W środowe popołudnie Stadion Narodowy w Warszawie stał się centrum biegowych wydarzeń w Polsce. Okazją była debata PZU i Newsweeka dotycząca kondycji i przyszłości biegów masowych w Polsce.
Spotkanie zgromadziło przedstawicieli imprez współpracujących z PZU (m.in. z Łodzi, Gdańska, Krakowa), Ministerstwa Sportu i Rekreacji czy warszawskiego Ratusza. Wśród gości byli m.in. Dorota Idzi – Podsekretarz Stanu w MSiT, Zygmunt Berdychowski – szef Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój, Marek Tronina – dyrektor Fundacji „Maraton Warszawski” i Janusz Samel – dyrektor Biura Sportu i Rekreacji m. st. Warszawy. Wszyscy oni wcielili się w rolę prelegentów dyskusji o stanie polskich biegów, moderowanej przez dziennikarza i biegacza Wojciecha Staszewskiego.
Pod nieobecność przedstawicieli Polskiego Związku Lekkiej Atletyki (otrzymali zaproszenie) podczas dwugodzinnej dyskusji zabrakło najważniejszego głosu w najważniejszych sprawach nurtujących obecnie środowisko biegowe. Co nie znaczy, że nie podjęto się przedyskutowania takich tematów jak regulacja biegów masowych przez administrację publiczną, planowane wprowadzenie Karty Biegacza Amatora i licencji dla imprez biegowych, ubezpieczenia dla biegaczy czy kontrole antydopingowe w biegach amatorskich.
Regulować czy nie?
– To bardzo ciekawe pytanie i zarazem trudna odpowiedź. Dziś każdy organizator podlega ustawie o imprezach masowych i musi realizować jej wytyczne Każdy uczestnik imprez masowych musi czuć się bezpiecznie – stwierdziła Dorota Idzi na wstępie dyskusji.
– Ustawa o imprezach masowych to tylko część odpowiedzi na to pytanie. Ustawa, skonstruowana głównie z myślą o imprezach piłkarskich, nie do końca odpowiada bowiem wyzwaniom, jakim są biegi masowe. A przecież bieg na 100 czy 150 osób to już bieg masowy – odpowiadał Zygmunt Berdychowski. – Druga sprawa, czy w biegach masowych w ogóle powinien być regulator? Nawet 90 procent imprez biegowych organizują dziś samorządy lokalne i trzeba zapytać, czy powinny być one tym zakresie instruowane, czy powinny realizować jakieś prawo. Myślę, że byłoby to złe rozwiązanie – przekonywał Berdychowski.
– Jednym głównych zadań samorządowych zakładów budżetowych jest upowszechnianie kultury fizycznej. Także poprzez biegi. Uważam, że w Warszawie robimy to dobrze i posiadamy dobrą kadrę i wystarczającą wiedzę do przygotowania imprez biegowych. Trudno więc, byśmy sami, jako samorząd, stawiali sobie ograniczenia - bo właśnie tak postrzegam regulowanie czegokolwiek. Samorządy bardzo ciężko pracują na jakość usług świadczonych dla mieszkańców i wywiązują się z tej roli bardzo dobrze. Życzę każdemu samorządowi by miał swoją imprezę biegową taką, jaką my mamy – stwierdził Janusz Samel wspominając stołeczną traidę „Zabiegaj o pamięć”.
Swoją ocenę sytuacji podtrzymał na spotkaniu Marek Tronina. – Jestem generalnie przeciwnikiem regulacji, licencji, opłat. Z tego łatwo wyciągnąć wniosek, że im mniej regulacji, tym lepiej. Oczywiście mogą być odstępstwa od tej reguły – stwierdził.
Konkurować, współpracować?
Szef PZU Półmaratonu i Maratonu Warszawskiego podkreślił, że choć mówi się wiele o tzw. rynku biegowym, to z punktu widzenia organizatorów ten rynek nie funkcjonuje. – Samorządy funkcjonują poza sferą rynkową. Mają określony budżet, zlecone zadanie do wykonania, wykonując imprezę chcą się zamknąć na zero. Fundacja „Maraton Warszawski” nie ma takich przywilejów i musi pracować o wiele ciężej. Tu jest ta nierówność. Brak kreatywności i sprawności takich podmiotów jak moja Fundacja to rychły jej upadek. Z samorządami jest inaczej – wskazywał Marek Tronina.
Janusz Samel wskazał, że samorząd warszawski nie jest konkurencją dla Fundacji „Maraton Warszawski”, bo... sam dokłada się do jej imprez. – Gramy w jednej lidze. Samorządy tak samo jak organizacje pozarządowe poszukują partnerów. I są ważną częścią rynku biegowego, więc nie jest do końca tak jak mówi Marek Tronina – wskazywał dyrektor Biura Sportu i Rekreacji m. st. Warszawy. Podkreślił, że „samorząd to jest silna marka, uwiarygadniająca partnera (pozarządowego)”.
Mówiąc o konkurencyjności imprez biegowych Zygmunt Berdychowski stwierdził, że jej podnoszenie jest możliwe tylko wtedy, gdy tych imprez w regionie czy mieście jest więcej. A nie poprzez odgórne regulacje. – W Warszawie jest 130 imprez w ciągu roku i bardzo dobrze dobrze. Bez niczyjej pomocy podnoszą one swoją jakość, bo rywalizują o względy biegaczy. Poza stolicą jest inaczej. Błędy popełniane przez organizatorów samorządowych, lokalnych, są powtarzalne i trudno je wyeliminować bo nie mają oni doświadczenia – stwierdził szef PZU Festiwalu Biegowego, sugerując, że rolą PZLA powinna być wspieranie organizatorów i tworzenie kolejnych wydarzeń.
Samorządowo czy prywatnie?
Zygmunt Berdychowski wskazywał na istotną rolę samorządów w upowszechnianiu biegania. Podkreślając, że bez ich zaangażowania nie byłoby fenomenu biegania w Polsce, wskazywał jednocześnie na ograniczenia w ich działalności.
– Boom na imprezy biegowe spowodował, że budżety MOSiR-ów, OSIRów zaczęły rosnąć. Pojawiły się nowe imprezy biegowe, podniosła się ich frekwencja i jakość. Ale należy zadać pytanie jak będą wyglądały biegi, gdy budżety samorządów zmniejszą się. O 1- 3 procent. A Wydatki najłatwiej jest ograniczać właśnie tutaj - w obszarze sportu. Uzależnienie biegów od samorządów powoduje, że możemy być świadkami regresu w naszej biegowej materii. Co zrobić, by tę pozytywną falę zatrzymać? - to pierwsze ważne pytanie. Decyzja o samoograniczeniu się samorządów to pierwszy krok do uniezależnienia się od ewentualnego nieszczęścia – wskazywał Zygmunt Berdychowski.
Szef PZU Festiwalu Biegowego zachęcał samorządowców do śmielszego przekazywania zadań w ręce np. organizacji pozarządowych. Wskazywał przy tym na konieczność transparentności działań partnerów eventowych samorządów. Przywołując przykład klubu hokejowego w Krynicy i dotacji na jego działalność, która rozpłynęła się w niewiadomych kierunkach (sprawą zajęła się prokuratura), wskazywał, że istnieje szereg zagrożeń w tej materii.
Zastanawiając się nad kryteriami doboru partnerów do projektów, Dorota Idzi przywołała przykład MSiT, które w 2014 roku dysponowało kwotą 116 mln zł na upowszechnianie sportu i wszystkie te pieniądze zostały przekazane partnerom w drodze konkursu. – Aby pozyskać pieniądze trzeba być transparentnym – stwierdziła wskazując m.in. na porozumienia z 16 marszałkami województw o współpracy z samorządami dot. inwestycji sportowych czy tzw. miękkich programów dla dzieci (książki, podręczniki dla nauczycieli). Przywołała także współpracę ze związkami sportowymi informując, że z tej ogólnej puli 6 mln zł trafiło do 19 takich podiotów. Także do PZLA, który zrealizował program „Lekkoatletyka dla każdego”.
– Nie wszystkie pieniądze wydawane są na imprezy masowe, biegowe. Co nie znaczy, że MNIST nie włącza się w duże biegi – np. maszerujemy - kibicujemy podczas „Biegnij Warszawo”. Nam nie chodzi o wyczyn, a o aktywność dla całych rodzin. Dzieci mają polubić sport – wskazywała Dorota Idzi.
Przywołując Maratony w Warszawie i Poznaniu – jeden organizowany jest przez organizację pozarządową, drugi przez samorząd – Wojciech Staszewski pytał prelegentów o „lepszy” model organizacyjny dla biegów masowych. – Samorząd czy NGO? Nie wiem. Chodzi o to, by wszyscy byli zadowoleni. Ale to też złożona sprawa – odpowiedział Marek Tronina.
Biegi masowe a aktywizacja dzieci
Podczas spotkania na Stadionie Narodowym Wojciech Staszewski poprosił prelegentów o rozwinięcie temat przywołany przez Dorotę Idzi.
– Od 2014 roku obejmujemy naszymi działaniami najmłodszych kibiców festiwalowych biegów w Krynicy. To ponad 900 osób. W ciągu roku odwiedzamy szkoły, pokazujemy filmy, nasi trenerzy zachęcają do biegania i trenujemy przez cały rok. Organizujemy też konkursy na opowiadania biegowe dla dzieci, które potem wydajemy w formie książkowej i dystrybuujemy w szkołach – opisywał Zygmunt Berdychowski. Podkreślał, że korzyści z tego programu są szerokie i dotyczą także samego Festiwalu. – Rodzice przyjeżdżają do Krynicy ze swoimi dziećmi, a my mamy bardzo dużo kibiców na festiwalowych trasach. Nie wyobrażam sobie teraz Festiwalu bez tego wszystkiego – ocenił Berdychowski.
– W ubiegłym roku w przeddzień Maratonu Warszawskiego zorganizowaliśmy biegi dla dzieci. To była bardzo fajna, efektowna i nie wiem czy nie najlepsza część imprezy. To jedna rzecz. Inna to wolontariat. To dobry sposób na aktywizację młodzieży, nie tylko bezpośrednie zachęcanie do ruchu. Te elementy zresztą bardzo dobrze się uzupełniają – dodał Marek Tronina.
– Taki projekty jak bieg z maskotką czy przedszkole dla biegających rodziców sprawiają, że dziecko nabiera rytmu sportowego i wychodzi z domu. Edukacja przez historię to także nasz pomysł na aktywizację młodzieży – wyliczał z kolei Janusz Samel.
Zygmunt Berdychowski korzystając z obecności przedstawiciela Ministerstwa Sportu i Turystyki, zaproponował systemowe rozwiązanie dla promocji biegania. – Złotówka od samorządu i złotówka od ministerstwa – sugerował.
Karta Biegacza Amatora - może jednak dobra?
– Odpowiedź na to pytanie powinni udzielić przede wszystkim uczestnicy biegów, te tysięcy ludzi. Wdrożenie projektu powinny poprzedzić co najmniej roczne konsultacje – stwierdziła Dorota Idzi.
– Jeśli Karta Biegacza jest potrzebna biegaczom, to ją nabędą. Certyfikaty? Nie wiem. Tak naprawdę nie poznaliśmy szczegółów tego projektu – mówił Marek Tronina. Podkreślił, że sukces projektu będą determinowały korzyści, jakie on przyniesie. – Rynek podzielony jest na trzy części, trzech graczy: organizatorów, sponsorów i biegaczy. Pytanie, czy gracz numer cztery jest potrzebny. Tak, jeśli Ci pozostali trzej uzyskają korzyści. Ani raz nie usłyszałem jakie korzyści miałbym odnieść z karty PZLA, certyfikatów. Może za mało wiem o tym projekcie, ale takie mam odczucia – stwierdził dyrektor PZU Maratonu Warszawskiego.
Zygmunt Berdychowski przypomniał, że Karta Biegacza istnieje już ponad 2 lata i wydaje ją Festiwal Biegowy. – Projekt ma 350 partnerów i 10 tys. odbiorców. Sukcesywnie rozwijamy Kartę, pracujemy nad tym, by zapewnić jej posiadaczom np. ubezpieczenie w naszych biegach ligowych, bez żadnych opłat. Sama Karta też jest bezpłatna – wyjaśniał zebranym szef krynickiej imprezy. – A więc szukaj partnerów, nie wciskaj administracyjnie. PZLA powinien na zasadach równych szans i praw walczyć o to, by swój produkt biegaczowi przekazać – podkreślił. Dodał, że Festiwal Biegowy wystąpił o opatentowanie Karty Biegacza i projekt PZLA na pewno nie zostanie wdrożony pod tą nazwą.
Obecny na spotkaniu Robert Leszczyński, menedżer z firmy New Balance włączył się do dyskusji mówiąc, że Karta Biegacza PZLA to zupełnie inny program niż ten, który opisuje się w internecie. – Znam Kartę Biegacza od strony PZLA, bo związek rozmawia z nami o współpracy. Rola tego programu jest zupełnie inna, niż się dziś pisze i mówi. Chodzi głównie o pozyskanie środków na rozwój lekkiej atletyki i biegów w Polsce – stwierdził Leszczyński, dodając, że projekt ma być wzorowany na systemie niemieckim, w którym m.in. organizatorzy wpłacają do związkowej kasy 1 euro za każdego uczestnika swojej imprezy. – Piękny wzorzec – skontrował szybko Marek Tronina.
– Projekt karty został rozegrany katastrofalnie pod względem komunikacyjnym. Inna sprawa, że PZLA po macoszemu traktuje szkolenie w biegach długich i nagle zapałał miłością do amatorów – dodał szef PZU Maratonu Warszawskiego.
W podobnym tonie oceniono pomysły dotyczące ubezpieczania biegaczy. – To biegacz powinien decydować o tym czy chce ubezpieczenie. Nie należy tego narzucać – stwierdziła Dorota Idzi. – Czy ubezpieczenie uczestnika profesjonalizuje dany bieg? – pytał retorycznie Marek Tronina.
Badania antydopingowe także dla amatorów?
Badania antydopingowe to konieczność w polskich biegach – zgodzili się wszyscy paneliści. – Nieracjonalne jest wydawanie pieniędzy na nagrody dla ludzi, którzy oszukują. Uruchomienie narzędzia prewencji mogłoby wyjść polskim biegom na dobre – stwierdził Zygmunt Berdychowski.
Mocne stanowisko w sprawie zajął obecny na spotkaniu Janusz Wąsowski, trener wicemistrza Europy w maratonie Yareda Shegumo. – Badania są koniecznością na wszystkich biegach, także tych małych, i to nie tylko wśród zawodowców. Wiem, co wyprawiają amatorzy. Taka grupa Benedek - w sobotę zawodnik jest w szpitalu, w niedziele wygrywa bieg – zżymał się Wąsowicz. Sam jednak przyznał, że koszty badań są bardzo wysokie. – Są niewspółmierne do kosztu organizacji imprez, szczególnie tych najmniejszych – dodał Zygmunt Berdychowski.
Na rozwinięcie tego i innych planowanych tematów niestety zabrakło już czasu. Paradoksalnie to staje się okazja do zorganizowania kolejnych tego typu spotkań, konusltacji. Firma PZU już na dobre włączyła się w biegową rzeczywistość Polski i – jak podkreślono w środę na Stadionie Narodowym – nie dla sprzedaży ubezpieczeń, a zdrowia Polaków. Firma zostanie w niej co najmniej do roku 2016. Przede wszystkim czynnie, jako partner organizatorów biegów masowych, co powinno Nas - biegaczy, tylko cieszyć.
GR