Wygrywając narodową edycję Wings for Life World Run i zajmując 8. miejsce w klasyfikacji generalnej tego biegu, zszokował całą biegową Polskę. Owszem, uchodził za treningowego perfekcjonistę, super ambitnego biegacza świadomego swoich ograniczeń, ale jednak mało kto sądził, że ma tak ogromny potencjał...
Tydzień po biegu, który zmienił oblicze Bartosza Olszewskiego (www.warszawskibiegacz.pl) ale i generalnie - polskich biegów, porozmawialiśmy z bohaterem tamtego startu. Wróciliśmy do 3 maja, ale też zapytaliśmy o przyszłość...
Bartku - ogromne gratulacje. Zanotowałeś fenomenalny występ w Poznaniu. Sam określasz się mianem amatora, ale to co zrobiłeś to była pełna profeska... Elita może się od Ciebie uczyć...
Bartosz Olszewski: Dziękuję!
Jak odbierasz ten start? Zrobiłeś swoje i wygrałeś, bo konkurenci byli słabi? A może konkurencja nie wymyśliła tego tak dobrze?
Konkurenci na pewno byli mocni, w końcu wyniki w tym roku niesamowicie się poprawiły. Myślę, że największą rolę w moim biegu odegrał trening, jaki wykonuję. Bardzo dużo biegam na tempie, w jakim pokonywałem kolejne kilometry w Wings for Life i to mi pomogło. W Poznaniu nie miałem też problemów ze skurczami - nie potrafię wyjaśnić dlaczego, ale to miało olbrzymie znaczenia w tym biegu.
Wprowadź nas w swoje obliczenia przedstartowe. Jak miały wyglądać pierwsze kilometry, jak kolejne, jak finisz?
Obliczenia były proste. Biegam drugi zakres w tempie 3:40 – 3:50 min./km. I tak chciałem biec, bliżej tej górnej granicy. Dużo tutaj nie kombinowałem, uważałem, że to jest tempo, dzięki któremu przebiegnę największy dystans. Nawet jak zwolnię w końcówce. Uważałem, że biegnąć wolniej, też zwolnię ze względy na olbrzymie zmęczenie i odwodnienie. Wyliczyłem sobie plus minus te 70 km i tak wyszło (szeroki uśmiech). Nie zamierzałem uciekać przed samochodem na ostatnich metrach. Wiedziałem, że on wtedy będzie już jechał tak szybko, że za bardzo nie ma o co walczyć. Zresztą wiedziałem, że nie będę miał sił, by uciekać kilometrami…
Celowałeś tylko w dystans i czas czy także w miejsce?
Pewnie, że w miejsce. Zakładałem 70 km, bo wiedziałem, że to dystans jaki starczy mi do wejścia na podium. Szczerze, to myślałem, że Wojtek Kopeć pokona taką odległość i to z nim będę walczył o wygraną. Wiedziałem też, że daleko może pobiec Kuba Wiśniewski. Zakładał tempo ok. 4:00 min./km. Ale i tak dla mnie największym objawieniem był Tomek (Walerowicz – red.), który zajął drugie miejsce. Wszyscy mówią o moich 73 kilometrach, ale jego 67 to również znakomity wynik! Szczególnie, że nikt o nim nie wiedział i nie stawiał w roli faworyta do miejsca na podium.
O Tomasza jeszcze zapytam. Jak realizacja twoich planów wyglądała na trasie? Tuż po starce jak z procy wystrzelił jeden z faworytów Piotr Kuryło. Co sobie wtedy pomyślałeś?
Pomyślałem sobie, że nie zdążymy się dobrze rozgrzać, jak Piotr Kuryło będzie albo ledwo biegł albo zejdzie trasy. Nie oszukujmy się. Startując w ten sposób na pewno nie zakładał ścigania się w tym biegu.
Co pomyślałeś, gdy go wyprzedziłeś? Po chwili już go nie było na trasie...
Szczerze? Spodziewałem się tego. Ale nie mi oceniać co kierowało Piotrem, że właśnie tak „rozegrał” swój bieg.
Zanim zostałeś w czubie z Tomaszem Walerowiczem, byłeś w grupie właśnie z Kubą Wiśniewskim. Myślałeś o nim jako rywalu? Myślałeś już o rywalizacji, finiszu?
Zawsze jak biegniesz zawody, to biegacze obok są rywalami. Z Kubą bardzo się lubimy i wzajemnie cenimy. Ale to jest sport i biegamy, żeby być jak najwyżej w klasyfikacji końcowej. Zresztą na mecie wszyscy bardzo serdecznie sobie gratulowaliśmy. Każdy wiedział, ile wysiłku nas ten bieg kosztował.
Z Tomaszem Walerowiczem pomagaliście sobie na trasie. Jak się układała współpraca?
Nie znaliśmy się wcześniej. Kojarzyłem Tomka, ale nie wiedziałem o nim nic jako o biegaczu. Niesamowicie mnie zaskoczył, bałem się go do ostatnich metrów. Biegł świetnie. Nawet jak już pędziliśmy po 3:40 min/km, to on oddychał równo i biegł spokojnie. Współpracowaliśmy oczywiście, dawaliśmy zmiany. Później kiedy ja lekko przyspieszyłem Tomek postanowił kontynuować bieg swoim tempem i lekko zaczynałem się oddalać. Moim zdaniem, taktycznie rozegrał to świetnie, wytrzymał to tempo i dobiegł do 67. kilometra.
Biegłeś samotnie - nie licząc pilotów na motocyklach i rowerach - przez 40-50 km. Jak sprawował się twój organizm? Co Ci wtedy chodziło po głowie?
Do 55. kiloemtra czułem się świetnie. Mówiłem sobie tylko, że jest dobrze i odliczałem kolejne kilometry. Później, gdy się dowiedziałem że zacząłem rywalizować o miejsce na świecie, to presja wzrosła.
Tak naprawdę jednak w takim biegu niewiele się myśli, przynajmniej ja. Cały czas starałem się utrzymać koncentrację, a po 60. kilometrze nie myśleć o bólu. Końcówka to już wariujący mózg (śmiech). Myślałem o tym, gdzie jest Tomek i czy już wygrałem w Polsce. Ale szczerze to przez ostatnie 10 km myślałem cały czas o tym, żeby samochód już mnie dogonił. Miałem dość.
Biegłeś przez cały czas założonym tempem czy zdarzyły ci się marszobiegi? Kryzysy?
Cały czas biegłem. Nie było marszobiegów. Po 50. kilometrze lekko zwolniłem. Później moje tempo spadło i wahało się między 4:10 a 4:20 min./km, jednak nie miałem większego kryzysu, takiej przysłowiowej ściany, która postawiła by mnie i zwolniła do tempa 5 min./km albo zmusiła do marszu.
Co przyjmowałeś na trasie, co miałeś z sobą? W jakich odstępach dystansowych/czasowych?
Przyjąłem 4 żele i piłem tylko wodę. Żele brałem na ok. 20., 35., 45. i 57. kilometrze.
Mówisz, że miałeś informacje co się dzieje na świecie. Jak to wpływało na twój bieg?
Od kiedy się dowiedziałem się, że prowadzę na świecie, gdzieś ok. 40. kilometra, to trudno było o tym nie myśleć. Ale jednak nie zawracałem sobie tym głowy, starałem się trzymać tempo by pobiec jak najdalej Wiedziałem, że to może mi dać dobry wynik na świecie.
Nie wiem o co chodzi, ale my biegacze chyba mamy nierówno pod sufitem! Oczywiście, że przyspieszyłem. Zyskałem pewnie 100 - 200 metrów, ale biegłem jak szalony (śmiech).
Wywiady w mainstreamowych mediach, zdjęcia, autografy…. jak się z tym czujesz?
Przede wszystkim czuję się niewyspany (śmiech). Ale szczerze, ja nie mam z tym problemu. Popularność mnie cieszy i motywuje. Przecież nie prowadziłbym boga i nie starał się go tak rozkręcać bojąc się kontaktu z ludźmi...
Co, oprócz znakomitej promocji, wzrostu liczby fanów na facebooku który właśnie następuje, i możliwości startu zagranicznego na koszt organizatorów Wings for Life w przyszłym roku, dała lub da Ci ta impreza? Nagród jako takich nie było…
Prawdę mówiąc mam taką sytuację, że nie muszę martwić się o nagrody. Pracuję, mam inne źródło utrzymania. A dla tych chwil na trasie, tego co działo się po, tej całej otoczki i magii imprezy, to z perspektywy czasu sam bym dopłacił jeszcze za ten start (śmiech)
Jak się biega ultra? Co Ci się tu podoba, co nie?
Wypowiem się tylko o płaskim ultra po asfalcie, góry to inna bajka. Biega się dobrze. Jak ktoś zrobi solidny, prawdziwy trening maratoński, to nie ma czego się obawiać. I na pewno jest gotowy na dobry bieg ultra. Trzeba się tylko przygotować psychicznie na walkę z bólem i słabościami. No i jedzenie i picie na trasie. To jest bardzo ważne i nad tym osobiście muszę popracować.
Tuż po biegu powiedziałeś, że nie planujesz w kolejnych miesiącach biegów dłuższych niż maraton. Podtrzymujesz zdanie? Dlaczego?
Nie chce aż tak eksploatować organizmu. W tym roku nie planuję już biegów ultra. Raczej maratonu na jesieni. Na ultra jeszcze przyjdzie czas. Jak poprawię się na krótszym dystansie to i bardzo długie trasy będę biegał szybciej.
Masz fenomenalny rok - życiówka maratońska w Lipsku, życiówka półmaratonska w Warszawie, triumf w Wings for Life World Run. Jaki kolejny cel?
Dobre pytanie. W tym roku chciałbym poprawić jeszcze życiówki na 5 i 10 km oraz w maratonie. I stanąć na podium w jakimś maratonie. Trochę tego jest, ale jeżeli kontuzje będą mnie omijały, to jest to realne.
Gdzie są twoje granice? Pytam w imieniu rywali.
Sam ich nie znam (śmiech). Powoli je przesuwam i zobaczymy dokąd dojadę.
Jeśli duża firma, PZLA zaproponują Ci zawodowstwo, wsparcie w treningu - co zrobisz? Rzucisz pracę?
Nie wydaje mi się, żeby znalazła się firma płacąc mi tyle ile obecny pracodawca i zapewniająca utrzymanie przez kilkanaście lat. Ale czekam, wtedy będziemy rozmawiać.
Dobrego wypoczynku i… do zobaczenia na trasie!
Dzięki!
Rozmawiał Grzegorz Rogowski
fot. Wings for Life, Tomasz Szwajkowski dla Festiwalu Biegów