"12 lat czekałem na ten medal, ale nie jestem spełniony. Moje marzenie to Tokio!" Marcin Lewandowski, brązowy medalista MŚ na 1500 m

 

"12 lat czekałem na ten medal, ale nie jestem spełniony. Moje marzenie to Tokio!" Marcin Lewandowski, brązowy medalista MŚ na 1500 m


Opublikowane w wt., 08/10/2019 - 20:15

– Mam jednak nadzieję, że mimo zwieńczenia tych 12 lat nie czujesz się jeszcze spełniony?

– Nie, nie, w żadnym razie! Brakuje mi jeszcze jednego medalu, najważniejszego! Mam już trofea z każdej imprezy: mistrzostw świata i Europy, na stadionie i w hali, z wyjątkiem igrzysk olimpijskich. To moje wielkie marzenie, zrobię wszystko, żeby z Tokio wrócić z medalem olimpijskim. Chociaż z drugiej strony muszę powiedzieć, że to jest tylko sport. Ja już patrzę na to trochę inaczej, nie jest to już moje całe życie, a tylko sposób na życie. Robię konsekwentnie swoje, ale co mi los przyniesie – zobaczymy.

– Jak to jest, że facet, który od tylu lat tkwi na światowym topie, osiągnął tak wiele sukcesów, jest wielką gwiazdą – pozostaje tak bardzo normalny? Jesteś, jak to ujął prezes PZLA Henryk Olszewski w smsie do Twego trenera i brata Tomasza Lewandowskiego, taki „swój chłop”?

– Fajnie, że prezes to widzi, że zauważa to wielu innych ludzi. Zawsze chciałem być normalnym gościem, żeby największe nawet sukcesy sportowe nie zabrały mi normalności. Cieszę się, że to idzie w parze. Dużo się zmieniło przed kilkoma laty, gdy urodziła się moja pierwsza córka. Wtedy zmieniłem całkowicie podejście do sportu. Przestał, jak powiedziałem, być całym moim życiem.

– Wielu fachowców twierdziło, że jeśli bieg finałowy będzie poprowadzony w wolniejszym tempie, możesz go nawet wygrać. Jeśli natomiast ktoś narzuci bardzo szybkie tempo, możesz mieć problemy i Twoje szanse spadną. Tymczasem Ty, po przekroczeniu mety, cieszyłeś się, że Kenijczycy ruszyli szalenie mocno!

– Ciągle uważałem (i zresztą mówiłem to głośno), że stać mnie na szybki bieg i rekord Polski, czyli w granicach 3:30. To czego miałem się bać? Ucieszyłem się z tempa Kenijczyków: po pierwsze - mogłem udowodnić, że nie rzucam słów na wiatr, a po drugie – w takim biegu jest mniej przypadkowości. Kto jest mocny ten leci, kto słabszy ten zostaje. A w biegach wolnych jest dużo przypadku, liczy się ustawienie, pozycja w momencie ataku, czy jesteś zamknięty czy nie... Wtedy mnóstwo szczegółów decyduje o miejscu na mecie. W biegu mocnym wszystko jest klarowniejsze.

– I nie przestraszyłeś się trochę, gdy Cheruiyot i Kwemoi narzucili od początku straszne tempo? Nie bałeś się, że możesz potem ich nie dogonić?

– Nie, nie, kontrolowałem wszystko, byłem świadomy tego co się dzieje. Myślałem racjonalnie i czytałem bieg. Patrzyłem co „setkę” na zegar i wiedziałem, że jest bardzo szybko. Dlatego nie chciałem przechodzić zbyt szybko do przodu i gonić Kenijczyków, czekałem na swoją chwilę.

– Ale gdyby oni utrzymali tempo do mety, za żadne skarby byś ich nie dogonił!

– Przetrzymał tylko Cheruiyot, a reszta grupy była ciągle ze mną. Kwemoi - jak było do przewidzenia - „umarł”. On nie był w stanie pobiec 3:28, biegał w tym sezonie dużo wolniej, wygrałem z nim w półfinale i widziałem jak wygląda. To się czuje, czy rywal ma coś jeszcze „pod kopytem”, czy nie. Przypuszczałem, że nie wytrzyma do końca.

– Czyli wszystko, do ostatniego metra biegu, miałeś zaplanowane, było pod kontrolą?

– Nie, no coś ty! Ja obiecałem sobie, że bez względu na to jaki będzie ten bieg: szybki czy bardzo wolny, zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby 300 metrów przed metą zaatakować i w ostatni wiraż wejść na bezpiecznej pozycji.

– Poszedłeś imponująco!

– (śmiech) Troszkę nawet przesadziłem, zrobiłem parę szybkich kroków, „urwałem” i bardzo dużo sił mnie to kosztowało. Dowiozłem jednak do końca tę bezpieczną lokatę, a nawet jeszcze zaatakowałem na ostatnich stu metrach! Bardzo niewiele, tylko 8 setnych sekundy, zabrakło, żebym wygrał z Algierczykiem Makhloufim i zdobył srebrny medal!

– Piękna była minuta, której zażyczyłeś sobie w telewizyjnym wywiadzie po biegu i którą w calości poświęciłeś swojej rodzinie...

– Ciągle podkreślam, że żona i córki są dla mnie najważniejsze. Wiem jak ciężko im jest, gdy ciągle opuszczam dom i ponad 300 dni w roku spędzam za granicą. A jak już jestem w domu i wychodzę na trening, dzieci płaczą i nie chcą mnie puścić, bo się boją, że wrócę może znów za miesiąc.

– A Ty jak sobie z tym radzisz?

– Nie radzę sobie! Też jest mi bardzo ciężko, strasznie to przeżywam, ale stwierdziliśmy z żoną, że drugiej takiej szansy mogę już nigdy nie dostać od życia i muszę ją wykorzystać w 100 procentach. Celowi „Tokio 2020” poświęcam zatem wszystko: siebie, swoją rodziną i przyjaciół, żeby wrócić z igrzysk z medalem. A potem pewnie przyjdzie dzień, że siądę na tyłku i w końcu będę mógł poświęcić się rodzinie.

– To może wreszcie teraz będziesz miał dla niej troszkę czasu?

– Też nie za wiele, bo już w połowie października lecę na 2 tygodnie do Chin, na Wojskowe Igrzyska Sportowe. Nie jest łatwe życie sportowca, ale cóż, sam sobie je wybrałem!

Rozmawiał Piotr Falkowski


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce