Tatrzański Bieg pod Górę oczami Bartłomieja Treli [WIDEO, ZDJĘCIA]
Opublikowane w pon., 21/10/2013 - 12:45
Piątek 18 października 2013. Wsiadam do samochodu, który jeszcze dobrze nie zdążył ostygnąć po ostatniej 1100 km podróży z maratonu w Poznaniu – pisze w podsumowaniu swojego pobytu w Zakopanem i startu w Tatrzańskim Biegu pod Górę Bartłomiej Trela, inicjator akcji PokonajAstmę.pl, przyjaciel Festiwalu Biegowego.
Nagroda za wysiłek
Jadąc na ostatni bieg górski w tym sezonie do Zakopanego, wspominam ostatnie siedem intensywnych tygodni startów w imprezach biegowych. Od najważniejszego biegu w mojej dotychczasowej „karierze” biegacza, jakim był start w Biegu 7 Dolin na dystansie 100 km, poprzez maratony we Wrocławiu, Warszawie i Poznaniu. Czując już dość znaczne zmęczenie kończącym się sezonem startowym, ten bieg potraktuję jako nagrodę za wysiłek, jaki włożyłem w przygotowania i starty.
Od biegu na Kasprowy zaczęła się moja przygoda z trialrunningiem. Właśnie rok temu zrozumiałem, iż biegom górskim towarzyszy niesamowita atmosfera, tworzona przez ludzi i przyrodę, która cię otacza. Takich emocji trudno się doszukiwać w biegach ulicznych, owszem mają one swój urok, ale dla mnie nie jest to to samo. Bo czy podczas maratonu ktoś zatrzymuje się, aby podziwiać widoki nie bacząc na czas, który nie ubłagalnie upływa? Raczej nie. Może właśnie dlatego pula numerów startowych znika w ciągu jednego dnia, a czasem nawet godziny. Tak samo było z zapisami na tegoroczną edycję VI Polartec Alpin Sport Tatrzańskiego Biegu Pod Górę, które miały miejsce dokładnie siedem miesięcy temu. Tyle właśnie przyszło mi czekać na ten bieg w stylu alpejskim, czyli cały czas pod górę.
Po trzech godzinach jazdy, z małym postojem spowodowanym wypadkiem na Zakopiance, docieram do swojego ulubionego pensjonatu, który mieści się u podnóża Nosala. Z okna pokoju mam świetny widok na metę jutrzejszego biegu. Tym razem Kasprowy w chmurach, a powyżej linii lasu śnieg. Pogoda nie nastraja optymistycznie. Dość duże zachmurzenie, padający deszcz, przenikliwe zimno. Na szczęście prognozy są obiecujące i meteorolodzy „obiecują” bezchmurną pogodę.
Po odbiorze pakietu startowego...
... krótka przechadzka w kierunku Krupówek, po pustych już o tej porze roku ulicach Zakopanego, w poszukiwaniu jedynie słusznego posiłku. Tak trafiam do Watry i nie patrząc na dietę, której trzymałem się przez ostatnie dziesięć miesięcy zamawiam Szaszłyk „Zbój” i pajdę chleba ze smalcem i ogórkiem. Taki typowy dietetyczny posiłek biegacza. To wszystko popijam kuflem piwa, ważonego na miejscu i spacerkiem wracam pod Nosal na zasłużony odpoczynek.
Dzień startu
Szybkie spojrzenie przez okno. Tak, meteo się sprawdziło. Piękne, czyste niebo. Nie pozostaje nić innego, jak tylko spokojnie zjeść śniadanie i spakować się na bieg. Kilka minut po godzinie ósmej melduje się w Barze pod Smerkami, obok Ronda Kuźnickiego, gdzie usytuowano punkt odbioru depozytów i start Biegu na Kasprowy.
Ustalam „strategię” na start, zgodnie, z którą nastawiam się bardziej na filmowanie, jak bieganie po wynik, montuje na szelkach kamerę GoPro i udaję się w poszukiwaniu źródła ciepła. Rozgrzewkę zdecydowanie lepiej prowadzi się w promieniach porannego słońca, szczególnie, kiedy na zewnątrz jest około 5°C.
Krok po kroku do celu
Zbliża się godzina dziesiąta i coraz więcej zawodników melduje się na linii startu. Po krótkiej odprawie wszyscy przechodzą na start i ustawiają się przed wielką, dmuchaną bramą, którą wyznacza linię początku biegu. Głośne dotychczas rozmowy na chwile milkną i przerywa je nagły, choć tak wyczekiwany strzał startera i dzwoniący wielki, alpejski cowbell.
Stawka biegaczy bardzo szybko się rozciąga i po pierwszym kilometrze nie widać ani jej początku ani końca. Wiedząc, że na końcowym odcinku leży śnieg i wyprzedzanie na nim nie będzie możliwe, staram się jak najwięcej nadgonić nie przesadzając z tętnem. Dlatego właśnie na moim Garminie włączony jest ekran wyświetlający aktualne tętno.
Dobiegamy do tabliczki pokazującej, że do mety pozostało jeszcze sześć kilometrów. Droga asfaltowa już dawno ustąpiła miejsca kamienistemu szlakowi koloru zielonego. Według znaków 3h do góry. Oczyścicie my postaramy się ten czas skrócić do minimum. Dość wysokie tempo biegowe zastąpił szybki marsz. Przeplatając trucht z marszem i nagrywaniem krótkich filmów docieram do Myślenickich Turni.
Trzydziesta ósma minuta biegu odsłania przepiękne widoki. Panorama na Kocioł Goryczkowy ze „Śpiącym Rycerzem” w tle. Wszystko to przyozdobione cienką, ale równo kryjącą warstwą śniegu. Poranne promienie słońca dodatkowo potęgują jego biel, która równo odcina się na linii błękitnego nieba. To jest właśnie to, czego nie zobaczysz biegnąc wśród murów miasta po asfaltowej drodze. Mijam uśmiechniętych Toprowców i dalej do góry.
Liście przykrywające szlak zastępuje cienka warstwa śniegu. Jesteśmy już na wysokości ponad 1400 m n.p.m. Śniegu coraz więcej. Szeroki i wygodny szlak robi się coraz węższy, a tempo biegu znacznie zwalnia. Szybkie zerknięcie na czasomierz i już wiem, że tego biegu nie wygram ;)
Piątka od mistrza!
Właśnie mięła 55 minuta, więc najlepsi na pewno już są pod obserwatorium. Na trasie turystów brak, więc nie ma problemu z przeciskaniem się między nimi. Po zdobyciu kilku kolejnych metrów w pionie mijamy pierwszego kibica na grani. Ale za to jakiego, jest nim sam Józef Pawlica który zajął trzecie miejsce w Biegu Granią Tatr i był najlepszym Polakiem podczas Ultramaratonu Bieg 7 Dolin. Trzymając w jednej ręce aparat, drugą przybija „piątki”, zachęcając do większego wysiłku.
Wybiegając z zacienionego fragmentu trasy, zakosami trafiamy na skąpaną w słońcu grań. Niestety niesie to ze sobą kolejny czynnik spowalniający tempo i tak już wolnego marszu, porywisty wiatr. Robi się coraz stromiej a do mety, którą widać w oddali, coraz bliżej. Kolejne tabliczki z oznaczeniem 500 m, 400 m mijam z coraz większym trudem, gdyż śnieg o konsystencji cukru nie pomaga w szybkim przemieszczaniu się do przodu. Miejscami jest go tyle, że zapadam się powyżej kostek. Teraz cieszę się, że nie biegłem w czołówce, która musiała torować. Tam, gdzie jest przewiany, odsłania się kamienisty szlak pokryty lodem. Szybki montaż raków na buty biegowe byłby tu chyba najlepszym rozwiązaniem ;)
Zgodnie z przewidywaniami przez ostatnie trzy kilometry nikt mnie nie wyprzedził, właśnie przez panujące na górze warunki. Widać moja strategia, mimo lekkiej zadyszki na początkowych kilometrach, opłaciła się.
Meta!
Wreszcie upragniona meta VI Tatrzańskiego Biegu Pod Górę. Mijam ją po raz drugi i na pewno nie ostatni. Widoki zapierają dech w piersiach, rekompensując poniesiony wysiłek. Z wrażenia, jakim jest oglądanie ośnieżonych szczytów Kościelca, Orlej Perci, Świnicy, Krywania, Czerwonych Wierchów i innych szczytów włącznie z Babią Górą, zapominam zatrzymać stoper, który pokazuje 1:24:20.
Na szczycie Kasprowego Wierchu uczestnicy biegu, mimo, iż spędzili ostatnią godzinę z tętnem powyżej 170 bpm, życzliwi i uśmiechnięci pytają się jak mi poszło. Jak można nie kochać biegania. Mimo ciężkich treningów, wyrzeczeń i diet przychodzi właśnie taki moment, kiedy wszystko to idzie w niepamięć i liczy się te kilka chwil spędzonych razem, na szczycie, otoczonym przez ludzi, którzy rozumieją się bez słów. Właśnie dla tych kilku minut, które sprawiają że jesteśmy lepsi, wrażliwsi i mocniej przeżywamy to czego inni nawet nie zauważają, biegamy...
Bartłomiej Trela
Wideo:
Polecamy również:
Cofnij