„Coś naprawdę niesamowitego!” Iron Run Zygmunta Berdychowskiego

 

„Coś naprawdę niesamowitego!” Iron Run Zygmunta Berdychowskiego


Opublikowane w czw., 05/12/2019 - 18:36

Przewodniczący Rady Programowej Forum Ekonomicznego oraz pomysłodawca Festiwalu Biegowego, najstarszy uczestnik Iron Run w 2015 r., opisał dla nas to wszystko co przeżył na trasach festiwalowej etapówki. 

Mila

Bieg krótki w zasadzie bez historii, ale najważniejsze jest to, że człowiek poznaje swoich. W moim przypadku to Janusz Wojtas i Piotr Sendecki, którzy już do końca będą stanowić mój punkt odniesienia. Czasem będziemy biec razem, a czasem tylko spotkamy się na trasie, ale cały czas będziemy dla siebie partnerami. Do biegu wystartowałem jak szalony. Chłopaki się ze mnie śmieją, że zwariowałem. Kilometr na poziomie 3:45, ale potem przyszło już opanowanie. Chłopie, przecież Ty wszystko masz przed sobą, to się dopiero zaczyna! Nawet taki krótki dystans, a adrenalina nie daje spokoju...

Krótka przerwa i pierwszy tego dnia masaż. Jeszcze w hotelu, bo strefa "Irona" ma masaże dopiero od soboty. Zaraz potem...

Bieg na 15 km

Tym razem emocje od samego początku pod kontrolą. Biegniemy razem, najpierw pod górę, potem w dół i z powrotem, do góry i na dół. Tętno nie więcej jak 135 uderzeń na minutę. Bieg bez historii, no może z jednym wyjątkiem. Doganiamy na trasie faceta, który tak jak my też biegnie Irona. Z każdym zrówananiem się przystaje, popija wody i znowu nas wyprzedza. Człapie niemiłosiernie, zrywa tempo i jeszcze ciągle nas mija! Mówię Januszowi, że to taka emocjonalna prowokacja biegowa - co go wyprzedzisz i zaczynasz się cieszyć, że to już, on znowu cię wyprzedza. Za tylickim Rynkiem nie daje rady. Wyprzedzamy go tu już po raz ostatni.

Za to zrywane tempo rywal zapłacił sporą cenę - nazajutrz już go w naszej grupie nie widziałem. Końcówka w moim wykonaniu trochę głupia, bo przyspieszam, znowu tak, jakbym miał uczestniczyć tylko w tym biegu.

Kolejna przerwa. Kolejna, niestety za krótka, bo tak wiele chciałoby się przecież zrobić. Na szczęście znajduję czas, aby coś zjeść. Coś, to znaczy naleśniki w Małopolance, w której jestem zakwaterowany. Na moje szczęście na ostatni posiłek zamawiam jeszcze raz podwójną porcję. Będą czekać jak przyjdę po biegu nocnym. Jeszcze tylko zakupy na wieczór - witaminy do rozpuszczenia - i wyprawa na masaż do hotelu, bo w naszym już rehabilitanta nie ma.

Bieg Nocny na 5 km

Można powiedzieć, że bieg miał być zaliczony i został zaliczony. Myślami człowiek był już w ultra, ale przecież to jeszcze ogrom czasu. Tętno nie więcej jak 136, maksymalnie do 140. Zwłaszcza z górki trudno się było powstrzymać. Janusz powtarza mi ciągle - chłopie nie spiesz się, jutro dopiero będzie pierwszy sprawdzian. Jakby to do mnie nie trafiało...

Po biegu koniecznie trzeba zjeść zamówione wcześniej naleśniki. I spanie. Niestety, ze snem jest tak sobie. Nie wiem, czy to odgłosy startu na „setkę”, czy emocje przed moim kolejnym biegiem, ale budzę się w środku nocy i za nic nie mogę zasnąć. A wiem, że jak nie będę spał, to w górach będzie kicha. Psioczę na siebie, że nie wziąłem środka nasennego - przynajmniej byłoby spanie.

Budzę się około szóstej rano. Dość szybko się pakuję i ruszam w drogę. Niestety, bez śniadania i bez gorącej herbaty, a drożdżówka, którą sobie przygotowałem za nic nie wchodzi.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce