Organizator obiecał oddać kilometry. 3. Cross wokół Małego Giewontu

  • Biegająca Polska i Świat

Kolejny dzień ograniczeń, od kilku dni zdalna praca, rzadkie samotne treningi, do których powoli zaczyna brakować motywacji... – to rzeczywistość większości z nas. Ponieważ przez koronawirusa można nadrobić nieco zaległości, postanowiłem napisać „kilka” słów o biegu, który miał miejsce jeszcze w dobrych czasach.

Prawie miesiąc temu, 22 lutego, w Olsztynie Jurajskim odbyła się impreza biegowa o nazwie 3. Cross wokół Małego Giewontu. Zanim na nią pojechałem, długo zastanawiałem się nad udziałem w tym biegu. Obawiałem się o stan zdrowia i kondycję.

Standardowo zaplanowałem w tym roku przebiec około 40 zawodów, wśród których znalazły się maratony, półmaratony, pierwszy w życiu ultramaraton i zawody górskie. Miałem już przyjemność poznać część terenów Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Pamiętałem: urozmaicony teren, dające się odczuć w łydkach podbiegi, zbiegi oraz urzekające krajobrazy z ruinami w tle.

Historyczne korzenie także mnie ciągnęły. Z tych powodów „3. Cross...” bardzo mnie kusił. Dodatkowo obejrzałem na fanpejdżu organizatora na facebooku filmik z poprzedniej edycji zawodów i dowiedziałem się, że bieg wszedł w skład „Grand Prix Powiatu Częstochowskiego”.

Zacząłem szukać możliwości dojazdu do Olsztyna. Nie jestem zmotoryzowany, w związku z tym opłatę startową i udział w crossie uzależniłem od przyjazdu. Ku mojej radości znalazła się dobra dusza, która zaoferowała mi pomoc. Okazał się nią mój „krajan” też miał pobiec w crossie. I nie miałem już wymówki. Opłaciłem mój start, ale…

W dzień wyjazdu zacząłem się stresować i mieć wątpliwości. Zaspałem. Nie pamiętałem, czy opłaciłem bieg, bo uregulowanie należności trzymałem do ostatniej chwili. Dlatego sprawdziłem na liście startowej, w przelewach online i… nie znalazłem potwierdzenia. Postanowiłem zapłacić za w biurze zawodów. Pobiegłem do sklepu po izotonik i w celu wypłaty gotówki. Nie miałem przy sobie karty, a okazało się, że blikiem nie można pobrać pieniędzy. Na szczęście, byłem umówiony z „krajanem” na podróż jego samochodem.

Gdy ruszyliśmy, zahaczyliśmy o bankomat i dopiero wtedy się uspokoiłem. Jechaliśmy w trzech: Michał, jego syn i ja. Okazało się, że Michał też jest Ambasadorem Festiwalu Biegów. Po drodze omawialiśmy możliwości stworzenia stoiska na różnych zawodach i promocji Festiwalu. Dowiedziałem się też, że kolega należy do grupy biegowej i zacząłem się zastanawiać, czy do niej dołączyć. Tym bardziej że mnie do niej zaprosił. Wtedy byłbym w dwóch grupach.

W biurze zawodów byliśmy na długo przed zamknięciem. Chciałem opłacić bieg, ale okazało się, że mimo nieznalezienia przeze mnie żadnego dowodu, należność miałem uregulowaną. Odebrałem pakiet startowy i się nim rozczarowałem. Znalazłem numer startowy i biuletyn reklamowo-informacyjny z opisanymi zawodami, wchodzącymi w skład pierwszego biegowego „Grand Prix Powiatu Częstochowskiego”. Zaplanowałem, że ukończę go w całości, ale gdy zobaczyłem, że niektóre terminy biegów pokrywają mi się z innym Grand Prix, mina mi nieco zrzedła. Cóż, tak bywa. Coś trzeba wybrać.

Przywitałem się z biegaczami – ze starymi znajomymi i poznałem kilku nowych, także w trakcie samych zawodów.

Z biura w hali sportowej, pojechaliśmy na start. Mieliśmy trochę czasu na rozgrzewkę, przemyślenia odnośnie ubrań (rano było chłodno) i zrobienie kilku zdjęć. Okazało się, że jest tam już sporo zawodników, mimo że trasa miała być wymagająca i moje obawy na chwilę prysły. Bałem, że się znajdę wśród „elity”.

Organizator powiedział, że czekają nas dwa okrążenia po około 4,5 kilometra każde, czyli inna trasa niż została zapisana w regulaminie. Informował o tym na facebooku jeszcze przed dniem imprezy. Spowodowane to było dużym zainteresowaniem „3. Crossem wokół Małego Giewontu”. I bardzo dobrze. W przeciwnym wypadku, ponieważ zdecydowałem się na udział i opłaciłem go prawie w ostatniej chwili, nie miałbym okazji wziąć w nim udziału.

Wystartowaliśmy po piachu i już za pierwszym zakrętem czekał nas podbieg. Dla mnie okazał się wymagający. Wbiegłem na szczyt, ale miałem zadyszkę. Czułem też łydki, które powoli zaczęły odzwyczajać się od biegania. A potem było gorzej: trasa trailowa, kamienista i leśna z kolejnym podbiegiem, które naprawdę dały mi w kość.

Gdy kończyliśmy pierwsze kółko, jeden z mijających mnie biegaczy powiedział, że nie wydaje mu się, aby to było 4,5 kilometra. Zażartowałem, że skrócił sobie gdzieś trasę, ale usłyszałem podobne głosy innych zawodników. Sugerowali także, że może będą trzy, a nie dwa kółka. Spojrzałem na opaskę i na aplikację w smartfonie. Faktycznie, trasa wydawała się krótsza. Dlatego na drugim okrążeniu zwolniłem. Po pierwsze dlatego, że naprawdę byłem zmęczony, a po drugie, chciałem zostawić siły na trzecią rundę. Niepotrzebnie.

Okazało się, że drugie okrążenie jest rzeczywiście ostatnim. Znów byłem zawiedziony. Nie tylko ja. Część biegaczy również. Inni cieszyli się, że nie było trzech kółek, ale znaleźli się też zapaleńcy, którzy pobiegli trzecie dla siebie. I dla tych ostatnich moje pełne szacunek oraz podziw.

Moja aplikacja wykazała dystans 5,49 kilometra. Wspomniałem o tym przy odbieraniu gwarantowanego medalu i herbaty w namiocie. W odpowiedzi zasugerowano mi składanie reklamacji, ponieważ była to wina albo organizatora albo osób zabezpieczających trasę. Postanowiłem jej nie składać, choć podejrzewałem, że skrócenie biegu było spowodowane tą drugą sytuacją. Słyszałem bowiem, że osoby pilnujące tracku zasłonili trasę, a wszyscy uczestnicy zamiast pobiec prosto skręcili w prawo i dobiegli do mety. Dotyczyło to obydwóch okrążeń.

Z mety wróciliśmy do biura zawodów. W hali sportowej zjedliśmy pożywny posiłek, który naprawdę nam się należał i pożegnaliśmy się ze znajomymi. Nie zostaliśmy ani na dekoracji ani na losowaniu nagród. Chcieliśmy odpocząć, każdy z nas w swoim domu.

„3. Cross wokół Małego Giewontu” pozostanie mi w pamięci. Obiecałem sobie, że na niego jeszcze wrócę, gdy będę w lepszej formie biegowej. Mam nadzieję, że koronawirus nie pokrzyżuje mi wszystkich planów.

Tym bardziej że biorąc udział w trzeciej edycji tej olsztyńskiej imprezy widziałem już krzyż na mojej drodze. Nie bez powodu bowiem góra Biakło, którą obiegaliśmy jest nazywana „Małym Giewontem”. Jest skalista i zwieńczona dużym krzyżem.

Jest też drugi powód planowanego mojego powrotu na omawianą trasę – to obietnica organizatora dana zawodnikom na facebooku. Napisał, że następnym razem odda zabrane kilometry.

Konrad Staszewski, Ambasador Festiwalu Biegów