Rozbiegane małżeństwo Ilona i Sebastian Polakowie o sobie. „Widywaliśmy się tylko z daleka”

 

Rozbiegane małżeństwo Ilona i Sebastian Polakowie o sobie. „Widywaliśmy się tylko z daleka”


Opublikowane w pt., 20/06/2014 - 10:15

Jak się zaczęła wasza przygoda z bieganiem? W młodości żadne z was nie trenowało lekkiej atletyki...

Sebastian: W pierwszej klasie liceum uczestniczyłem w biegu na 1 kilometra w Lesie Kabackim. Po zawodach podszedł do mnie jeden pan i zaproponował treningi w Legii. Ponieważ nie znałem wtedy biegaczy i trenerów, nie wiedziałem kto to jest. Później się dowiedziałem, żebył to Jan Marchewka (Mistrz Polski na 10 000m, brązowy medalista MP w maratonie, pierwszy zwycięzca Biegu Niepodległości w Warszawie - przyp. red). Początkowo się zgodziłem, jednak ciężko było pogodzić naukę i dojazdy na Legię. Kiedyś nie było tak dobrej komunikacji jak teraz. Do domu wracałem o godz. 21. Po miesiącu odpuściłem bieganie, ale dzięki tej przygodzie, a także wcześniejszym treningom piłki ręcznej, nabyłem podstawy z przygotowania fizycznego i dobrą koordynację ruchową.

W liceum sport ograniczył się już do weekendowego grania w piłkę nożną. Wreszcie w 2004 roku zobaczyłem na ziemi ulotkę z napisem „30 zł – Maraton Warszawski”. Nie wiedziałem jaki to dystans, ale słyszałem, że znajomy rok temu uczestniczył w tej imprezie. Pomyślałem więc, że skoro kiedyś uprawiałem sport, to dam radę. Zapisałem się więc za te 30 zł.

Maraton? To chyba musiała być mordęga na trasie...

Nie wiedziałem nawet jak zacząć bieg, ale ku mojemu zdziwieniu pierwsze 20 km wypadło bardzo dobrze. Później jednak skończyło się bieganie. Na Wilanowie siedziałem na 30. kilometrze i tylko chciałem dojść do mety. Ostatecznie uzyskałem czas ponad 5 godzin. Powiedziałem wtedy, że to koniec z maratonami. Jednak rok później potrenowałem trzy miesiące i miałem czas ok 3:40:00. To mnie zachęciło do biegania. Później trafiłem na treningi w Lesie Kabackim. Moja mama zaczęła ze mną trenować. Potem przyszły starty - 5, 10, 15 km, półmaratony i maratony.

Ilona: Do 20. roku życia nic z sobą nie robiłam. Gdy jednak przytyłam, ok. 10 kg, postanowiłam zrzucić ten balast. Zaczęłam od jazdy na rolkach, chodziłam na siłownię. Ponieważ mój tata biegał, to zaczęłam go obserwować i samemu truchtać. Gdy stwierdziłam, że mogę przebiec 5 km zapytałam tatę, czy mogę z nim pobiec. On się zgodził. Początkowo mieliśmy pokonać „piątkę”, ale ponieważ szło mi dobrze to pokonaliśmy całą jego trasę, czyli 11 km. Wtedy zaczęły ię wspólne treningi, dwa razy w tygodniu. Dodatkowo chodziłam na siłownię. Później zaczęłam biegać sama. Teraz już z tatą nie możemy zgrać się czasowo, żeby pobiegać.

Podobno nie lubicie z sobą trenować...

Ilona: Faktycznie wspólne treningi są trudne. Gdy Sebastian zaczyna biec na moim poziomie, to i tak zawsze utrzymuje trochę szybsze tempo, niż moje. Ja wtedy nie mogę za bardzo mówić. Dla męża jest to poziom rekreacyjny, więc zaczyna rozmawiać. No chyba, że robimy wybiegania po 20 km. Wtedy oboje biegniemy wolno. Ale taki szybki trening, na 10 czy 15 km, jest zwykle niewykonalny. Jest możliwy, ale przy tym bardzo trudny (śmiech).

Sebastian: Dla mnie najwolniejsze tempo treningowe to 4:30 min/km. Wiem, że dla osób na niższym poziomie wytrenowania jest trudno utrzymać ten pułap. To tak, jakbym biegał z Kenijczykiem. On tempem 3:30 robiłby rozbieganie, a ja takie czasy uzyskuje tylko na zawodach. Czasem jednak jest możliwość, żebyśmy razem pobiegali na zawodach czy potruchtali wolniejszym tempem na działce. Dajemy więc radę (śmiech). Inna sprawa, że w ciągu tygodnia najczęściej biegam rano, między godz. 6 a 8. Kiedy wracam do domu, Ilonka jeszcze śpi. Ona musi zregenerować siły przed swoimi zajęciami. Trzeba więc też zgrać czas.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce