„Mój przyjaciel Ketonal”. Sahara Daniela Lewczuka

 

„Mój przyjaciel Ketonal”. Sahara Daniela Lewczuka


Opublikowane w śr., 12/03/2014 - 09:38

Mógłbym Pana słuchać godzinami… Napisze pan kiedyś świetną książkę…

Kto wie…

Polacy na mecie Sahara Race

Marcin Żuk wspominał o problemach z regeneracja. Jak to było u pana?

Podczas Sahara Race czułem się dobrze. Nie było dramatu ze odciskami, choć stopy na pewno spuchły i je poobijałem. Mięśnie ok. Jedyny problem to lewe kolano.

Po powrocie, ku mojemu zaskoczeniu, czułem się ok. Psychicznie, fizycznie. Nogi ok, stopy ok, mięśnie ok, Zakwasów brak. Raczej odczuwałem duże, ogólne zmęczenie. Czułem kolano. Zafundowałem sobie 2 super masaże. Poszedłem do sauny i jacuzzi. Dopiero po paru dniach widzę, że mój organizm zaczął odreagowywać, bo bardzo domagał się snu. A mi wystarcza 5-6 godzin snu. W sobotę zasnąłem ze 4x w ciągu dnia. Dla mnie to nowe zjawisko. No dobra, ale przyznam się. Biegać mi się jeszcze nie chce… (śmiech) Jeszcze z tydzień nie. Kolano musi odpocząć, zastrzyki działają, regeneracja trwa.

Co panu najbardziej doskwierało, przeszkadzało? Jak Pan sobie z tym radził?

Nogi ok. Odcisków brak - uformował mi się w zasadzie tylko jeden. Stracę jeden paznokieć. Stopy były opuchnięte i mocno obolałe, ale bez tragedii. Zakwasów brak. Tylko to nieszczęsne kolano…. Choć trudno mi sobie byłoby wyobrazić scenariusz bez Ketonalu i kijków.

Najtrudniejszy etap Sahara Race dla pana to… ?

Ostatnie 20km piątego dnia - odcinek 90km. Absolutnie gruba ściana na 239. kilometrze całej imprezy. Zwątpienia nie było. Ale przestraszyłem się przez chwilę, bo miałem mało czasu by znaleźć rozwiązanie, było tak blisko a ciało zgasło. Mózg ze zmęczenia ćwiczył już ze mną jakieś triki.  Gdyby nie strzał cukru i 6km do mety… Sam nie wiem.

Aha, no i ostatnie dwa kilometry zbiegu po kamienistym wzgórzu. Piekło. Nie miałem już siły stawiać nogi na ziemi, a co dopiero ją uderzać co krok o kolejna skałę, wyginać ją, stawiać stopę na nierównym, obcierać. Ostatnie 2km zajęły niektórym godzinę i dłużej. Nigdy tego nie zapomnę. Zafundowali nam „kropkę nad i”. Super scenariusz do załamania psychicznego (śmiech)

Skończył pan Sahara Race na 89. miejscu. Jak pan odbiera ten wynik?

Kontuzja sprawiła, że nie mogłem zrobić w pełni tego, co zakładałem. Celem było ukończenie biegu i przekroczenie mety. To był dla mnie priorytet. A jak to zrobię i które zajmę miejsce, było wtórne. Wszystko dla mnie było nowe. Chciałem zdobyć doświadczenie. I udało się. Wiem, czego oczekiwać, wiem, czym jest ten wysiłek, wiem już co to „ściana”, etc. Choć organizatorzy zadbają by Gobi znowu była innym wyzwaniem. I zapewne będzie…

Jestem bardzo zadowolony z faktu ukończenia. Medal jest ten sam dla wszystkich. Bardzo się cieszę, że cała nasza czwórka Polaków ukończyła w pierwszej połowie stawki.  Poprosiłem Marka, że jeżeli zauważy u mnie jakieś mamrotanie, że nie dam rady, ma mnie przywołać do porządku. Jedyne co ma znaczenie to meta. Obiecał mi, że jak trzeba będzie to mnie doholuje do mety. Wiec miałem komfort psychiczny. A tak serio, to powiedział, że kupi mi patyk. Po co? „Proste: patyk w zęby i zagryzasz do samej mety”. Zrozumiałem, przenośnia do mnie trafiła. Podświadomie więc biegłem z nim sporą część dystansu, do samej mety.

Sportowcy mają to do siebie, że zawsze chcą zrobić coś lepiej, szybciej. Dlatego zapytam - można było pokusić się o lepsze miejsce?

Ci, co przekraczają metę, od razu mają tendencję do tłumaczenia się, że mogliby lepiej. Zauważyłem też to u siebie. I byłoby lepiej, gdyby nie wysiadło kolano. Powtórzenie dystansu maratonu codziennie przez cztery dni jest wyzwaniem. Do zrobienia. Podwójny dystans maratonu (piątego dnia - 90km), to zupełnie inna liga wysiłku. I też do zrobienia, ale tu bez mocnej psychiki ciało może nie okazać się wystarczające. Byłem 89. Kropka. Dobrze mi z tym.

Ze zdrowiem wszystko w porządku?

Tak, wszystko git (śmiech). Tylko rehabilituję kolano 2-3 razy w tygodniu. Po powrocie zrobiłem USG. Nie chcę zadręczać Was tematem kontuzji kolana - jest parę rzeczy, które wymagają rehabilitacji i naprawy (śmiech) . Ale rzeczywiście okazało się, że mam syndrom traktu biodrowo-piszczelowego. A konkretnie, to co się stało na 20. kilometrze pierwszego dnia, to: rozwarstwienie więzadła pobocznego strzałkowego na całej jego długości, „obraz uszkodzenia pierwszego stopnia”. Więc przez te 230km kolano czułem konkretnie.

Czego pan się nauczył na Saharze jako początkujący ultramaratończyk?

Oj nie, za żadnego „ultrasa” czy maratończyka się nie uważam. Ja dopiero ultramaratończyków poznałem… 

Lekcje są następujące:

Obranie właściwej strategii jest kluczowe. Trzeba wiedzieć kiedy biec, kiedy iść, kiedy podbiegać, kiedy zbiegać. Ile jeść, co jeść? Ile pić? Kiedy?  Jak często? Ile pobierać suplementów, batonów, żeli, soli, etc.

„Ściany” są po to, by nas zatrzymać. W końcu, na którymś kilometrze trzeba będzie się z nią zmierzyć. I albo faktycznie nas zatrzyma, albo sobie z nią poradzimy…

Ani doświadczenie maratończyka, ani triathlonisty (Ironmana) pełnego dystansu nie jest gwarantem ukończenia dystansu ultra. Jest wiele czynników, które mogą sprawić, że ukończenie biegu nie będzie możliwe. 13 osób nie ukończyło biegu. 4 lata temu jedna osoba z Sahary nie wróciła w ogóle.

Ostatni wbiegający na metę nie są ostatni. Są zwycięzcami na mecie. Pięknym i wzruszającym dla mnie zwyczajem na Sahara Race było to, że wszyscy zawodnicy, już odpoczywający w obozie, witali ostatnich wbiegających na metę. A ostatniego witali gromkimi brawami. Ten biegł najdłużej, najdłużej musiał wytrzymywać ból i torturować swoje ciało. W oczach wszystkich był zwycięzcą, choć osiągnął najsłabszy wynik czasowy.

Niemożliwe? Skreślcie pierwsze trzy literki tego słowa. Co wychodzi? No właśnie….

Respect!

Zadziwiająca była pokora większości ultramaratończyków. A przecież to herosi, twardziele, zwycięzcy… Poskramianie i hamowanie swoich ambicji może popłacić. Jak już wszystko krzyczy stop, trzeba zejść do poziomu „Basic” i skutecznie zaimplementować sprawdzoną przez wielu strategię: stawiania jednej nogi przed druga. Krok za krokiem. Tylko tyle. Aż tle. Niemożliwe jest możliwe! Jeżeli mnie się to udało, Tobie też się uda. Trening, determinacja, dedykacja…

Dla każdego z nas były to rożne przeżycia. Dla mnie było to przeżycie i doświadczenie w sferze ciała, umysłu i duchowości. I to trzecie wcale nie było związane z przyrodą (śmiech)

Do kolejnego startu w 4 Deserts, na pustyni Gobi, pozostały niespełna 3 miesiące. Podoła pan wyzwaniu?

Zamierzam stanąć na starcie i spróbować się z tym zmierzyć ponownie. A czas pokaże, jaki będzie tego rezultat. Oczywiście wcześniej trochę potruchtam z plecaczkiem…

Rozmawiał Grzegorz Rogowski

Fot. 4 Deserts / Archiwum prywatne Daniela Lewczuka

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce