XI Półmaraton Mikołajów w Toruniu okiem Ambasadora

 

XI Półmaraton Mikołajów w Toruniu okiem Ambasadora


Opublikowane w pon., 09/12/2013 - 10:06

W tym roku nie planowałem już żadnych dalszych wyjazdów biegowych. Ale w piątek rano obudził mnie telefon towarzysza ultramaratońskich wypraw, Janusza, który miał wziąć udział w toruńskim Półmaratonie Świętych Mikołajów. W ostatniej chwili coś mu wypadło w pracy i proponuje, żebym wykorzystał jego pakiet startowy, wykupiony już pół roku wcześniej. Trochę wahania, konsultacja z rodziną i w niedzielę przed świtem ruszamy we czterech autem Rafała do Torunia – relacjonuje swój wyjazd do miasta Kopernika Jan Goleń, Ambasador Festiwalu Biegowego.

Kiedyś, kiedy uczestniczyłem głównie w biegach ulicznych, miałem taką zasadę, że na maratony jeździłem po całej Polsce, na półmaratony w promieniu 200 km od Warszawy, a na krótsze biegi tylko w bezpośrednich okolicach mojego miasta. Zdarzały się wyjątki, związane z jakimiś specjalnymi sytuacjami, ale ogólnie na półmaraton za daleko nigdy nie jeździłem, w okolicy było ich sporo: Łowicz, Sochaczew, Radzymin, Hajnówka, Warszawa. Tym razem trochę dalej.

Już kilka razy miałem zamiar wybrać się na tę imprezę, ze względu na jej wyjątkową oprawę. Uczestnicy zasuwali w niej kiedyś w mikołajowych czapach, teraz także w czerwonych bluzach. Takie było zalecenie organizatorów, stroje były w pakietach i 19 na 20 biegaczy się dostosowało. Ja chciałem biec w nałożonej na strój pakietowy galeryjnej koszulce, ale ostatecznie schowałem ją wyjątkowo pod czerwień. Bo pomysł czerwonej rzeki, płynącej obok Wisły ulicami Torunia, okazał się niesamowity i bardzo fajnie czułem się jako krwinka tej biegowej aorty. Bardzo przypominało to koncepcję żywej, biało-czerwonej flagi, jaka ulicami Warszawy przelewa się 11 Listopada.

Ruszyliśmy z kilkuminutowym opóźnieniem w słoneczne, choć rześkie przedpołudnie ze środka oddawanego właśnie do użytku mostu drogowego na Wiśle. Nad startującymi krążył mały helikopter, zapewne z kamerą.  Z góry musiało to wyglądać niesamowicie, bo biegło prawie cztery tysiące uczestników, prawdziwa masa. Byli wśród nich między innymi starożytnie wyposażeni Spartanie, także na czerwono. Zdarzyło się też kilku biegaczy w innych wystrojach, zauważyłem w biegu np. dwie czy trzy choinki. Początek nie za szybki, bo szosa nie za szeroka a biegaczy mnóstwo, trzeba lawirować wyprzedzając.

Trasa najpierw wzdłuż Wisły, potem czerwona rzeka wpadała wąziutką bramą na piękną, toruńską starówką. Pod nogami migają mi na bruku herby miast hanzeatyckich, jest tu też sporo kibiców. Musimy w tej masie wyglądać niesamowicie, aż żałuję że nie można przystanąć i popatrzyć. Wybiegamy na północne peryferia Torunia i około 10 km zagłębiamy się w las. Do tej pory komfortowy asfalt zamienia się w oblodzony, leśny dukt. Spodziewałem się tego i na nogach mam adekwatne do warunków goreteksowe speedcrossy.

Tempo trochę spada większości biegaczy, mnie niespecjalnie. Cały czas wyprzedzam. Może nie najszybciej, ale jak na okres tuż po roztrenowaniu i warunki całkiem, całkiem. Finisz na stadionie z tętnem dochodzącym do 160, ostro. Czas 1:41, lokata 533 na około 3 700 osób, które dotarły do mety. Spora wyżerka, wyrazy szacunku dla organizatorów. Ciepły prysznic! Trochę mało przepustowy depozyt, w którym długo się stało. Na tak licznych biegach trzeba to rozwiązywać inaczej, angażując do tego nie kilka, lecz około setki osób w kilkudziesięciu punktach. Ale ogólnie organizacja i rozmach godne szacunku.

A najfajniejszy ze wszystkiego był... medal. Bo był to prawdziwy, dźwięczny, mikołajowy dzwonek, a właściwie dzwon. Super, chyba najbardziej użytkowy medal, jaki mi się trafił. Jeszcze go usłyszycie!

Jan Goleń, Ambasador Festiwalu Biegowego

Fot. Materiały organizatora

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce