Łoś jest związany z warszawskim bieganiem już od dawna, przynajmniej od kilkunastu lat. Ostatnio coraz częściej noszę jego przebranie na grzbiecie, warto więc parę słów napisać, skąd się wzięło.
Jan Goleń o swoich spotkaniach z łosiami na biegowej drodze.
Jestem chłopak z Jelonek, z Osiedla Przyjaźń. Lubię też pobiegać po lesie, a najbliższym Jelonkom większym kompleksem leśnym jest las na pobliskim Bemowie, w okolicach poligonu i Wojskowej Akademii Technicznej. W jego sercu jest podmokły rezerwat przyrody Łosiowe Błota, a nazwa ta wcale nie wzięła się z niczego, bo łosie tam są. Przez ładnych kilka lat zapuszczałem się biegowo w tamte rejony, z nadzieją na spotkanie kultowego zwierza. Bez powodzenia.
Ważnym wydarzeniem w warszawskim światku biegowym u progu XXI w. był (i nadal zresztą jest, choć w szczątkowej formie) Sobotni Bielański Bieg Poranny. Co sobotę przy szlabanie przy rogu Klaudyny i Podleśnej spotykała się grupa kilkunastu, a czasem i kilkudziesięciu biegaczy, by razem pobiegać po Lasku Bielańskim i Lesie Młocińskim. Towarzystwo było barwne, ciekawe, inteligentne i twórcze, a z kilkoma poznanymi tam ludźmi łączy mnie do dziś przyjaźń. Tam swój początek miały różne pomysły i przedsięwzięcia, które w różnej formie w warszawskim bieganiu funkcjonują do tej pory.
Niektórym SBBP-owiczom sobotnie bieganie nie wystarczało i w innych dniach tygodnia spotykali się na obiektach sportowych WAT, by wyruszyć na leśną, dziesięciokilometrową pętlę po Lesie Bemowskim. Na jej półmetku przystawali na nie istniejącym już dziś drewnianym pomoście nad bagienkiem w rezerwacie Łosiowe Błota. Utworzyli nawet biegową frakcję o nazwie SBBP Łosie, dla której koszulki zaprojektował wielce uzdolniony w różnych dziedzinach Kociemba.
Jesienią 2007 r. miał miejsce ogromny, jak na tamte lata, masowy bieg na dystansie 10 km w centrum Warszawy o nazwie Run Warsaw, który potem przemianowany został na Biegnij Warszawo. Tysiące uczestników w jednakowych, zielonych koszulkach tworzyło wielką zieloną rzekę, która płynęła ulicami stolicy. Pod koniec rzeki płynął nad głowami biegnących nadmuchiwany kajak, niesiony na stelażach od plecaków przez zmieniających się biegaczy (do których należałem). Konstrukcję zaprojektował i wykonał również uzdolniony w wielu dziedzinach SBBP-owicz Pit. W kajaku dostojnie podróżowało kilka pluszowych łosi, a największy z nich był mój. Zabawa była niesamowita, mimo posypania się częściowego konstrukcji w trakcie biegu, a widok i aplauz obserwatorów niezapomniany.
Jak trafił do mnie ów łoś? Otóż w czasie jednej z wielu wizyt w IKEA zobaczyliśmy z moją Anią pokrowiec na bieliznę z formie worka ze sztucznego, jasnobrązowego futra, w formie łosia z wielką, zwieńczoną miękkim porożem łosiową głową. Pokrowiec tani i niezbędny nie był, kosztował 129 zł, w końcu Ania przekonała mnie do zakupu. Była to chyba jedna z najbardziej trafionych inwestycji, bowiem pokrowiec okazał się świetnym przebraniem. Występowałem w nim od czasu do czasu na różnych warszawskich biegach, w roli uczestnika, kibica, animatora biegów dziecięcych lub konferansjera. Ostatnio najczęściej łosia można było spotkać na organizowanym m.in. przeze mnie cyklu biegowym Szybko po Woli w Parku Szymańskiego.
Wróćmy jednak do żywych łosi i nadziei na ich spotkanie na mojej biegowej drodze. Mimo regularnych treningów w bemowskich lasach i Puszczy Kampinoskiej (łoś jest symbolem Kampinoskiego Parku Narodowego), nie miałem jakoś szczęścia przez ładnych kilka lat i zwierza rzeczonego nie napotkałem. Co i rusz w necie ukazywała się fotografia łosia autorstwa któregoś z moich biegających znajomych. Wreszcie i mnie się poszczęściło, w miejscu bardzo szczególnym.
Słyszeliście może o Transatlantyckiej Centrali Radiotelegraficznej? To jedno z najbardziej spektakularnych dzieł polskiej, międzywojennej myśli technicznej. Na obrzeżach Warszawy postawiono 10 masztów w kształcie litery T o wysokości 126 m. Rozpięto między nimi na prostym odcinku o długości niemal 4 km przewody, które utworzyły ogromną antenę nadawczą, funkcjonującą od 1923 r. Przy jej pomocy możliwe było odbieranie audycji Polskiego Radia m.in. przez amerykańską Polonię. Miejsce to zresztą za sprawą wyjątkowej instalacji nazwano Radiowem.
W czasie drugiej wojny światowej Niemcy wykorzystywali antenę do łączności z okrętami Kriegsmarine na Atlantyku. W końcu 1944 r. na jednym z masztów zbudowali opancerzone stanowisko obserwacyjne, z którego śledzili ruchy wojsk radzieckich na prawym brzegu odległej o kilka kilometrów Wisły. Nie było bowiem w okolicy wyższej od masztów budowli. Tuż przed wkroczeniem wojsk radzieckich, 16 stycznia 1945 r. wszystkie maszty zostały wysadzone w powietrze przez hitlerowców.
Teren porosły lasy, wzdłuż ukrytych w zaroślach fundamentów zniszczonych masztów biegła gruntowa droga, stanowiąca fragment dziesięciokilometrowej, łosiowej, biegowej pętli. Stanowiła ona przy okazji fragment granicy administracyjnej Warszawy. W czasie jednego z treningów łosiowej frakcji SBBP Kociemba opowiedział nam o radiowej historii tego miejsca.
Pewnego bezśnieżnego zimowego dnia, gdzieś koło 2005 r., biegłem sam wymienioną wyżej drożyną. Może biegła wtedy ze mną w uprzęży Szara, nie pamiętam już, ale biegaczy innych wtedy nie było. W miejscu, w którym droga ta krzyżuje się z rowem z wodą, tuż obok ruin fundamentów jednego z masztów, zauważyłem po lewej, warszawskiej stronie drogi jakiś ruch. W odległości może 30 metrów ode mnie stał nieruchomo szary, wielki, bezrogi zwierz. Był doskonale nieruchomy i kolorystycznie idealnie wtopiony w otoczenie.
Jako że specjalnie spostrzegawczy nie jestem, z pewnością bym go nie zauważył, gdyby nie zaczął ruszać... uchem. To właśnie ruchy uszu, niezależne z obu stron głowy, zwróciły moją uwagę. Zatkało mnie, stanąłem, gapimy się na siebie bez ruchu jakieś pół minuty. Wreszcie przytomnieję i... widzę między drzewami znacznie bliżej, bo w odległości kilkunastu metrów, drugiego łosia. Ten był doskonale nieruchomy i równie świetnie wtopiony kolorystycznie w otoczenie. Po chwili wzajemnego przyglądania się bez paniki z obu stron biegnę dalej, a łosie spokojnie oddalają się w głąb lasu. W końcu w polskich lasach nie mają naturalnych przeciwników. To drugi co do wielkości, po żubrze, dziki zwierz naszych kniei.
Było to moje pierwsze, ale nie ostatnie spotkanie z łosiami. Później co kilka miesięcy natykałem się na nie w Puszczy Kampinoskiej lub w okolicach Łosiowych Błot. Prawdę powiedziawszy za każdym razem, kiedy biegnę do lasu, mam nadzieję na takie spotkanie. Można powiedzieć, że to mocna motywacja do treningu. Czasem spotykam też dziki lub sarny, ale jednak łoś to łoś, król Puszczy, wtedy jest spotkanie na szczycie.
W XX w. w Polsce na łosie bardzo intensywnie polowano. Na przełomie XX i XXI w. odstrzał nawet do tysiąca zwierząt rocznie doprowadził ten gatunek na skraj zagłady. Szacowano ich liczebność na zaledwie 1500 sztuk. W 2001 r. wprowadzono moratorium na polowanie na to zwierzę łowne, co pozwoliło na odbudowę populacji do kilkunastu tysięcy osobników. To jednak nadal niewielka liczba wobec kilkusettysięcznych polskich populacji saren, jeleni i dzików. Mimo to w ostatnim czasie pojawił się projekt cofnięcia moratorium, motywowany szkodami rolnymi i zagrożeniem wypadkami komunikacyjnymi powodowanymi przez łosie. Projekt wzbudził ogromny społeczny sprzeciw, który poparli naukowcy, dziennikarze i celebryci. Udało się go na razie zablokować, ale myśliwski lobbing jest mocny i przyszłość łosia nadal jest zagrożona.
Dlatego też moje paradowanie w łosiowym stroju to ostatnio nie tylko wygłup i ciekawostka, ale też okazja do zwrócenia uwagi na sytuację tego gatunku w Polsce oraz możliwość wzbudzenia dla niego sympatii wśród najmłodszych uczestników imprez biegowych. Taka inwestycja w przyszłość ;-) Bo w końcu Łoś to Superktoś.
Jan Goleń, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy