Mój Bieg, Mój Festiwal (Kategoria: biegi uliczne)

Mój Bieg, Mój Festiwal (Kategoria: biegi uliczne)


Na każdych zawodach można pobiec spontanicznie, bez żadnego przygotowania. Najczęściej
jednak za biegaczem, który mierzy się z dystansem tuż obok nas, stoi jakaś historia. To może być
krótki kilkutygodniowy epizod wytężonych treningów lub jak w wielu przypadkach przygoda, która
trwa całe życie. Moje bieganie zaczęło się od właśnie od Festiwalu Biegowego w Krynicy.

„Eeee, ja nie lubię biegać” - nadal słyszę to często, gdy namawiam kogoś na bieganie. Prawie 3 lata
temu myślałam podobnie. Kilkanaście metrów biegu i zaraz zadyszka. Żadna przyjemność.
Kilkoro moich znajomych regularnie biegało. Marcin, który lubił wyzwania, po pokonaniu w 2011
roku dystansu szczecińskiego Ironmena, postanowił zmierzyć się z Krynicką „stówką” po górach.
Okazało się, że organizator Festiwalu Biegowego w Krynicy zapewnia dla pewnej grupy biegaczy
darmowe noclegi i – dziś chce mi się z tego śmiać – to zadecydowało o wzięciu udziału w
„Życiowej dysze Taurona”. Na listę startową wpisałam także dzieci – 5 letnią Biankę i starszego o 3
lata Kacpra. W fitness-clubie stepa zamieniałam na bieżnię i zaczęłam truchtać pierwsze kilometry
-. w tempie, o którym dziś nie odważę się wspomnieć :) Bo, noclegi, noclegami, ale dziesiątkę
zamierzałam przebiec.

Udało się! (W halowych butach, które na festiwalu przyprawiły moich biegających przyjaciół o
wytrzeszcz gałek ocznych :)). Tygodnie treningu sprawiły, że bieganie stało się przyjemnością, ale z
niczym nie da się porównać euforii na mecie swojej pierwszej dychy. Do tego medal, banan, woda,
grochówka i tłumy szczęśliwych biegaczy. Czego chcieć więcej?

Wiedziałam, że do Krynicy jeszcze wrócę. Wiedziałam też, że będę biegać dalej.
Festiwal w 2012 roku zaczął się dla nas niespodzianką. Na wszystkich ulotkach w „Strefie
dzieciaka” znajdowało się zdjęcie, na którym...biegła moja córeczka Bianka :) Nasza mała
„gwiazda” ponownie wystartowała w „Biegach deptaka” i wróciła do szkoły z kolejnym medalem i
z postanowieniem – za rok zajmie pierwsze miejsce w swojej kategorii wiekowej. Powiedziała mi o
tym kilka miesięcy przed kolejnym festiwalem. Pobłażliwie pokiwałam głową. Wiem ile kosztuje
każdy sukces. Powiedziałam - „kochanie, musiałabyś chyba trenować całe wakacje”. Sama miałam
za sobą już swój pierwszy półmaraton, krakowski maraton i systematycznie biegałam 3-4 razy w
tygodniu. Zdawałam sobie sprawę, że poprawienie swojego wyniku, nawet o minutę - dwie, to efekt
dobrze skonstruowanego planu treningowego i konsekwencji w jego realizacji. Marzyć jest łatwo,
dojść do celu trudniej.

Na festiwal w 2013 roku zapisałam się na dwa dystanse – 10 km i na Koral Maraton. Ponieważ w
międzyczasie zamarzyła mi się „Korona Maratonów Polskich”, a Maraton Warszawski, był tuż tuż,
ostatecznie zamierzałam przebiec tylko trasę Krynica-Muszyna.

Festiwal rozbudował się o rowerowe MTB o puchar Góry Parkowej. Tym razem pojechaliśmy więc
rowerowo-biegową ekipą. Tomek – mistrz Polski w 24-h jeździe na rowerze, Gosia, która nie raz
już stawała na podium oraz Asia, z równie dobrymi czasami. I oczywiście nasze dzieciaki.
W czasie gdy dzieci spałaszowały w „Strefie dzieciaka” pół tony darmowych lodów Korala i zwoje
waty cukrowej, Tomek wygrał wyścig MTB, a Gosia zajęła trzecie miejsce.
Mnie udało się po raz kolejny poprawiać swój czas w dziesiątce Taurona. 56 minut i 54 sekundy
biegu w pełnym słońcu z dużą dawką pozytywnej energii. Przy grochówce poznałam mega
sympatycznych gości, starszych ode mnie, ale jak to w przypadku biegaczy w wieku „trudnym do
określenia”. Widziałam swego czasu wyniki badań, które wskazywały, że bieganie czyni ciało
człowieka o kilkanaście lat młodszym. Pewnie dlatego wiele biegaczek data urodzenia specjalnie
nie martwi. Jedna z moich koleżanek z utęsknieniem czeka na czterdziestkę, bo będzie wtedy na
zawodach w korzystniejszej kategorii biegowej :)

Moi „rowerzyści” wykupili sobie pakiet na wszystkie biegi. Tomek mimo, że nie biegał długich
dystansów postanowił zmierzyć się z Koral Maratonem. Na fali emocji, gubię gdzieś rozsądek.
Myślę sobie - „jakoś to będzie na Warszawskim” i staję na starcie. Było warto. Choćby dla kilku
kilometrów, które przebiegłam z niesamowitą dziewczyną. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu
walczyła ze złośliwym nowotworem tarczycy. Wygrała tą walkę. Tego dnia biegła po nieprzespanej
nocy – spędziła ją z maleństwem, które urodziła zeszłym roku. Okazało się, że w poprzedniej edycji
festiwalu biegłyśmy razem „dychę” Taurona, z tym że ona była wtedy w 9 miesiącu ciąży! Na
zbiegu w połowie trasy wyprzedza nas facet i krzyczy „dziewczyny wydłużajcie krok, jesteśmy z
górki”, a my na to „nie da rady - gadamy” :) Maraton „przebiegł się” nie wiadomo kiedy, a ostatni
zbieg był dla mnie prawie jak nagroda za wszystkie pokonane kilometry.

Dzieci zostawiłam ze znajomymi. Biegi deptaka odbywały się w tym samym czasie, co Koral
Maraton, więc nie mogłam kibicować Kacprowi i Biance. Po biegu wzięłam prysznic i udałam się
od razu pod tablicę wyników. Kacperek – 13-ty. Nieźle. W kategorii Bianki aż 98 osób. Oglądam
listę od końca. Nigdzie jej nie widzę. Zaczynam się martwić, że koleżanki zapomniały założyć
córeczce czipa. Na koniec wycina mnie z butów. Bianka jest pierwsza. Przez kilka sekund nie mogę
w to uwierzyć. Jeśli chwilę później nie pękłam z dumy, to tylko przez przypadek :)

Z całego serca dziękuję za to, że jesteście!


Podziel się: