Rajd Konwalii, czyli prawdziwa przygoda [ZDJĘCIA]

 

Rajd Konwalii, czyli prawdziwa przygoda [ZDJĘCIA]


Opublikowane w pon., 04/08/2014 - 19:18

Piękne jeziora o błękitnych taflach, malownicze wzgórza, zielone łąki pełne kwiecia oraz lasy Przemęckiego Parku Krajobrazowego, to arena, na której odbył się V Rajd Konwalii. W pierwszy weekend sierpnia, zawodnicy mogli spróbować swoich sił na czterech trasach: Adventure, Medium, Relax i Bike, podzielonych na etapy piesze, kajakowe oraz rowerowe. Ja zmierzyłem się z trasą Medium i o tym wam opowiem.

Bo rajd nie może być łatwy

Od ponad dziesięciu godzin jestem na trasie. Mam za sobą 50 kilometrów biegu oraz forsownego marszu, a teraz, pomimo zmęczenia, płynę wraz z innymi zawodnikami pokonując wpław jezioro. To najlepszy sposób, żeby skrócić dystans i zaoszczędzić kilka kilometrów. Woda jest tak cudownie chłodna i przynosi ulgę po długich godzinach spędzonych w pełnym słońcu. Za chwilę zacznę się przedzierać przez pas trzcin grzęznąc w cuchnącym mule, ale najpierw muszę uporać się ze skurczami łapiącymi moje zmęczone łydki.

Jeszcze kilka godzin temu piekłem się żywcem na rozgrzanej, niczym piekarnik, łące. Marząc o odrobinie cienia, próbowałem przedostać się do kolejnego punktu kontrolnego. Po drodze spotkałem startujący na 120-kilometrowej trasie Adventure, zespół Natural Born Runners Team. Łukasz, jeden z napieraczy tego zespołu, już po starcie psioczył na piaszczyste drogi podczas etapu rowerowego. Żałował, że nie wybrali dłuższego, ale zdecydowanie wygodniejszego, wariantu. Może wtedy by się tak nie zmęczyli.

Kiedy wchodziłem na kolejny odcinek specjalny, dołączyłem do rowerzystów szukających punktu kontrolnego. Po podbiciu karty startowej i wydostaniu się z gęstego zagajnika, jeden z rowerzystów powiedział: „Jeśli myślisz, że na rowerze jest łatwiej, to się grubo mylisz. Jest trudno jak diabli”.

I nie za szybki

Kiedy przed wyjazdem żegnałem się z żoną, zapewniłem ją, że wrócę za osiem godzin. Kiedy mijała ósma godzina rajdu, pokonywałem dopiero czterdziesty drugi kilometr trasy. Tak bardzo się pomyliłem. W tym czasie zwycięzca na trasie Relax, Marcin Kargol, miał wszystkie trudy rajdu za sobą. Zdziwiłem się, gdy powiedział mi, że upał mu nie dokuczył, biegło mu się komfortowo, trasa była szybka, a nawigacja niewymagająca.

Przed sobą miałem ponad jedną trzecią trasy i odcinek specjalny o nazwie AWF. Zacząłem kalkulować, bo czas upływał, a odległy do tej pory limit czasowy, zaczął się nieubłaganie zbliżać.

Ale koniecznie musi być atrakcyjny

PK 11 był umiejscowiony przy wylocie kanału do jeziora. Aby do niego dotrzeć, musiałem pokonać podmokłą łąkę, przedostać się przez przybrzeżne zarośla. Zdziwione miny pary płynącej kajakiem były bezcenne, a poprosiłem ich o sondowanie wiosłem dna kanału. Po chwili wszedłem tam i ja zanurzając się po pas w wodzie. Wraz z towarzyszącym mi kolegą, ruszyliśmy po dnie kanału, do wlotu, aby tam wyjść na brzeg. Jedna z wielu przygód na trasie.

Mało jest takich imprez, które mogą się pochwalić tak ciekawie zbudowanymi trasami. Nie ma tutaj długich i nużących przelotów pomiędzy PK, a duża ilość punktów zaznaczonych na mapach topograficznych oraz sportowych, pozwala zapomnieć o przebytym dystansie. Organizacja jest na wysokim poziomie, czego dowodem są pozytywne komentarze, które można przeczytać na facebookowym profilu Rajdu Konwalii.

A nieszczęśliwe zakończenia nie oznaczają porażki

Wychodząc z jeziora, tuż po tym jak je przepłynąłem wpław, zorientowałem się, że zgubiłem kartę startową, na której potwierdzałem odnalezienie kolejnych punktów kontrolnych. W tym momencie rajd się dla mnie skończył, ale cały trud nie poszedł na marne. Przeżyłem kolejną wielką przygodę, mogłem zmierzyć się z dystansem, a co najważniejsze, poznałem całą masę pozytywnie zakręconych ludzi. To zdecydowanie jeden z lepszych rajdów, w którym brałem udział.

Marcin „Borman” Marianowski

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce