Run or Death: Nieumarli ganiali po Forcie Bema [ZDJĘCIA]

 

Run or Death: Nieumarli ganiali po Forcie Bema [ZDJĘCIA]


Opublikowane w sob., 17/02/2018 - 18:19

Według relacji świadków, zombie znów pojawiły się w Warszawie. Okazją miały być „Krwawe walentynki”.

Była to już czwarta edycja biegu z dreszczykiem - Run or Death. Zawody rozgrywane są w katastroficznym klimacie.Mówią o wirusie, który zaatakował świat, doprowadzając do masowej zagłady. Każda z imprez zakłada oddzielny scenariusz. I tak po „Trupim lesie”, „Skażonej bazie” i „Wyspie żywych”, przyszła kolej na „Krwawe walentynki”.

Póki co bieg dla zombie migruje. Każdy z wymienionych rozdziałów rozgrywany był w innej lokalizacji. Tym razem biegacze zawitali na teren zabytkowych Fortów Bema. Obiekt wznieśli Rosjanie pod koniec XIX wieku, w ramach wewnątrzetnicznego pierścienia Twierdzy Warszawa.

Uczestnicy do pokonania mieli ok. 5-kilometrową trasę. Dotarcie do mety utrudniało 8 punktów z zombiakami. Biegacze ruszali w falach co 10 minut. Każdy ze śmiałków miał przymocowany pas z czterema szarfami oznaczającymi życie. Jeśli komuś udało pokonać dystans z choć jednym zachowanym lampasem, otrzymywał medal z hasłem „Survivor” (ocalały - red). Jeśli stracił wszystkie, otrzymywał medal „Infected” (zarażony - red). Dodatkowo z okazji walentynek przygotowano klasyfikację dla par. Pod uwagę brano sumę uzyskanych czasów. Najważniejsza była jednak dobra zabawa.

– Jakiś czas temu zacząłem biegać w różnych biegach przeszkodowych. Stwierdziłem, że start w tej imprezie będzie fajnym wyzwaniem. Zapisaliśmy się razem z dziewczyną i tak razem na sportowo spędzamy walentynki. Kolacja oczywiście też była, ale trzeba było zrobić coś nietypowego. Chciałem w tym biegu wystartować już w październiku, ale nie pozwoliła mi na to praca – mówił Mariusz Kokowski, który razem ze swoją pantarką przyjechał na zawody z Gdyni.

– Plan na zombie był prosty - trzeba było biec w grupie. Warunki były dziś dobre, a trasa przyjemna, chociaż miejscami było ślisko na jakiś górkach, to jednak miałem dobre buty. Kilka zombi było naprawdę szybkich. To była fajna impreza! Chciałem w tym biegu wystartować już w październiku, ale nie pozwoliła mi na to praca. – ocenił nasz rozmówca.

Zapisując się na Run or Death można było wybrać z postaci biegacza i zombie. W tej drugiej grupie też nie zabrakło par. Wszystko zgodnie z hasłem „...i nie opuszczę Cie też po śmierci”. Kamil i Emila uznali, że najwolniejsza w łapaniu uczestników będzie grupa krwi.

– To jest bardzo ważne, bo każdemu smakuje co innego. Każda grupa ma inny smak! Jesteśmy wybrednymi „zombiakami” (śmiech). Przeciwnicy w sportowej walce czasem odpychają nieco mocniej, uderzają w ręce, ale musimy dać radę. Nie mają jednak z nami szans! Zebraliśmy już sporo łupów i kolacja będzie udana. Po prostu świąteczna (śmiech). Nie jesteśmy fanami horrorów, ale uważaliśmy, że udział w tej imprezie to będzie to coś nowego – powiedziała nam sympatyczna para, która odbierała życia już na samym początku zmagań.

W czasie gdy inni przebywali już na trasie inni przygotowywali się na startu.

– Startuje w rożnych biegach przeszkodowych, ale to będzie mój pierwszy raz w tej imprezie. Razem z moją grupą lubimy wszystkie takie wyzwania. Bardzo bym chciała przeżyć. Nie mamy jeszcze taktyki, wszystko wyjdzie w praniu. Jest taki pomysł, żeby biec grupą. Póki co jednak nic nie wiadomo – ekscytowała się Joanna Gajzler z Husaria Race Team.

W Run or Death 2018 wystartowało ok. 500 osób.

RZ


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce