Robert Zakrzewski o swoim Biegu Powstania Warszawskiego

 

Robert Zakrzewski o swoim Biegu Powstania Warszawskiego


Opublikowane w pon., 28/07/2014 - 09:24

Biegnąc wiaduktem Markiewicza usłyszałem, że z głośników zaczynają dobiegać odgłosy strzałów i wybuchów. Przypomina to o tym, że nie jest to zwykły bieg tylko wydarzenie związane z Powstaniem Warszawskim. Przecież ono nie polegało ono na „małej konspiracji” tylko była to prawdziwa walka, w której ginęli ludzie. Mnie w tym momencie nachodzi mnie refleksja o tym, że gdy my biegiem wyrażamy szacunek dla Powstańców, a swoje krople potu przelewamy na warszawskie ulice, to nie grozi nam wojna, ale przecież odgłosy strzałów słychać teraz w rożnych zakątkach świata – Ukrainie, Bliskim Wschodzie, Syrii czy w wielu innych ogniskach konfliktów.

Mijamy skrzyżowanie z ulicą Browarną i Dobrą. Tak jak rok temu przy szpitalu Klinicznym im. Księżnej Anny Mazowieckiej czeka kurtyna wodna. Jest to miła chwila ochłody. Po chwili jestem na Wisłostradzie. Zwykle jest tu duży ruch samochodowy. Teraz ulicę opanowali biegacze. Na Moście Śląsko-Dąbrowskim stają kibice, którzy nas dopingują. Odwdzięczamy im się bijąc brawo. Za nami 3 km biegu.

Kolejny kilometr to długa prosta. Staram się trzymać biegacza, który biegnie podobnym tempem co ja. Niestety nie wiem, jaki mam czas. Patrzę tylko przed siebie w miejsce gdzie zacznie się skręt w lewo i podbieg. Jeszcze został kawałek. Mijamy kolorowy Park Fontann. Coraz więcej osób zaczyna maszerować. Przy przejściu podziemnym jeszcze jedna kurtyna wodna, którą już omijam.

W końcu podbieg na ulicy Sanguszki. Czułem jeszcze w nogach spory zapas sił i chciałem do niego podejść walecznie niczym Rafał Majka na 17. etapie Tour de France. Niestety w tym momencie na przejście dla pieszych tuż przede mnie wjechała dwójka rowerzystów. Gwałtowne hamowanie i wymiana słów trochę wybiły mnie z 4 km rytmu biegu. Po niespełna 10 metrach tym razem rodzina z dziećmi już nawet nie na przejściu pojawia się nagle przede mną. Czy to fatum? Muszę ponownie hamować i odskoczyć w bok.

Zdeprymowany tymi wydarzeniami i tym, że pomimo dobrego samopoczucia wyczekiwane przewyższenie nie idzie mi tak jak planowałem przeszedłem do marszu na kilka sekund, żeby powiedzieć jeszcze kilka gorzkich słów pod adresem świata. Słyszę już w oddali syreny samochodu prowadzącego lidera biegu na 10 km. W tym roku przecież miało nie być dubla. Taki miałem plan. Zaczynam znów biec, patrzę jeszcze na budynek Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych, na których wyświetla się znak Polski Walczącej. Chyba na wysokości stacji benzynowej mijają mnie osoby prowadzące bieg na 10 km.

Biegnę ile pozostało sił w stronę mety przy stadionie Polonii. Chciałbym już napić się wody i odebrać medal. Jeszcze jednak jest trochę pracy przede mną. Ktoś mnie wyprzedza i ja zostawiam kogoś w tyle. Nie wiem, co pcha amatorów sportu do tego, żeby ścigać się o ułamki sekund i miejsca jeśli jest się w połowie stawki. Widzę, że często to jednak na takim poziomie jest więcej zaangażowania i postaw fair play, niż wśród zawodowych sportowców.

Kibice przez cały czas fantastycznie dopingują wszystkich uczestników. Znicze ustawione wzdłuż trasy tworzą fantastyczny klimat. Meta jednak wydaje się być wciąż daleko. Czy oni ją przesuwają co chwilę? W końcu ostatnie metry i finiszuję. Czuję niedosyt, bo choć uzyskałem wynik o minutę lepszy niż rok temu to jednak do złamania 30 minut wciąż daleko. Może za rok?

Nie ma co ukrywać, że Bieg Powstania Warszawskiego stał się wydarzeniem kulturowym. To nie jest typowy bieg ze startem i metą bez ideologii większej niż „Promowanie biegania jako najprostszej formy aktywności”. Dla jednych jest to okazja do ścigania się i wygrania prestiżowych zawodów, a dla innych liczy się samo uczestnictwo. Okazja do wyrażenia swojego patriotyzmu. Już nie dziwą mnie też „sweet focie” robione na trasie podczas biegu. Każdy w tej imprezie pewien znaleźć swój własny bieg.

RZ

fot. Marcin Kowalski

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce