Od 35 dni Brytyjczyk Ross Simpson biegnie na Sycylię. Wystartował spod katedry Canterbury. Do pokonania ma łącznie ok. 1800 mil (2898 km). Biegnie bez wsparcia, z noclegami „na dziko” i z 10-kilogramowym plecakiem. Całą logistykę organizuje samodzielnie. Nie wszyscy wierzyli, że mniej znany biegacz, który nie ma na koncie wielkich osiągnięć w tak ekstremalnie długich biegach, zdoła zrealizować plan, ale wygląda na to, że nieźle mu idzie.
Z Canterbury dobiegł do Dover, tam skorzystał z promu do Francji, gdzie został ciepło przyjęty przez przypadkowo spotykanych ludzi. Mógł liczyć tam na poczęstunek i chwile odpoczynku. Za sobą ma już także szwajcarski odcinek biegu.
Od 5 dni jest już we Włoszech. W Turynie, korzystając z gościnności swojej rodziny, zrobił dłuższą przerwę. Doszedł do siebie, na włoskim makaronie przytył o 0,5 kg, chociaż w ogólnym rozrachunku schudł ok. 5 kg. Za to jego plecak, dzięki troskliwej cioci, zyskał na wadze kolejne 5 kg, co jednak oprócz konieczności dźwigania, ma tę zaletę, że nie będzie wydawał pieniędzy na jedzenie. Pieniądze są w tym projekcie bardzo ważne.
Ross Simpson podjął się biegu na Sycylię, by zebrać fundusze dla dzieci chorujących na raka. Jeśli zbierze 5000 funtów, uda się kilkoro z nich wysłać na prawdziwe wakacje. Na koncie zbiórki jest w tej chwili 80% potrzebnej kwoty, zaś Ross wrócił dzisiaj na trasę. Przed nim całe Włochy. Na Sycylię zamierza dotrzeć promem, zaś cały bieg zakończy przed katedrą w Palermo.
Strona zbiórki: TUTAJ
Profil biegacza: TUTAJ
Instagram: TUTAJ
IB