Zwycięzców holenderskiego biegu nie było na liście faworytów. Owszem, Abera Kuma legitymował się czasówką 2:05:56. Miał też na swoim koncie udany start w Berlinie. Etiopczyk nie miał wielkiego doświadczenia w maratonach, a jednak niemiecką trasę pokonał w gronie najlepszych i zakończył Berlin Marathon na 3. miejscu.
W Rotterdamie nie był jednak brany pod uwagę jako kandydat do zwycięstwa. Organizatorzy upatrywali szansy na zwycięstwo i ewentualny rekord trasy w bardziej utytułowanych zawodnikach. Listę faworytów otwierali Eliud Kipczoge i Bernard Koech o imponujących życiówkach 2:04:05 i 2:04:53.
Bieg, pomimo wiatru, rozpoczął się szybko. Od pierwszych kilometrów wydawało się, że rekord trasy jest tylko formalnością. Jednak tempo ok. 30. kilometra zaczęło słabnąć. Ok. 5 km przed metą na samotną ucieczkę zdecydował się Abera Kuma. Dwudziestoczterolatek przekroczył linię mety z czasem 2:06:46. Holenderscy dziennikarze nazwali taki wynik... rozczarowującym. Sam zwycięzca jest z niego zadowolony, biorąc pod uwagę warunki pogodowe, które go spowalniały.
- Byłem dobrze przygotowany i jestem zadowolony ze zwycięstwa. Mój czas mnie nie rozczarował. Trasa mi się podobała i myślę, że lubię ten bieg w Rotterdamie. Nie od razu zdecydowałem się na finisz. Nie czułem się świeży po ostatnim starcie. Chciałem zaczekać na odpowiedni moment - powiedział Abera Kuma w wywiadzie dla RTV Rijnmond.
Zwyciężczyni także nie było wśród faworytek. Na najwyższym stopniu podium stanęła Asami Koto z Japonii, która osiągnęła czas 2:26:29.
IB