Kiedy 1 raz to za mało, czyli 3x Śnieżka = 1x Mont Blanc

 

Kiedy 1 raz to za mało, czyli 3x Śnieżka = 1x Mont Blanc


Opublikowane w wt., 19/08/2014 - 09:39

Cel drugi – Kocioł Łomniczki

A że jak już mówiłem Bartek z górki jest szybszy, nie pozostało mi nic innego jak wyrobić sobie odpowiednią przewagę pod górkę. Bartek to chyba zauważył i nawet powiedział żebym się katował pod górę, a on mnie później dogoni. Ruszyłem szybkim tempem moim ulubionym czerwonym szlakiem i długimi momentami podbiegałem nawet pod górkę. Nadal czułem się znakomicie i nic nie zapowiadało nawet jakiegoś kryzysu. Od Schroniska nad Łomniczką delikatnie zwolniłem wiedząc co będzie za chwilę. Moja przewaga była taka, że akurat na tym szlaku znam prawie każdy kamień. Pod górę nie wyprzedził mnie nikt, ja doszedłem 4 osoby. Drugi raz na Śnieżce znowu zameldowałem się w wyśmienitej formie. Na zbiegu wyprzedziła mnie jedna osoba i była to ostatnia osoba, która dzisiaj to zrobiła. Od tamtej chwili wyprzedzałem tylko ja. Uprzedzając złośliwe komentarze – wcale nie byłem ostatni :) Zbiegając na punkt spiker głośno zastanawiał się czy jestem z dystansu średniego i kończę bieg, czy wybiegam zaraz na trzecią pętle. Kiwnąłem mu z daleka głową, że o końcu jeszcze nawet nie myślę, czym zyskałem sympatię tłumu i spore owacje :)

Cel trzeci – Strzecha Akademicka

Tego podejścia nie pamiętałem zupełnie. Ostatni raz szedłem żółtym szlakiem prowadzącym do Strzechy kiedy byłem jeszcze małym łepkiem. Idąc jeszcze miastem minąłem się z Bartkiem i wychodziło, że jest jakieś 15 minut za mną. Zaczynało mnie dopadać znużenie, więc podzieliłem sobie ten fragment na 3 mniejsze etapy: do Strzechy Akademickiej, od Strzechy do Domu Śląskiego i od Domu Śląskiego na Śnieżkę. Jakoś przeczłapałem do góry (wyprzedzając dwie kolejne osoby) i na punkcie odżywczym podratowałem się Colą, która zawsze szybko stawia mnie w takich sytuacjach na nogi – strzał z cukru robi robotę. Organizatorzy, którzy wyposażają punkty odżywcze w cole zawsze mają u mnie dodatkowego dużego plusa.

Ostateczne podejście na Śnieżkę już nieco bolało i dałem się łyknąć dwóm osobom, które wyprzedziłem wcześniej, jednak za moment doszedłem ich na zbiegu. Stwierdzili, że teraz to już mnie nie wyprzedzą i złożyli broń. Miałem sporo sił, głowa wiedziała, że teraz to już tylko w dół, więc puściłem się w dół wypatrując kolejnego celu do wyprzedzenia. Parę razy wydawało mi się nawet, że widzę, jednak zawsze okazywało się, że to turysta. Kiedy zbiegałem znowu minąłem się z Bartkiem, który dużo stracił. Ścięło go tak, że w Strzesze musiał zatrzymać się na szybkiego browara. Pech chciał, że załapał się jeszcze na zmianę beczki :) Do samej mety biegłem już w samotności oglądając się tylko co jakiś czas czy ktoś przypadkiem nie poluje na mnie. W Karpaczu ostatni raz pojawiłem się po się 7 godzinach 39 minutach, zajmując ostatecznie 20 miejsce OPEN na około 70 osób, które wystartowały na dystansie ULTRA. Analizując wyniki dochodzę do wniosku, że gdybym poleciał w tzw. „trupa” to była szansa na zrobić to 18 minut szybciej, a to dawało już 11. pozycję.

Jak to podsumować w kontekście B7D? Przed Krynicą jestem umiarkowanym optymistą. Jako cel postawiłem sobie złamanie 15 godzin i biorąc pod uwagę formę jaką prezentowałem rok temu, a formę jaką złapałem teraz to może być tylko lepiej. Kolejna porcja cennego doświadczenia w biegach górskich musi zaprocentować – nie ma bata żeby tak nie było. Tymczasem regeneruje się i sporządzam ostatnie szlify na za 3 tygodnie. I jak to mówią niektórzy: Ogień z d***! Tym optymistycznym zdaniem kończę na dziś...

Michał Kołodziej, Ambasador PZU Festiwalu Biegowego w Krynicy

fot. Tomek Gadomski

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce