Henryk Szost: „2:09 w maratonie? Żaden problem”

 

Henryk Szost: „2:09 w maratonie? Żaden problem”


Opublikowane w wt., 16/12/2014 - 11:16

Jak pan buduje wytrzymałość i siłę biegową, żeby na tak długo starczało paliwa? Robi pan w trakcie sezonu treningi siłowe?

Siły akurat robię bardzo mało, praktycznie w ogóle. Czasem jakieś podbiegi, ale tego jest naprawdę niewiele. Nie robię bazy tak jak zawodnicy na dystansach krótkich. Generalnie przygotowuję się oddzielnie do każdej roboty. Nie mam czegoś takiego jak okres przygotowawczy, ładowanie akumulatorów, jest tylko i wyłącznie przygotowanie cyklami.

Ale trochę przysiadów to pan pewnie robi?

Nie, nie robię żadnych przysiadów, żadnych ćwiczeń ze sztangą, piłek lekarskich, nie chodzę na siłownię.

To dość nietypowe podejście. Z czego to wynika?

Z tego, że mam dość mocne treningi interwałowe i jeżeli później miałbym rzucać piłkami lekarskimi, to to sobie daruję. Mam wyniki w miarę dobre, więc nie widzę powodów, żeby coś zmieniać w tej materii.

Jak układa się współpraca z trenerem Leonidem Szwecowem?

Dobrze. Rozmawiamy głównie przez skype'a albo mailowo, ale współpraca układa się OK. Jestem już na tyle doświadczonym biegaczem, że takie treningi muszę regulować samemu. Nie ma przy mnie trenera, któremu mogę powiedzieć jak się czuję, jaki mam dzień. Dostaje dużo rozpisek treningowych i muszę je samemu dopasowywać do mojego aktualnego stanu i możliwości. Muszę biegać tak, żeby mi te treningi nie wyrządziły szkody, bo są niezwykle intensywne.

Zna pan już możliwości swojego organizmu i wie na co może sobie pozwolić.

Dokładnie tak.

Nie żałuje pan, że pański kontakt z trenerem jest tylko elektroniczny?

Każdy zawodnik wolałby mieć trenera przy sobie, ale ja jestem już przyzwyczajony do takiego stanu. Trenuję tak jakbym nie miał trenera i nie narzekam, choć oczywiście jakbym miał go przy sobie to też by było dobrze.

Jak pan z perspektywy roku ocenia współpracę z Rosjaninem?

W zasadzie z perspektywy prawie trzech lat, bo od takiego czasu współpracuję. Wszystko idzie w dobrym kierunku i nie zamierzam zmieniać trenera.

Został pan najlepszym Polakiem pod względem średniej dziesięciu najlepszych czasów uzyskanych w maratonach. Pańska magiczna liczba to 2.10:13. Wyprzedził pan Grzegorza Gajdusa (2.10:43). Interesują pana takie statystyki?

To jest tylko statystyka. Miło, że ktoś to policzył. Jestem pewien, że bez problemu zejdę ze średnią poniżej 2.10, to tylko kwestia czasu. No i zdrowia.

Wybrano pana maratończykiem 25-lecia w Polsce. Z pewnością cieszy pana takie wyróżnienie.

Oczywiście. Miło zostać uznanym za swoją pracę. To zawsze dodatkowa mobilizacja.

Jak pan oceni mijający rok? Nie brakowało w nim upadków i wzlotów. Złoto mistrzostw Polski i nieudane mistrzostwa Europy w Zurychu, w których nie ukończył pan maratonu.

Wiosna bardzo dobra. Udany Orlen Maraton i świetny wynik 2:08:55, później przygotowania do mistrzostw Europy i totalna klęska. Byłem jednym z faworytów do złotego medalu, czułem się bardzo mocny, ale półtora tygodnia przed startem dopadła mnie angina, brałem antybiotyki, potem leki przeciwbólowe, a jeszcze kilka dni przed startem przyplątała mi się mała kontuzja. To wyeliminowało mnie z biegu i z możliwości walki o medale. Nie mogłem zrobić absolutnie nic, żeby zrobić wynik.

Powetował pan to sobie w październiku Eindhoven, zajmując dziewiąte miejsce i wracając z tytułem wicemistrza świata wojskowych.

Nie można powiedzieć, że sobie powetowałem, bo to są dwie różne rzeczy. Mistrzostw Europy nie można niczym zastępować. Na pewno będę próbował czekać do kolejnych mistrzostw Europy. Zobaczymy jak to wyjdzie.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce