„Totalny umęcz”. Ultrapiekło w Ozorkowie

 

„Totalny umęcz”. Ultrapiekło w Ozorkowie


Opublikowane w ndz., 14/06/2015 - 13:51

Sobota 13 czerwca, 9:00 rano. Na łące nad ozorkowskim zalewem w promieniach palącego słońca przed bramą startową stoi około 300 biegaczy i kijkarzy. W powietrzu czuć chyba trochę strachu przed warunkami czekającymi na trasie, ale wszyscy robią dobrą minę do złej gry. Komandor Supermaratonu Piotr Banasiak po krótkiej przemowie daje sygnał do startu.

To już siódma edycja Ogólnopolskiego Supermaratonu Ozorków. Podobnie jak we wcześniejszych latach, zawodnicy mają do pokonania pętlę o długości 24 km, którą można przebyć jedno- lub dwukrotnie. Decyzję o zakończeniu albo kontynuowaniu rywalizacji można podjąć po pierwszym okrążeniu. Trasa wiedzie w większości polnymi drogami i leśnymi duktami, z nielicznymi odcinkami asfaltu.

Jest to impreza w założeniu marszobiegowa z długim, 11-godzinnym limitem czasu. Oprócz licznych ścigaczy biorą w niej więc udział także kijkarze i piechurzy, nieraz całe rodziny. Warto dodać, że w wersji 48 km są to jedne z nielicznych zawodów na dystansie ultra w łódzkim regionie, być może jedyne oprócz wrześniowej Setki po Łódzku.

Obiegamy zalew i polnymi drogami, okraszonymi kilkoma zacnymi podbiegami, udajemy się na południe w kierunku autostrady A2. Czołówka od początku narzuciła mocne tempo - ale nic dziwnego, pewnie większość z nich i tak poprzestanie na krótszym dystansie. Przekraczamy wiadukt i wpadamy do lasu, dającego trochę zbawiennego cienia.

Jeszcze kilka dni temu planowałem jedną pętlę, lecz namówiony przez koleżankę Asię - przed startem nastawiłem się raczej na dwie. Może nie tyle namówiony, co z nastawieniem „Asia zrobi, a ja nie zrobię?”. Dwa tygodnie temu oboje pokonaliśmy 104 km na Rzeźniku Ultra. Wiem, krótka regeneracja, ale do Ozorkowa podszedłem trochę na zasadzie „48 km? Potrzymajcie mi piwo!”. To miał być dla nas taki mocniejszy trening...

Biegłem tu już dwukrotnie, oba razy w upale. Dwa lata temu na długiej trasie po doskonałym rozegraniu taktycznym udało mi się złamać 5 godzin. Dziś chyba temperatura jest najwyższa z moich dotychczasowych startów. Asia od razu wyrwała do przodu. Na pętli są trzy bufety, na każdym polewam się wodą i biorę półlitrową mineralną do popijania. Na zakrytych leśnych duktach jest nieznośnie parno po wczorajszej ulewie. Znów piaszczyste polne drogi, łagodne ale ciągnące się w nieskończoność podbiegi, długie proste w bezlitosnym odkrytym słońcu.

Biegnie mi się na ogół dobrze, ale pod koniec okrążenia nasza życiodajna gwiazda już daje mi się mocno we znaki. Temperatura osiągnęła około 30 stopni. Na mecie, czyli moim półmetku, mimo to jestem kilka minut szybciej (2h19'), niż przed dwoma laty. Niestety jest to początek kryzysu, który potrwa do końca. Tempo bardzo spada, piję ile się da, na szczęście żele oraz serwowane na punktach banany i kostki cukru jakoś wchodzą. Ani na chwilę nie przechodzę do marszu - taki test charakteru - a bufety też ogarniam w biegu albo zatrzymuję się tylko na kilka sekund.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce