„Akcja JA. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez biegania”. Inspirująca przemiana Magdaleny Zawadzkiej [ROZMOWA]
Opublikowane w ndz., 03/11/2019 - 08:20
Jest żoną, mamą, pracuje, trenuje. Jak wiele z nas. I jak wiele z nas, pewnego dnia wpadła w pułapkę braku aktywności, czasu dla siebie, zajadania smutku, ukrywania się przed ludźmi i światem. Dopiero choroba bliskiej osoby zmieniła jej życie, skłoniła do zmian. I tak ruszyła machina… 35 kg mniej, nowa pasja, pierwsze starty w zawodach, nowe, lepsze życie. Ocalone. Dzisiaj Magdalena Zawadzka opowiada o swojej przemianie, celach i marzeniach. Bo marzy o tym, by zaszczepić w swoich dzieciach podobną miłość do sportu…
Zawsze byłaś aktywna fizycznie?
W szkole podstawowej rodzice zapisali mnie do klasy sportowej, trenowaliśmy siatkówkę, ale ani nie byłam w tym super dobra, za bardzo tego nie lubiłam. Dobra byłam w pchnięciu kulą, najlepsza w klasie. Ale na szkole podstawowej skończyła się moja sportowa przygoda. Nie było wtedy nacisku na uprawianie sportów, nie było to modne.
Co było najpierw: odchudzanie czy bieganie?
Trudno powiedzieć. Nie pamiętam, ale chyba równocześnie zaczęłam się odchudzać i biegać. Oczywiście na początku były to marszobiegi i bardzo krótkie dystanse typu „do tamtej latarni”.
Co się stało, że „wzięłaś się za siebie”?
Powód był bardzo osobisty i niestety smutny: u mojego taty wykryto raka płuc. To było coś, co mną wstrząsnęło. Nagle z dnia na dzień okazuje się, że życie jest takie kruche. Tata był zawsze dużym facetem. Zaczęły się wizyty u lekarzy i na którejś z nich usłyszałam, że być może nie uda się mu pomóc, bo ,,nie zmieści się do maszyny". To był grom! Wtedy, ważąc 109 kg, postanowiłam, że dość marnowania życia na kanapie z ciastkami w ręce, bo kto wie, ile mi go jeszcze zostało. Może za rogiem czyha jakaś choroba. A ja siedzę w domu, ukrywam się przed ludźmi i zajadając problemy marnuję swoje życie.
Jak wyglądała Twoja przemiana?
Zaczęłam się odchudzać, przyszło mi to tak łatwo, po prostu się działo. Chciałam też pokazać tacie, że ma walczyć z chorobą tak jak ja walczę ze swoimi słabościami. Postawiłam na zdrową dietę i ruch. Robiłam wszystko, żeby nie siedzieć na kanapie. Na początku spacery, potem kije na przemian z bieganiem, bo jakoś tak mnie ciągnęło w tę stronę. Kilogramy leciały, poznałam wielu cudownych aktywnych ludzi i stopniowo zaczęłam to bieganie kochać. Zakiełkowała też myśl, żeby przebiec dla taty półmaraton. To było dla mnie wtedy niewyobrażalne, ale po wielu treningach, 35 kilogramów lżejsza pewnej czerwcowej nocy, ze łzami w oczach wbiegłam na metę Nocnego Półmaratonu we Wrocławiu. Od razu zadzwoniłam do taty, nigdy nie zapomnę jego słów. Zmarł 5 miesięcy temu, ale kiedyś powiedział mi: ,,bardzo się cieszę, że się na coś ta moja choroba przydała, uratowała ci życie!" I miał rację, byłam już pewnie bliska cukrzycy, kręgosłup mi się sypał a kontakty z ludźmi… hmm… wcale ich nie było! Nie było też marzeń w mojej głowie.
A teraz są?
Są cele. Na każdym treningu, kiedy już sił mi brak, widzę siebie jak wbiegam na metę z konkretnym czasem. To taki mały cel na wiosnę a co potem nie wiem. Marzenia też są, nie znam biegacza, który by nie chciał przebiec maratonu, ale bardziej marzy mi się biegać, biegać zawsze i oby mi starczyło sił i zdrowia na to zawsze! Marzę też, żeby dzieci pokochały jakiś sport, bo wiem ile to frajdy daje w życiu. Chcę zrobić doktorat, przeczytać wszystkie książki jakie mam w biblioteczce, zrobić piękny brzuch na siłowni (walka trwa, jest ciężko, ale to nie jest akcja „lato 2020” tylko „akcja ja”). Pokochałam podróże i marzę o Norwegii. No i chcę wrócić w góry…
Zmieniłaś siebie, kosztowało Cię to wiele wysiłku i wyrzeczeń. Nadal musisz się tak bardzo pilnować?
Oj muszę! Moją słabością jest cukier i to będzie walka do końca życia. Pozwalam sobie czasem na coś słodkiego, ale wybieram owoce, świeże lub suszone. A w weekend piekę np. placek, ale nie zjadam go w całości sama. Jem zdrowo, myślę o tym co kupuję i co podaję rodzinie, z reguły planuję posiłki wcześniej i idę z listą na zakupy tak, żeby nic przypadkowego nie lądowało w koszyku. Teraz jednak mam moje kochane bieganie i jak zjem kawałek placka to się nie zadręczam tylko idę pobiegać!
No właśnie… czy bieganie ze środka do osiągnięcia celu stało się celem samo w sobie?
Tak, teraz biegam, bo to lubię. Nie wyobrażam sobie już życia bez biegania, bez aktywności. Mam wszystko ułożone: praca, dom, dzieci, pies, dwa koty, mąż, treningi. Co ja bym robiła, gdybym ich nie miała? Bieganie to też czas tylko dla mnie i moich myśli. Każda mama, kobieta ma prawo do takiego czasu w ciągu dnia a często my baby o tym zapominamy! Lubię tan mój czas a najbardziej w lesie!
Dużo czasu spędzasz na treningach?
Bywało to różnie, teraz biegam trzy razy w tygodniu i dwa razy chodzę na siłownię . Dwa dni w tygodniu nie trenuję, wtedy gotuję obiady na resztę tygodnia.
Jak bliscy zareagowali na Twoją przemianę?
Na początku moja rodzina była w szoku, myśleli, że matka zwariowała (śmiech). Potem się trochę buntowali, bo w domu zaczęło się zmieniać, teraz to już przywykli. Bieganie nie jest ich pasją, to jest moja pasja, na zawody jeżdżą ze mną rzadko, chyba ze są w Gdyni albo w jakimś innym fajnym miejscu. Ale są, nie marudzą, że mnie nie ma a Zosia, moja córka, spytana kiedyś w szkole kto jest dla niej wzorem powiedziała, że mama. Nie jest to wsparcie w stylu głośnej strefy kibica na trasie, raczej takie ciche, ale jest i zawsze je doceniam. Tak jak tata, który wspierał mnie od początku...
Rozmawiała Katarzyna Marondel