Kontrole antydopingowe w brytyjskich biegach, poza czołowym imprezami rozgrywanymi pod auspicjami IAAF, praktycznie nie istnieją. A tysiące funtów w nagrodach mogą zdobywać oszuści – konstatują z zażenowaniem dziennikarze Athletics Weekly, którzy w nowym numerze magazynu przyjrzeli się bliżej działalności UK Anti-Doping (UKAD) i współpracy agencji z organizatorami mniejszych biegów.
Okazuje się, że sytuacja w Zjednoczonym Królestwie przypomina tę z Polski, gdzie kontrolom poddawane są tylko imprezy rangi mistrzowskiej oraz te współpracujące ze Światową Federacją Lekkiej Atletyki i posiadające jej certyfikaty (IAAF Label). Te ostatnie - m.in. Maraton Londyński i Great North Run - płacą zresztą UKAD za przeprowadzanie kontroli.
UKAD umocowana jest w brytyjskim prawie sportowym podobnie jak polska Komisja do Zwalczania Dopingu w Sporcie. Agencja czuwa nad czystością wszystkich imprez sportowych w kraju i - w teorii - jej kontrolerzy mogą odwiedzić dowolne zawody w dowolnym terminie i przebadać ich uczestników. Agencja nie podaje gdzie i kiedy wykonuje swoje kontrole, ale śledztwo redaktorów Athletics Weekly pokazuje, że kontrolerzy niemal w ogóle nie pokazują się na biegach ulicznych w kraju.
Czołowi brytyjscy biegacze - Alyson Dixon, Paul Marteletti, Phill Wicks i Chartlotte Purdue - w rozmowie z magazynem przyznają, że ani razu nie byli kontrolowani na imprezach nie posiadających certyfikatu IAAF. Jeden z organizatorów największych biegów na 10 km, poproszony o informacje przez redaktorów przyznał, że ostatnio kontrolerzy UKAD odwiedzili jego imprezę „co najmniej 12 lat temu”. W międzyczasie organizator m.in. ufundował dla zwycięzców 2 samochody o wartości 25 000 funtów każdy.
Więcej o śledztwie Athletics Weekly przeczytacie w najnowszym numerze magazynu. Do kupienia m.in. TUTAJ.
GR
źródło: Atletics Weekly
fot. Wikimedia