć, że wbiegłem na tę górę! Kiepsko się czuję po biegu, ale... to chyba dobrze, bo teraz wreszcie dałem z siebie wszystko. Tym razem nie mogę mieć do siebie pretensji. Wprawdzoe dam radę chodzić, ale ledwie, ledwie co... - powiedział nam kilka godzin po biegu Krzysztof Bodurka nawiązując do swoich przedstartowych deklaracji.

Lider Przedwojewski martwi się wysokością. Ambicja Bodurki i dwie debiutantki

Zabiła mnie wysokość. W pewnym momencie nie wiedziałem już, co się ze mną dzieje. Z trudem oddychałem. Jak próbowałem przyspieszać to za chwilę znacznie bardziej zwalniałem. Na wysokości 2700-2800 m n.p.m. lecieliśmy zygzakami i choć na wypłaszczeniu można było trochę ruszyć, ja ledwie mogłem podbiegać.

A powyżej 2800 modliłem się o Piz Boè, bo miałem już mroczki przed oczami i kręciło mi się w głowie. Gdy wyprzedzili mnie liderka biegu kobiet (Szwajcarka Maude Mathys zajęła ostatecznie 3 miejsce – red.) i Marcin Rzeszótko, wiedziałem, że jest źle (śmiech). Nigdy nie przeżyłem czegoś podobnego! Przed startem liczyłem na wynik 2:15, ale na Piz Boè marzyłem już choćby o 2:20 (śmiech). Chciałem tam usiąść i zaczerpnąć powietrza, taki miałem deficyt!

Dopiero po początkowym odcinku zbiegu zacząłem na powrót odczuwać komfort w oddychaniu. Zaczęło mi się nawet całkiem fajnie lecieć, miałem wprawdzie małą wywrotkę, ale szczęśliwie wylądowałem w trawie i nie poobijałem się. Mimo że w niektórych miejscach musiałem troszeczkę przystopować, bo łapały mnie lekkie skurcze w łydkach, ze zbiegu jestem zadowolony.

A podbieg... cóż, szczerze mówiąc to jeszcze dużo pracy przede mną! Jeśli chcę choć trochę podgonić czołówkę czeka mnie ciężka robota. Zależało mi na tym, żeby dowiedzieć się jak wiele mnie dzieli od najlepszych i bardzo się cieszę ze startów pod Mt.-Blanc i w Dolomitach.

To była bardzo dobra decyzja, bo nigdy nie widziałem takich biegów jak te dwa w Golden Trail Series: ani takiej wysokości, ani przede wszystkim tak mocnej stawki rywali. Gdy startuję w Polsce to już czasami kalkuluję, że tu mogę odpuścić, tu zwolnić i odpocząć, bo nikt mi nie siedzi na plecach. A to nie jest bieganie, na jakim mi zależy. Ja lubię rywalizować i chcę być coraz lepszy!

W Golden Trail Series wystartuję jeszcze na pewno w Sierre-Zinal. Myślałem też o skyrunningu w Szkocji, bo to fajna wysokość, bieg bardzo techniczny, mam możliwość startu, więc wszystko mi tam pasuje. Nie wiem jednak, czy uda mi się zdobyć wolne w pracy na kolejny wyjazd, bo na początku września są jeszcze skyrunningowe ME we Włoszech.


MIROSŁAWA "MIŚKA" WITOWSKA

Przepiękny bieg, trasa wymagająca technicznie, typowy skyrunning. Trudny, bo duże przewyższenie i stromizna, były nawet fragmenty z ubezpieczeniami, ale jakichś wyjątkowych trudności typu straszne ekspozycje nie było. Zbieg mocno techniczny, po piarżystej nawierzchni. Dużo żwiru, kamieni, przypominało mi to trochę bieganie poza szlakiem w Tatrach, chociaż skała trochę inna.

Bardzo cieszyłam się tym biegiem, bo takie miałam założenie. To była mega frajda! Nie nastawiałam się na wynik, bo nie jestem teraz w odpowiedniej formie.

Poziom sportowy zawodów to absolutna ekstraliga! Uważam, że był wyższy niż na mistrzostwach świata. Zawodniczki z najwyższej półki. Wystarczy zresztą popatrzeć na wyniki: aż trzy dziewczyny pobiegły szybciej niż dotychczasowy rekord trasy nie byle kogo, bo Amerykanki Megan Kimmel, a pobicie go przez Judith Wyder o ponad 7 minut to różnica kolosalna!

Rywalizacja jest na poziomie, który nie mieści się w głowie, pięknie więc, że nasz Bartek tak bardzo się w niej liczy, wręcz rozdaje karty i ma już prawie zagwarantowany wyjazd na finał do Nepalu!

A przede mną jeszcze jeden start w biegu cyklu Golden Trail World Series, 21 września w Ring of Steall Skyrace w Szkocji. To też skyrunning, a ja takie biegi bardzo lubię.


PAULINA TRACZ

Wyjazd na DoloMyths Run Skyrace i na Grossglockner, w którym wystartujemy w parze w najbliższy weekend, to nasza podróż poślubna (Paulina Wywłoka i Łukasz Tracz pobrali się 6 lipca - red.).

To był mój pierwszy raz, nigdy nie startowałam w takim biegu. Wertikal góra-dół. A do tego jeszcze ta niesamowita wysokość. Nigdy nie biegałam ponad 3000 metrów n.p.m. Nie sponiewierała mnie może tak bardzo jak Bartka i Krzyśka, ale tylko dlatego, że ja nie cisnęłam tak bardzo mocno jak oni (śmiech).

Od mniej więcej 2800 metrów czułam się słabiej, chciałam biec szybciej, ale... nie mogłam. Potem na zbiegu, gdy skończył się odcinek ostro w dół, poczułam w pewnym momencie, że nogi mam jak z waty. Bałam się, że stracę kontrolę i się przewrócę z osłabienia. Trwało to na szczęście chwilę, potem mogłam już biec normalnie. Chyba trochę też za mało zjadłam, taka wysokość pochłania mnóstwo energii, a ja dostarczyłam sobie zbyt mało kalorii.

Start w tym biegu był bardzo dobrym doświadczeniem. Wiedziałam, że nie zrobię żadnego wyniku, zwłaszcza, że stawka była niesamowicie silna, obsada - moim zdaniem - mocniejsza niż na mistrzostwach świata. Tym bardziej cieszę się, że wystartowałam i mogłam stanąć z nimi do rywalizacji.

Udział w biegu był dużym przeżyciem, a dodatkową ogromną wartością były przecudne widoki. Żałowałam, że nie mogę sobie zostać na trasie i podziwiać, dlatego w poniedziałek pojechaliśmy z Łukaszem na wycieczkę pod Marmoladę, najwyższy masyw Dolomitów. Weszliśmy sobie na 3200 m (wysokość masywu to 3343 m n.p.m. - red).

A w samym biegu trudne było dla mnie jeszcze to, że trasa od samego startu leciała od razu pod górę. Ja tak nie lubię, potrzebuję „rozbiegówki”, kilku kilometrów w miarę płaskich, żeby się rozbiegać. Tak jak kilka tygodni temu było na Lavaredo, gdzie podczas LUT wygrałam bieg Ultra Dolomites 87 km. Kilka początkowych łagodnych kilometrów pozwoliło mi wprowadzić się w rytm, rozgrzać organizm. W Canazei tego nie było. Od razu ostro w górę, tętno błyskawicznie skoczyło i zatkało. Ja takich biegów jeszcze dobrze nie umiem.

Lubię zbiegać, ale to co było tutaj... Na pierwszym odcinku w dół, od razu ze szczytu, prawie szłam! Osuwające się spod nóg kamienie sprawiły, że bałam się swobodnie puścić nogi i zbiegać. Jeden fałszywy krok i można było sobie zrobic krzywdę. Potem było już lepiej, bo na wypłaszczeniach dużo nadrabiałam, wyprzedzałam nawet sporo facetów, którzy wcześniej mijali mnie na zbiegu. A najbardziej nadrobiłam na końcówce, na szutrowym, trochę mniej technicznym odcinku.

Atmosfera biegu – niesamowita! Na punkcie usytuowanym na przełęczy ludzie robili taki tumult, że umarłego by postawili na nogi!

Wybrałam start w tym biegu, bo od naszego pierwszego pobytu w tych górach, rok temu, uwielbiamy Dolomity, a w najbliższą sobotę startujemy z Łukaszem w dwuosobowej sztafecie podczas Grossglockner Ultra-Trail.

Pod nowym nazwiskiem, na Lavaredo, UTMB i B7D w Krynicy. Ambitny rok 2019 Pauliny Wywłoki

Pomyślałam, że DoloMyths Run będzie dla mnie dobrym przetarciem przed Grossglocknerem (śmiech). Z Włoch pod najwyższy szczyt Austrii mamy rzut beretem, biegaliśmy tam już 2 lata temu, także w miksie i bardzo nam się podobało. Już nie mogę doczekać się powtórki!

Rozmawiał Piotr Falkowski

zdj. arch. zawodników, fb DoloMyths Run


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce