Bieg o Koronę Dąbrówki to jedne z nielicznych zawodów, które zespolono z legendą stworzoną właśnie na potrzeby tej imprezy. Historia to ciekawa więc przytoczmy ją tutaj, aby wczuć się choć trochę w klimat imprezy odbywającej się w tej niewielkiej miejscowości …
„Dawno, dawno temu. Choć wcale niedaleko, wręcz bardzo blisko, jeśli ktoś z Was mieszka na terenie gminy Dopiewo pod Poznaniem. Wśród lasów i pól mieszkała księżna Dąbrówka. Jej stateczny i posunięty w latach tata, bardzo chciał znaleźć dla niej dobrego męża, który troszczyłby się o nią i księstwo, kiedy jego już zabraknie. Marzyło mu się, że jego następca będzie prawdziwym rycerzem, mądrym, silnym, sprawiedliwym i odważnym. Dlatego postanowił zorganizować turniej rycerski, który miał wyłonić najlepszego z kandydatów do ręki księżnej Dąbrówki. Jedną z konkurencji na turnieju miał być bieg leśnymi duktami, podczas którego wszyscy kandydaci mieli udowodnić swoją szybkość, wytrzymałość i odwagę.”
W myśl tej tradycji 31 maja odbyły się już piąte zawody na ścieżkach, po których wcześniej wędrowali woje i rycerze. A że czasy mamy współczesne, emancypacja świętuje triumfy, do rywalizacji dopuszczono także kobiety i dzieci.
Niedzielną edycję ukończyło 460 biegaczy i blisko 150 uczestników marszu nordic walking. Ten rok przyniósł też kilka nowości w formule organizacyjnej, o której opowiadał nam ich dyrektor Marcin Napierała.
– Tegoroczna edycja to nasz szczególny jubileusz. Co roku uczestnicy, którzy ukończyli zawody otrzymywali nasz specyficzny medal. Jego oryginalność polega na tym, że składając z łącznikami medale z pięciu edycji naszego biegu otrzymamy koronę. Koronę od której wzięła się też nazwa naszych zawodów – opowiadał organizator.
– W 2015 roku po raz pierwszy nasze zawody kończyli zawodnicy, którzy kompletowali koronę. Dla nich wszystkich przygotowaliśmy dodatkową niespodziankę. Udało nam się namówić samą księżną Dąbrówkę, by wydobyła ze swojego skarbca kilka dukatów, którymi obdarujemy właśnie te osoby. Nowością jest też klasyfikacja drużyn “rycerskich”. Zespoły miały być pięcioosobowe przy czym obowiązywała zasada, że znajduje się w nim czwórka mężczyzn i jedna kobieta, lub dokładnie odwrotna konfiguracja – wyjaśniał Marcin Napierała.
Pozytywną nowością w Dąbrówce, była też możliwość odbioru pakietu startowego już w piątek lub sobotę przed zawodami. Znacznie usprawniło to wydawanie pakietów w dniu imprezy. Kolejki przy namiocie biura zawodów zniknęły. Podobnie jak zniknęła nerwowość i zniecierpliwienie zarówno wśród zawodników jak i wolontariuszy. Wszystko w porównaniu do poprzedniej edycji wprowadzało odczucie większego porządku i ładu.
Biegacze powiatu poznańskiego jak zwykle dopisali. Gdzie się nie obejrzeliśmy, znajome twarze. Z wieloma osobami mieliśmy już przyjemność rozmawiać przy okazji innych imprez, jedną z tych osób był z pewnością Łukasz. W trakcie naszej luźnej rozmowy, usłyszeliśmy z jego ust bardzo ciekawe spostrzeżenia, dotyczące imprez biegowych:
– Moje bieganie i uczestnictwo w startach zmieniło się dość mocno na przestrzeni ostatnich lat. Pamiętam, że dwa lata temu brałem udział w 44 zawodach. Po podsumowaniu samych wpisowych wyszło mi, że w ciągu jednego roku wydałem ponad 4 tysiące złotych na same zapisy! Mocno z tym wyluzowałem. Teraz w trakcie całego sezonu startuję w 8 do 10 imprezach, które najbardziej mi odpowiadają. Zauważyłem też, że zaczynają mnie bardziej cieszyć imprezy crossowe, biegi sprawnościowe i ekstremalne typu Maraton Komandosa. Dziś startuję tu po raz piąty, sam jestem ciekaw jaką niespodziankę organizatorzy przygotowali dla mnie (wręczanie dukatów było owiane tajemnicą i ogłoszono je dopiero w dniu zawodów - red.) – opowiadał Łukasz (na zdjęciu ze swoim dukatem).
Trasa zawodów nie zmieniła się od pierwszej edycji. Ścieżki leśne, miejscami bardzo piaszczyste w połączeniu z ostrym słońcem trochę dały się we znaki biegaczom. Dość niezwykle wyglądał start. Biegu w tumanach kurzu na dystansie kilkuset pierwszych metrów uniknęli chyba tylko zawodnicy z pierwszych rzędów startowych. Cała reszta „husarii” wzniecała taki obłok pyłu, że było ciężko oddychać nie mówiąc o biegu. Potem takie niespodzianki zdarzały się już rzadko, a stawka była na tyle rozciągnięta, że z pyłem wzniecanym przez poprzedników nikt nie musiał walczyć.
Za to zdziwienie przeżywali na 3-4 kilometrze tradycyjnie ci początkujący biegacze, którzy dali się ponieść fali emocji startowych, ustawiając się w nie swojej strefie, którą należało sobie określić samemu. Gdzieś za plecami dało się słyszeć zadyszany głos: – No nie, chyba przegięliśmy pałę, biegniemy poniżej 50 minut!
Było bez wątpienia wesoło, przyjemnie, choć męcząco. Biegacze wielokrotnie wspierali się w walce z dystansem wzajemnie. Pomagali też wolontariusze, którzy szczelnie obstawili trasę i dzielnie trzymali straż. Niektórzy nawet kilkadziesiąt minut po zakończonym biegu, pilnowali by nikt „nie skrócił”. Uświadomiliśmy gapowiczów o końcu zawodów i mamy nadzieję, że dziś są już w domu.
Ostatnie dwa kilometry biegliśmy z Magdą. Potrzebowała ona najwyraźniej mentalnego wsparcia, gdyż mijając ją usłyszeliśmy: – Ciężko prawda? Jak na wojów przystało zobowiązaliśmy się ją „dowieść” do mety. Prawdopodobnie jednak jej zmęczenie w końcówce, to było takie „babskie gadanie”, bo ostatnie 500 metrów śmignęła jak łania, że tylko jej plecy z daleka mogliśmy oglądać.
Na mecie medal, czyli kolejny element do korony (my mamy trzy, więc na dukat jeszcze trzeba poczekać). Potem woda lub izo, zwrot czipa i nadstawiamy ucha, żeby dowiedzieć się jak Wam poszło.
Przeziębiona Ania, która w drużynówce zajęła ze swoimi czterema rycerzami drugie miejsce, komentowała: – Wszystko elegancko tylko ta trasa, piach, pogoda, woda, izo, no tragedia! Pewnie gdybyśmy jej nie znali to byśmy uwierzyli. Z drugiej jednak strony wiemy, że nie czuła się najlepiej i pewnie wycofałaby się z udziału w zawodach, gdyby nie jej członkostwo w drużynie. Nie chciała zawieść chłopaków i wykonała swoją robotę. Silna dziewczyna życzymy jej szybkiego powrotu do zdrowia.
Z kolei Kasia podbiegła do nas z wyrzutami sumienia i zapytała: – Po ile bananów organizatorzy przewidzieli na uczestnika. bo zjadłam trzy na mecie i boję się, że nie starczy dla innych biegaczy teraz! Kasia co prawda łez w oczach nie miała, ale uspokoiliśmy ją, że nawet gdyby owoce były w ten sposób wyliczone to my bananów nie jedliśmy, więc starczy. Ahh ta kobieca wrażliwość.
Nie będziemy tu wspominać o triumfatorach imprezy, gdyż oni mieli już chwile swojej chwały. Adrian Graczyk zwycięzca biegu, może nawet dostał całusa od obecnej we własnej osobie atrakcyjnej księżniczki Dąbrówki, a Justyna Papież która zwyciężyła w rywalizacji wśród pań takiego samego buziaka mogła dostać od dzielnego woja strzegącego dukatów.
Chcielibyśmy wspomnieć za to o Agacie Świątek. Przyjrzyjmy się tylko tym wynikom: 2011 – 4. miejsce, 2012 – 3. miejsce, 2013 – 3. miejsce, 2014 – 3. miejsce, 2015 – 3 miejsce. Zdecydowanie to najbardziej zasłużona i utytułowana w tym biegu dziewczyna! Ogromne GRATULACJE i trzymamy kciuki żeby na następnych zawodach było wreszcie 2 lub 1 miejsce, na które z pewnością już sobie zasłużyła ciężką pracą.
Czy jednak wszystkim się w Dąbrówce podobało? Przytaczamy kilka komentarzy z sieci naszych ulubionych hipsterów imprez biegowych:
KOL:
zablokowali cały las!!! Nie można było przejechać! W Poznaniu se organizujcie takie biegi a nie w lesie!!!
Autor:
Uczą dzieci wyścigu szczurów od najmłodszych lat. Później ubierają w gejtry i się dziwią, że dżender się szerzy…
Powyższych wypowiedzi nie skomentujemy, polecamy je za to waszej wnikliwej analizie. Zapraszamy za rok znów do Dąbrówki, bo to jak widać po komentarzach to impreza naprawdę z innej bajki.
Krzysztof Suwała