ultraMaraton Bieszczadzki znów na medal. „Na pewno tu wrócę” [ZDJĘCIA]

 

ultraMaraton Bieszczadzki znów na medal. „Na pewno tu wrócę” [ZDJĘCIA]


Opublikowane w wt., 14/10/2014 - 11:29

Sygnał startera i ruszamy ze stadionu Orlika.

Na początku trasa była bardzo łatwa, niczym w biegach ulicznych. Niektórzy żartowali, że dziwny ten maraton górski, skoro zaczyna się lekkim zbiegiem. Zostawiamy za sobą legendarny bar „Siekierezada”, przebiegamy przez mostek na Solince. Potem fragment Wielkiej Obwodnicy Bieszczadzkiej, baza ZHP i dobiegamy do stokówki, która prowadzi zza Przysłupa w stronę Majdanu.

Biegnie mi się bardzo dobrze. Budzący się dzień, rześkie powietrze, piękne widoki i atmosfera wielkiego święta biegowego powoduje, że buty same mnie niosą. Kontroluję tempo. Wiem, że nie jestem perfekcyjnie przygotowaniu, że brakowało mi ostatnio długich wybiegań i nie mogę dać się ponieść emocjom. Tym bardziej, że prawdziwe bieganie dopiero przede mną.

Na razie dobiegam do Majdanu i dalej drogą asfaltową pnącą się lekko pod górą docieram do przełęczy nad Roztokami Górnymi. Tu czeka na mnie pierwszy punkt odżywczy. Nie jestem zmęczony, więc w biegu łapię kubeczek wody, kawałek banana i ruszam dalej. Kontroluję czas. Na razie wszystko gra. Optymizm mnie nie opuszcza. Kiedy docieram na szlak graniczny w kierunku na Balnicę jestem w połowie drogi. Patrzę na zegarek. Minęły trzy godziny. W głowie pojawiła myśl, może uda się złamać magiczną „szóstkę”. Rozsądek podpowiada jednak, że na weryfikację formy przyjdzie jeszcze czas. Podbieg, a tak naprawdę podejście pod Berdo, na Hyrlatą, Rosochę zweryfikuje moją formę.

Cieszyłem się, że jest sucho, buty doskonale trzymają podłoże, w duchu błogosławiłem organizatorów biegu za bardzo dobre oznakowanie trasy i umieszczenie wielkich tablic z mijanymi kilometrami. Z minuty na minutę na te tablice czekałem z coraz większym wytęsknieniem. Mimo narastającego zmęczenia potrafiłem na chwilę wyłączyć się i podziwiać widoki Bieszczad skąpanych w słońcu w całej palecie barw jesieni. Istna bajka. Jednak szybko musiałem wrócić do rzeczywistości. Zbieg z Rosochy z powrotem do Roztok Górnych wymagał pełnej koncentracji. Nogi same niosły. Wyprzedzałem, wyprzedzałem, wyprzedzałem. Oby tak dalej myślałem w duchu.

Kryzys przyszedł zupełnie niespodziewanie na 40 km. Podbiegi pod Okrąglik, a potem pod Jasło kompletnie mnie rozłożyły. Nie pomagał doping mijanych turystów, ani cenne rady jednego z piechurów dotyczące techniki podejścia. Nogi mówiły po prostu dość. Szukałem ratunku w żelu energetycznym. Na niewiele się sto zdało. Patrzyłem na zegarek. Kolejne kilometry pokonywałem coraz wolniejszym tempem. Wiedziałem, że o 6 godzinach mogę zapomnieć, a 6.30 też było coraz mniej realne.

Na małym Jaśle, na 44 km rozpoczął się ostatni akord moich problemów. Zbieg. Podczas gdy jeszcze dwie godziny wcześniej biegłem jak rączy jeleń, mijając jednego po drugim zawodniku, teraz wszystko się odwróciło. Co raz kolejny biegacz doganiał mnie i przeganiał. Nic nie potrafiłem na to poradzić. Zbieg do Cisnej był dla mnie ścianą, którą mogłem pokonać tylko truchtem.

W końcu po kolejnych ciągnących się w nieskończoność minutach usłyszałem coś, co trochę dodało mi trochę sił. To był okrzyki kibiców, którzy dopingowali finiszującym zawodnikom. Perspektywa zbliżającej się mety spowodowała, że przyspieszyłem. Jeszcze jeden, drugi zakręt i z powrotem dobiegłem do stokówki. Już nie ważne było to, że przy obok Solinki przewróciłem się i cały wylądowałem w błocie. Najważniejsza była zbliżająca się meta. Jeszcze 100, 50 metrów, finisz. Jest. Patrzę na zegarek 6.41.11. Nie jest to może wynik moich marzeń, ale wstydu nie ma. Dostaję piękny medal, a piwo, które należało się każdemu z biegaczy smakowało wybornie.

Czas na pierwsze podsumowania. Maraton Bieszczadzki ma szansę przejąć trochę sławy swojego starszego brata, Biegu Rzeźnika. Piękne trasy, sprawna organizacja, a przede wszystkim urok jesiennych Bieszczad są argumentem za tym, by ta impreza stawała się coraz bardziej popularna wśród biegaczy. Ja przyjadę tu w przyszłym roku na pewno.

***

Wyniki II Maratonu Bieszczadzkiego:

Ultra

Mężczyźni
1. Jan Wąsowicz – 4:41:27,4
2. Oskar Mika – 4:57:18,4
3. Robert Faron – 5:08:33,3

Kobiety
1. Agnieszka Łęcka – 5:30:17,1
2. Ewa Majer – 5:34:06,5
3. Wioletta Dessauer – 6:04:50,0

Ćwierćultra 

Mężczyźni
1. Lucjan Nastała – 1:31:33,0
2. Krzysztof Lojek – 1:32:08,2
3. Marcin Musiałowski – 1:33:16,0

Kobiety
1. Monika Szczepanek – 1:38:06,7
2. Anna Jędrzejowska-Dec – 1:44:25,7
3. Sabina Pitas – 1:45:13,4

Pełne wyniki imprezy znajdziecie w naszym KALENDARZU IMPREZ.

Maciej Gelberg

fot. Ladislav Maras

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce