Andrzej Kowal, trener mistrzów Polski w siatkówce: „Gdy nie biegam, wraca wilczy apetyt”
Opublikowane w czw., 03/10/2013 - 08:59
Czy bieganie i siatkówka mają coś wspólnego? Myli się ten, kto sądzi, iż siatkarze tylko skaczą. Podczas meczu pokonują niemały dystans, a do sezonu przygotowują się m.in. na bieżni lekkoatletycznej. Mistrzowie Polski z Asseco Resovii błędu w sztuce raczej nie popełnią, bo ich trener Andrzej Kowal (rocznik 1971) to wielki miłośnik biegów.
Czy siatkarze w ogóle biegają?
Biegają, ale wyłącznie w okresie przygotowawczym, gdy potrzebna jest “zaprawa” tlenowa. Na stadionie biegamy wtedy interwały.
Zawodnicy chyba za taką formą zajęć nie tęsknią?
Nie jest tak źle. Bo nie mówimy tutaj o klasycznym kształtowaniu wytrzymałości, tylko o podbudowie tlenowej.
Jednak siatkarze biegają inaczej niż piłkarze.
W siatkówce przede wszystkim się skacze, ale specyficzne, małe pole gry wymusza określone zachowania. Istotna jest zatem szybkość na krótkich dystansach. Zawodnik przemieszcza się, robiąc trzy kroki do przodu i pięć kroków do tyłu, w bok, w prawo. Nie słyszałem, by ktoś zbadał, jaki dystans siatkarz “robi” podczas 2-, 3-godzinnego meczu. Mierzy się skoki, to one są potem przydatne w treningu. Choć niektórzy z moich podopiecznych grają w obuwiu wyposażonym w czipy, które są w stanie określić liczbę przebiegniętych metrów czy kilometrów.
Metodyka treningu się zmieniła, ale w czasach, gdy pan występował, wyprawy w wysokie góry i biegi z obciążeniami to był najważniejszy punkt przygotowań do sezonu.
Jeszcze nie tak dawno ładowało się akumulatory, biegając w Tatrach, w górę i na dół. Mnie to nie przeszkadzało, zawsze lubiłem góry. Muszę jednak przyznać, że stanowiłem wyjątek (śmiech). Oczywiście dziś nikt nie zmusza siatkarzy do tak ekstremalnego wysiłku, choć te zmiany następowały stopniowo i w Polsce przez długi czas ćwiczyło się inaczej. Pamiętam zdziwienie Kubańczyka Ihosa Hernandeza, a potem Włocha Mateja Cernica, gdy wyszliśmy na bieżnię pobiegać. Oni w swoich klubach trenowali tylko i wyłącznie z piłkami.
Ilu zawodników Asseco Resovii ukończyłoby 15-kilometrową trasę biegu?
Piętnaście kilometrów to spory dystans. Kilku dałoby radę bez większego problemu, kilku rzuciłoby ręcznik w połowie trasy. Pamiętajmy, że siatkarze przez swój wzrost i budowę ciała są jednak ograniczeni ruchowo. To nie przypadek, że najbardziej sprawni są niscy zawodnicy grający na pozycji libero.
No tak. Trudno sobie przecież wyobrazić Dmitrija Muserskiego przemierzającego długie dystanse.
A tu by się pan zdziwił. Akurat Rosjanin przy swoich 218 cm wzrostu jest nadzwyczaj sprawny.
Andrzej Kowal biega, bo…?
Bo lubię! Od młodego trenowałem i to zmęczenie weszło w krew. Gdy grałem w siatkę, biegałem znacznie mniej, lecz po zakończeniu kariery brakowało mi wysiłku fizycznego. Biegam regularnie, choć nie powiem, że każdego dnia. Ciągłe podróże z zespołem, życie na walizkach sprawia, iż brakuje czasu. Jednak trzymam formę. Często przychodzę do klubu o 7.30, włączam bieżnię i “jadę z koksem”.
Miękka bieżnia daje wytchnienie stawom, ale ulubiona trasa wiedzie ulicami Rzeszowa?
- Dodajmy, że mało uczęszczanymi (śmiech). Moja stała trasa liczy 10 kilometrów. Niedawno kupiłem zegarek z USB. Po każdym biegu podpinam go do komputera i widzę jak na dłoni, w jakim tempie się poruszam. Monitoruję organizm, bo to także element rywalizacji z samym sobą. Nie biegam szybko, choć staram się utrzymywać odpowiednie tempo.
Skąd wzięło się u pana zamiłowanie do biegów?
Nikt mi tego bakcyla nie zaszczepił. Pasja zrodziła się samoistnie, już nawet nie pamiętam w jakich okolicznościach. No i wygląda na to, że w siatkarskim światku jestem jednym z nielicznych biegaczy. Choć może inni też biegają, tylko o tym nie wiem, bo z reguły rozmawiamy tylko o siatkówce.
Nie myślał pan nigdy o wystartowaniu w dużej, masowej imprezie?
Musiałbym się do tego przygotować, a nie mam aż tyle czasu. Moja żona Magda, była koszykarka, zamierzała wziąć udział w półmaratonie. Nawet nie wiem dlaczego, ale skończyło się tylko na planach.
Słyszałem, że potrafi pan zjeść naraz dwie tabliczki czekolady...
Ach, słodycze. Uwielbiam je! Im mniej się poruszam, tym większy mam apetyt. Wilczy, jak mówią bliscy. Dlatego staram się regularnie biegać. Jeśli chodzi o dietę, to jestem w komfortowej sytuacji. Nasz klubowy specjalista przygotowuje mi odpowiednie mikstury, więc z odżywkami jestem za pan brat. Natomiast tuż po skończonym biegu lubię wypić małe piwo. Jem też orzechy, rodzynki i owoce.
Lekką atletykę pan ogląda?
Namiętnie! Lubię dobre, duże imprezy takie jak igrzyska olimpijskie czy mistrzostwa świata. Wszystkie konkurencje, choć czekam głównie na rywalizację sprinterów i średniodystansowców.
To było ostatnie pytanie? Dodam więc, że jeszcze z nikim nie rozmawiałem tak długo o biegach (śmiech).
Rozmawiał w Rzeszowie Tomasz Szeliga
Fot. Paweł Bialic