Ultra Śledź - hardcorowe przygody

  • Biegająca Polska i Świat

W Supraślu odbył się już drugi bieg ultra pod nazwą Ultra Śledź. Tym razem na starcie 50 km pojawiło się 55 zawodników, do mety o czasie dobiegło 51. Z dystansem 80 km zmierzyło się 136 osób, a w limicie linię mety przekroczyło 103 zawodników.

Relacja Piotra Kosmali, Ambasadora Festiwalu Biegów

Ultra Śledź odbywający się na terenach Puszczy Knyszyńyskiej to pierwszy bieg tego typu na Podlasiu (tak przynajmniej podają media). Zawodnicy z całej Polski, czego przykładem byłem np. ja z moim kolegą Przemkiem – targaliśmy się tam przez 600 km, wyruszyli rankiem dokładnie o 5:58 z Bulwarów w Supraślu gdzie również zlokalizowana była, jak się później okazało, upragniona meta.

Na dystansie 50 km zwyciężył Arkadiusz Ostaszewski (czas 4:39:02), a ostatnim biegaczem w limicie był Dariusz Zalewski (8:22:42). Na dystansie 80 km pierwszy na metę wbiegł Jaromir Krzyszczak (7:29:43) a ostatni w limicie zjawili się Radek, Jasiek i Marcin z Suwałk (12:30:54).

A teraz prywatne odczucia... 

Organizacja i atmosfera na "5". Trasa, ze względu na porę roku super trudna - co czwarty krok korekta poślizgu, po prawie 10 km przeprawa przez płynącą po roztopach poza korytem rzekę Supraśl. A jeśli myślicie, że Podlasie jest płaskie, ten bieg to zweryfikuje - małe te góreczki ale jest ich tak dużo, że w górę uzbierało się bez problemu 1024m. Nie wiem, jak organizatorzy to zrobili, ale po wbiegnięciu na punkt widokowy okazało się, że na prawo i lewo faktycznie jest płasko... 

Tereny piękne, jakby nie skażone przez człowieka (tak to odczułem bo mieszkam na Śląsku). A uwielbiam lasy o piaszczystym podłożu, bez chaszczy z ogromną ilością mchu, borowiny i stare drzewa oraz wszędzie poprzeplatane i porozlewane rzeki i rzeczki. 

Hardcoru dodały ogromne ilości przewróconych drzew po ostatniej nawałnicy, jaka przeszła w tamtych terenach. Nadleśnictwa starając się je usunąć, rozjechały ciężkim sprzętem część trasy, co po jej zamarznięciu dało jedno z najtrudniejszych podłoży do biegania. Nierówne i zmarznięte błotko z pozostałościami śladów po oponach potężnych maszyn leśnych, a w jednym miejscu całe pole powyrywanych konarów, zapadające się mchy spowodowały, że przeprawę przez rzekę w lodowatej wodzie uznałem z czasem za zbawienną dla moich stóp. 

Co do przewróconych drzew - zdarzało się na innych biegach, że musiałem przeskoczyć jeden czy dwa pnie, tutaj przeskakiwałem, przechodziłem pod i obiegałem dookoła jeden, dwa a nawet pięć powalonych pni i to wielokrotnie na całej długości trasy. 

Po stronie minusów imprezy zapisać trzeba niestety oznakowanie trasy. Po pierwsze kolor zamówionej taśmy zlewał się z otoczeniem. Po drugie tabliczki kierunkowe, których było dosyć sporo i zostały rozstawione w większości tam gdzie nie trzeba (jeżeli dobiegam do skrzyżowania, które wymusza skręt, to nie jest mi potrzebna tabliczka bo i tak rozglądnę się gdzie pobiec). Uwaga nie dotyczy tych dwóch skrzyżowań, gdzie wstążki były w jedną i drugą stronę a tabliczek brak. 

Na odbiciach w bok z prostej drogi najczęściej tabliczek nie było, a po włączeniu trybu zombi, trudno zauważyć drugą wstążkę choćby była 2 metry od drogi. Jeszcze odblaski - były tak małe i w takich odległościach od siebie, że świetliki chyba dają więcej światełka. 

Poza tymi szczególikami impreza naprawdę przednia - za niewielką kasę, z ogromnymi nagrodami i super wypasioną integracją na zakończenie. Naprawdę polecam ten bieg, może za rok już nie będzie taki hardcorowy, bo usuną już wszystkie połamane drzewa, rzeka może nie wyleje a na drogach nie będzie lodu, a błotko lub śnieg. Lecz te okolice zawsze będą miały swój klimat, w stylu „Zwolnij Wilki".

Piotr Kosmala, Ambasador Festiwalu Biegów