Aż 3 polskie drużyny stanęły w poniedziałek rano na starcie PTL w Chamonix. PTL, czyli La Petite Trotte à Léon, to najdłuższa konkurencja słynnego festiwalu UTMB, rozgrywanego u stóp Mont-Blanc. Bieg drużynowy, w którym dwu- i trzyosobowe zespoły pokonują około 300 kilometrów z przewyższeniem 30000 m po alpejskich szlakach!
Aby zespół był sklasyfikowany, do mety na deptaku w Chamonix muszą dobiec przynajmniej dwaj członkowie zespołu (a zatem, drużyna 3-osobowa może „stracić” na trasie jednego z zawodników).
Polska trójka to:
- BEER RUNNERS w składzie: Mariusz Bartosiński, Jarosław Haczyk i Eligiusz Olszewski,
- ULTRA TEAM RADOM w składzie: Grzegorz Baćmaga, Andrzej Myrta i Piotr Stachurski,
- ULTRA CIEMNE TYPY w składzie: Paweł Gorczyca, Piotr Lach i Artur Wójcik.
Zdecydowanie najbardziej doświadczeni w takiej próbie są biegacze z Beer Runners. Opolanie Eligiusz Olszewski i Jarosław Haczyk już 2 razy ukończyli PTL (przed rokiem w ekipie 2-osobowej zajęli 19 miejsce w czasie 148 godzin i 42 minuty, a 2 lata temu – wespół z Jarosławem Felińskim - 29 pozycję z rezultatem 140 godzin 57 minut). Trzeci członek ich tegorocznej ekipy Mariusz Bartosiński z Warszawy debiutuje, nie tylko na trasie PTL, ale i w całym UTMB.
– Mariusz biegał już jednak długie dystanse, jest dobrym biegaczem (drugie miejsce w Ultra Trail Małopolska 240 km, piąte w BUT 130 km - red.), a ja go znam z cechy, która w takich wyzwaniach jak PTL jest niezwykle ważna: ma mocną głowę i jest zawzięty – powiedział nam Jarosław Haczyk niedługo przed startem na słynnym deptaku w Chamonix.
Bartosiński długo się nie wahał: – Zaproponowałem Mariuszowi dołączenie do naszego zespołu w dzień przed sylwestrem. Wysłałem wiadomość późno w nocy przez mesendżer. Rano sprawdzam: po 10 minutach była pierwsza odpowiedź „Chyba jestem za cienki”. Po kolejnych kilkunastu: „Skoro ty proponujesz, to pewnie wiesz co robisz”. A chwilę później: ”Wchodzę w to!” (śmiech). Jak więc widać, nie musiałem go namawiać – opowiada Haczyk.
– Nie trenujemy razem, raz w tygodniu robimy tylko wspólnie rozbieganie z Eligiuszem po trasie Biegu Opolskiego, a generalnie spotykamy się na różnych zawodach – mówi Jarek i przekonuje, że do PTL wspólne trenowanie nie jest potrzebne.
– Istotne jest zrozumienie idei tych zawodów, bardziej wyprawy przygodowej, niż zawodów biegowych. Najważniejsza zasada: zrozumienie w teamie. Nie ma poganiania słabszego w danym momencie. Dostosowujemy się do tego, który akurat ma kryzys. Bo każdy ma kryzys w innym momencie: jeden na podejściu, drugi na zbiegu, a trzeci zaczyna przysypiać nad ranem. I trzeba reagować natychmiast: jeśli ktoś mówi, że musi odpocząć czy się zdrzemnąć - to znaczy, że musi. Kropka.
– To w biegu drużynowym jest kluczowe – tłumaczy Jarosław Haczyk i uzupełnia charakterystykę nowego członka zespołu: – Mariusz jest przygotowany fizycznie i mentalnie, ma też inne ważne umiejętności: potrafi długo wytrzymać bez spania oraz, w czym świetny jest Elek Olszewski, a czego nie mam ja - umie zasnąć w ciągu dosłownie momentu.
PTL to, ogólnie mówiąc, 300 km i 30000 m przewyższenia. Ale każdego roku trasa tych zawodów jest inna. – W tym roku mamy do pokonania - według map i tracka dostarczonych przez organizatorów - około 290 km i 25000 metrów w górę. Trasę znamy „mniej więcej”. Ja staram się ją zawsze przeanalizować, obejrzeć filmiki, ale i tak organizator przygotowuje jakieś niespodzianki – opowiada Haczyk.
– W tym roku będziemy na przykład przechodzić przez lodowiec na wysokości 3200 m n.p.m., dużo odcinków po grani, przed rokiem z kolei mieliśmy via ferraty. Trasa jest nieoznaczona, trzeba radzić sobie z mapą i trackiem. Mamy, oczywiście, dostarczone przez organizatorów nadajniki GPS, które śledzą bardzo wnikliwie. W ubiegłym roku, gdy tylko na chwilę zeszliśmy ze szlaku, od razu mieliśmy telefon od organizatorów – wspomina biegacz z Opola.
– Z perspektywy moich dwóch poprzednich startów oceniam, że obecna trasa nie będzie trudniejsza niż PTL ubiegłoroczny. Wtedy było masakrycznie trudno. Ma być też lepsza pogoda: może pokropić, ale generalnie będzie ciepło. A to dla samopoczucia na biegu jest bardzo ważne. Najbardziej wymagające wydają się dwa odcinki: około 30-kilometrowy (dwie bardzo trudne technicznie górki) po mniej więcej 200 km trasy, gdy w szwajcarskim La Fouly zaczynamy podejście z 400 na 2900 m, a następnie zejście na poziom ponad 400 m do tej samej doliny w okolicach Martigny. Widziałem filmiki i... przewyższenia są masakryczne! – ocenia Haczyk.
Podczas PTL niedozwolony jest support poza dwoma miejscami, czyli bazami na 80 i 200 km, gdzie towarzystwo osób wspierających jest dozwolone kilometr przed i kilometr za bazą, tak samo jak po starcie i przed metą.
– W górach spędzamy kilka nocy – mówi Haczyk. – Na trasie nie ma punktów żywieniowych. Dostajemy 4 bony żywnościowe na pełny obiad do wykorzystania w czterech współpracujacych schroniskach. Gdzie indziej możemy kupować sobie żywność sami. Możliwość spania mamy też zapewnioną w wyznaczonych schroniskach, ale bywa to ograniczone. Dwa lata temu zdarzyła się sytuacja, że mieliśmy gdzieś na spanie jedynie godzinę!
– Spać możemy także gdziekolwiek na trasie, na własną rękę, jak sobie znajdziemy odpowiednie miejsce. Rok temu znaleźliśmy sobie doskonałe lokum pod nazwą „śmietnik” – śmieje się Jarek. – Naprawdę! Środek nocy, wysoko w górach i przyszedł kryzys. Elek zauważył śmietnik. „Zwariowałeś?” - pytam. Okazało się, że śmietnik był wyłącznie na kartony! Czyściutko, wręcz pachnąco. Rewelacja!
– Zdrzemnęliśmy się, w tym czasie przechodziło obok kilka ekip, ale zajrzała do nas tylko jedna. Oczywiście, Polacy! Druga ekipa z naszego kraju: Ultra Tarnów & Ultra Mind, czyli Tadek Podraza i Maciek Piotrowski. Tadek wsadził głowę, zobaczył, że ktoś śpi, nie wiedząc kto przeprosił po angielsku, ale gdy się wycofywali, rozmawiali i przeklinali już po polsku. Wyjrzałem więc i zawołałem: „Dawaj Tadek, wbijajcie do nas na kwaterę!” i pokimaliśmy troszkę razem. Takich śmietników życzcie nam na trasie i w tym roku.
– To był najlepszy 5-gwiazdkowy śmietnik w Alpach! – podsumowuje ze śmiechem Jarek Haczyk i dodaje: – Każdy kto dobiegnie do mety PTL jest zwycięzcą. Oczywiście, podczas dekoracji, zespół najszybszy jest wywoływany na podium jako pierwszy, ale pozostali wychodzą już w kolejności alfabetycznej, a nie tak jak osiągnęli metę. Wszyscy otrzymują tradycyjne dzwonki finiszerów.
– Przez 2 lata mieliśmy numer startowy 12, teraz w listę alfabetyczną wskoczył przed nami jeszcze ktoś, więc mamy numer 13. Trochę szkoda, ale... wierzę, że ta trzynastka przyniesie nam szczęście i po raz trzeci z rzędu ukończymy PTL! – kończy naszą przedstartową rozmowę Jarosław Haczyk. Na mecie każe nam spodziewać się... w sobotę. Do zobaczenia zatem ze wszystkimi trzema polskimi zespołami!
z Chamonix - Piotr Falkowski